Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Humor gituwa

-Hej chłopaki - Erwin z lekko wymuszonym uśmiechem wszedł do BurgerShota.

Na blacie, tyłem do wejścia siedział Liam, którego Knuckles rozpoznał od razu. Był po prostu oryginalny. Zazwyczaj nosił ciemne ubrania, zakrywające prawie całe jego ciało. Tak było i tym razem. Na palcach miał widoczne pierścienie, które obracał w swoich chudych palcach. Włosy miał starannie ułożone i wyglądał na szczęśliwego. Siwowłosy obstawiał, że to zasługa przyjaciela stojącego obok.

Labo wyglądał już zdecydowanie lepiej. Parę razy już się mijali, ale nie mieli jak porozmawiać. Nie był już taki blady, nabrał naturalnych kolorów swojej skóry. Nie dbał o siebie aż tak jak Brown, ale widać było, że mają na siebie dobry wpływ.

-Cześć, Erwin. Coś podać?

-W sumie przyszedłem na śniadanie. Nie mam ochoty sam siedzieć w mieszkaniu. Pomyślałem, że ktoś tutaj na pewno będzie. Pozwól jednak, że sam się obsłużę.

Erwin czmychnął do bocznego korytarza i otworzył sobie zaplecze kluczem. Wślizgnął się do środka, po czym zaczął przeglądać półki z gotowym jedzeniem.

-To w sumie jakbyśmy my Cię obsłużyli - zaśmiał się Liam, który sam lepił jedzenie z Laborantem chwilę wcześniej. - Ale śmiało, nie przejmuj się - dodał, czując, że średnio to zabrzmiało.

Erwin zerknął na niego spode łba. Nie spodobał mu się komentarz Browna. Postanowił nie dać mu satysfakcji. Sam też potrafił zrobić sobie burgera. Sięgnął do szafki pod blatem i wyciągnął bułki, sosy i mięso. Rozlał trochę oleju na patelnię i podsmażył sobie wołowinę.

-To co u was słychać? - zwrócił się do nich po czasie, chrupiąc swoją kanapkę. Nie wyszła za dobra, ale starał się tego nie pokazywać. Mięso było zbytnio przypieczone, a sosu było tak dużo, że z trudem to przełykał.

-Jeśli o mnie chodzi to jest super - stwierdził Labo. - Już się dobrze czuję, a ten pilnuje żebym się nie forsował - spojrzał z wyrzutem na Browna.

-No co? Chcę Cię wyprowadzić na dobrą drogę, żebyś później śmigał i mordował ze mną ludzi - Liam zrobił minę psychopaty.

-Fajne macie plany - podsumował Erwin, starając się nie przejmować zachowaniem ciemnowłosego.

Brown był trochę przerażający dla Knucklesa. Ich historia zaczęła się od kosy pod żebra, więc nie było za miło. Później jeszcze dostał od niego w twarz z pięści. Razem z Laborantem potrafili przyprawić człowieka o ciarki na plecach. Chyba dlatego tak idealnie do siebie pasowali. Ich mroczna strona była nietypowa, ale potrafili być również wręcz dziecinnie uroczy. Na przykład jak na siebie patrzyli. Erwin z niemałą zazdrością zauważył ich spojrzenia pełne po prostu.. uczucia. Liam był w stanie bez mrugnięcia okiem obserwować najprostsze ruchy Laboranta, jakby ten był arcydziełem, które mogło zaraz zostać wywiezione do muzeum i mu odebrane.

-Ta.. Słyszałem, że Ty też masz interesujące plany - zagadnął Michael podnosząc do góry kącik ust.

-Czy wszyscy z paczki serio już o tym wiedzą? - Erwin zapytał z pretensjami. - Jebany Carbo i David - dodał, gdy Labo pokiwał głową. - Paple dwie. Mogłem im nic nie mówić...

-Nie chcieli mi o tym od razu powiedzieć - Labo starał się ich usprawiedliwić. - Musiałem im trochę wyrzutów zrobić, jaki to schorowany nie jestem i nic przez to nie wiem, wszystko mnie omija - Labo uśmiechnął się zadziornie.

-A więc to tak.. - Erwin uniósł z podziwem brew.

