Cios
Laborant otworzył oczy. Czuł straszny ból na swoich plecach. Rozejrzał się wokół siebie, nie podnosząc jednak głowy, która wydawała się na to za ciężka. Był w sali, którą już kojarzył. Szpital. Obok siedział ciemnowłosy chłopak. W sumie bardziej leżał, miał głowę opartą o barierki w łóżku szpitalnym. Wyciągnął do niego niepewnie rękę i palcami przejechał po jego włosach. Liam. Odetchnął z ulgą. Chłopak spał, ale Michael czuł, że powinien poinformować lekarzy, że już żyje. Nacisnął więc przycisk zamontowany w łóżku.
Z korytarza przyszedł rudowłosy medyk. Labo przyłożył palec do ust, aby ten pozostał cicho. Nie chciał budzić Browna. Medyk pokazał mu kciuka w górę. Podszedł do niego z telefonem i zapytał się go jak ma na imię. Labo odpisał poprawnie. Nad dniem tygodnia musiał trochę pomyśleć, ale także wywnioskował dobrą odpowiedź. Kiedy oddawał rudowłosemu jego telefon, ten nagle wypadł mu z rąk. Labo nie był jeszcze zbyt silny. Liam oderwał czoło od barierki na dźwięk rzuconego przedmiotu i jakby z niedowierzaniem spojrzał się na Laboranta.
-Hej, Liam - rzekł do niego niepewnie, słabym głosem.
Ciemnowłosego dosłownie zamurowało. Wpatrywał się szerokimi oczami w przyjaciela, po czym wstał i objął go swoimi ramionami. Michael odwzajemnił jego delikatny uścisk.
-Dobrze Cię widzieć - powiedział mu Labo do ucha.
Brown zatopił się w jego szyji. Delektował się każdą sekundą, w której mógł go bezkarnie przytulać. Wreszcie poczuł, że ciężar spadł mu z serca. Mimo tego, że medycy zapewniali go, że Michaelowi nic nie będzie, to bardzo się bał, że nie mają racji. Odsunął się kawałek od niego, ale dalej pozostawał paręnaście centymetrów od jego twarzy.
-Nigdy więcej mnie tak nie strasz - mówił to bardzo poważnie w jego oczy.
Quinn tylko podniósł kąciki ust do uśmiechu. Bardzo mu się podobało jak zmartwiony był Liam. Równocześnie sam się zmartwił, gdy przyjrzał się jego zmęczonej twarzy i oczom. Miał pod nimi wory od niespania, a same oczy były przekrwione. Włosy były jeszcze bardziej nieułożone niż zawsze. Na czole odcisnęła mu się rurka na której zasnął.
-Kiedy Ty ostatnio widziałeś poduszki?
-Lepsze pytanie kiedy on ostatnio widział coś innego niż Twoje łóżko szpitalne - odezwał się rudowłosy dalej stojący z boku.
Liam zlustrował medyka wzrokiem i patrzył na niego, jakby miał ochotę wbić mu nóż w gardło. Ten zaś krzywo się uśmiechnął w odpowiedzi.
-To prawda? Byłeś tutaj cały czas?
Liam odwrócił niechętnie wzrok od rudowłosego i wymijająco odpowiedział przyjacielowi.
-Może tak, może nie. A Ty już lepiej wyjdź rudy, naprawdę - ponownie na niego zerknął morderczym wzrokiem.
Chłopak zaczął się głośno śmiać po czym wyszedł z sali.
-Ty lepiej też już idź.
-Słucham? - Brown złapał za rękę Laboranta, jakby chciał mu pokazać, że nigdzie się nie wybiera.
-Masz stąd iść. Wyśpij się porządnie i wróć. Wyglądasz pewnie gorzej niż ja, a to chyba mi coś się stało.
-Ale milutki.. - wstał i zabrał z oparcia swoją kurtkę. - Wracam jak tylko się obudzę - pocałował starszego w policzek i ruszył do wyjścia, zostawiając go zarumienionego w pomieszczeniu.
Z rana szatyna obudził telefon. Montanha odebrał i