-Uczyłem się od mistrza przekrętów.

-Mam na was zły wpływ - pokręcił głową. - Nie dość, że telefony zaczynacie kończyć zanim rozmowa dobiegnie końca, to teraz jeszcze uczycie się moich taktyk słownych. Zostawcie coś dla mnie, dobra? Przestaję być oryginalny. Nie podoba się dla Erwinka.

-Oj tam, oj tam. Gadaj co z tym weselem.

-Wiszę mu przysługę. Tylko dlatego tam idę - odburknął.

-Oh no przestań. Obydwoje widzimy, że coś jest na rzeczy - Labo dalej ciągnął swoje.

-Nawet we troje - wtrącił Liam.

-Co? - spytał Erwin.

-Nie udawaj. Pamiętam jak Cię walnąłem na szpitalu. Choć wolałbym nie. Jeszcze raz przepraszam - starał się uśmiechnąć, ale krzywo mu to wyszło. - Montanha Cię zabrał do sali obok. Wtedy, gdy wróciłeś.. - Liam wyglądał jakby łączył ze sobą kropki. - On się Tobą zajął - powiedział jakby dumny ze swojego odkrycia. - Obmył Ci to co zrobiłem. Niemożliwe, żebyś wyszedł z tego bez krwi na twarzy.

Erwin był zdumiony jak dobrą pamięć ma Liam. A także jak wybujałe ego posiada. Oczywiście, że tak było, a to, że teraz milczał, dawało im potwierdzenie.

-Czemu mi o tym nie powiedziałeś Brown? Przecież to takie uroczee - Quinn aż chwycił się za policzki i zrobił słodką minę.

-Nie pamiętałem o tym - prychnął. - Teraz sobie to uświadomiłem.

-Was wszystkich pogrzało do reszty - wyrzucił z siebie po chwili Erwin. - Mnie i Monte nic nie łączy! - Wstał od stołu. - Idę zjeść w spokoju. Miłego dnia wam życzę gołąbki. Tylko się nie zakrztuście swoimi językami- wziął papier na swojego burgera i wyszedł tylnymi drzwiami na zewnątrz.

-Smacznego! - krzyknął za nim jeszcze Labo. - Ile im dajesz? - spojrzał na Liama.

-Po weselu już będą razem.

-Dobra. Ja mówię, że przed. O ile zakład?

-O dobrą kolację i może jakiś deser? - Brown uśmiechnął się szeroko.

Labo podszedł do niego i podał mu rękę. Udali, że przecinają układ, po czym Laborant dał Liamowi szybkiego buziaka.

-Idę posprzątać po Erwinie, zaraz wracam.

-To ja się zajmę klientem - Liam wskazał na wchodzącego do środka człowieka.



-Bob?! Co Ty robisz w moim mieszkaniu?!

Chwilę wcześniej Erwin postanowił wrócić do siebie z resztą śniadania. Po drodze cały czas myślał o Montanhie, co zdarzało mu się ostatnio coraz częściej. Dodatkowo po głowie chodziły mu słowa Labo i Liama.

Gdy doszedł do mieszkania poczuł zdziwienie i lekki strach. Od razu miał więcej adrenaliny we krwi. Na miejscu bowiem zastał rozwalony zamek do drzwi. Były one uchylone, więc od razu wyjął z kabury, schowanej przy pasie, broń. Bezszelestnie wszedł do pomieszczenia. Cieszył się, że nabył już w tym wprawy. Na środku znalazł odwróconego tyłem mężczyznę. Już miał strzelać, gdy w ostatniej chwili rozpoznał znajomą twarz.

-Eee.. Ja tylko.. Szukałem Ciebie. Tak. Ale już Cię znalazłem - podszedł i łapiąc Erwina za ramiona odwrócił ich o 180° - to sobie idę - wskazał kciukiem na wyjście za sobą i próbował uciec.

-Hej, nigdzie nie idziesz - Knuckles wyprzedził Boba i zamknął mu drzwi przed nosem. Wycelował do niego z broni, mimo że bardzo tego nie chciał, ponieważ darzył mężczyznę sympatią, ale nie widział innego rozwiązania. - Siadaj na krześle, pogadamy sobie.

-Stary no... Wiesz dobrze, że ja bym Ci krzywdy nie zrobił.

-Wiem. Ale co tutaj robiłeś?

-Szukałem Ciebie.

-Weź nie pierdol, Bob. Znamy się już trochę. Bez powodu byś tutaj nie zaglądał. Ktoś Ci kazał tutaj przyjść?

-Teoretycznie może tak, ale nie do końca. Poza tym nawet jakbym wiedział, to bym nie powiedział.

-Ile?

-Co ile?

-Ile chcesz hajsu za info? - zacmokał Erwin.

-Ale kto czy co?

-Obojętnie - powiedział zirytowany dalej celując Bobowi w głowę.

-5 baniek.

-Spoko - podszedł od niechcenia do szafki, nie opuszczając przez ani chwilę celownika i wyciągnął z środka pieniądze. - Trzymaj.

-Zrobiłem to po zdjęcie - wypalił Bob, gdy tylko otrzymał gotówkę do ręki.

-Jakiś creep ma na moim punkcie fioła, czy o co chodzi?

-Mnie nie pytaj. Daje hajs to biorę. Mogę już iść?

Bob wstał, ale Erwin jednym ruchem ponownie usadził go na krzesełku.

-Ale poczekaj no chwilę. Pogadajmy jeszcze. Co Ci się tak spieszy? - Erwin wziął sobie krzesełko i ustawił na przeciwko Boba. - Mam Cię na muszce. Jak Cię zabiję to pieniądze na nic Ci się już nie zdadzą.

-No ale pastorze. Przecież ja tutaj tylko wszedłem. Mogę Ci nawet zwrócić za ten zamek. Trzymaj - wyciągnął z kieszeni parę monet i podał Erwinowi.

-Nie chcę Twoich pieniędzy - siwowłosy odtrącił jego rękę. - Chcę tylko wiedzieć coś więcej. Kto Cię wynajął albo czego zdjęcie miałeś zrobić.

-Kto nie powiem, bo nie zapłaci. W sumie nawet nie podała swojego imienia tylko pseudonim - Pistacja. A zdjęcie jakiegoś stroju... Na vixe czy coś.

-Na co?

-No nie wiem jak to się mówi. Jak są jakieś imprezy to się ubierasz w takie ciuchy.

-Odświętnie?

Bob klasnął w dłonie.

-Tak!

-No nie pierdol nawet - Erwin nie myślał, że ma aż tak zdesperowanego znajomego psa. Gregory był wariatem, ale nie sądził, że aż do tego stopnia. Wtedy właśnie uświadomił sobie, że Bob nie robi tego za darmo i od razu wpadł mu do głowy super pomysł. - Dobra Bob. Uznajmy, że poszło Ci bez przeszkód, okej? Daj telefon zrobimy zdjęcie, to chociaż wywali się z kasy. Ile Ci za to da?

-10 baniek.

-No debil - zabrał Bobowi telefon i zrobił nim zdjęcie swoich ubrań na wesele. Wyjął je z szafy i niezdarnie ułożył, sugerując pośpiech fotografa. - Dziękuję Bob. Poprawiłeś mi humor. Masz tutaj jeszcze 5 kafli.

-Ojeju, dziękuję Erwinku - chciał się do niego przytulić, ale pastor mu się wyślizgnął z rąk.

-Nie ma za co, ale już zmykaj.

-Przepraszam jeszcze raz.

-Ależ nie ma za co. No już - popędził go. - Miłego dnia.

Erwin zamknął za nim drzwi. Uśmiechnął się od ucha do ucha. Schował broń spowrotem. Nic bardziej go nie rozbawiło niż to, że Montanha na tyle nie chciał stracić swojej minimalnej godności, że zapłacił komuś za nielegalne włamanie zamiast ponownie do niego zadzwonić. Aż zaśmiał się pod nosem. Żałował tylko, że nie ma w domu kamery to wysłałby tę całą sytuację Montanhie po tym jak już zapłaciłby Bobowi pieniądze. Do tego nazwał się Pistacją. Tego było za wiele. Już nie mógł się doczekać, aż użyje tego określenia w stosunku do niego w czasie jakiejś rozmowy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro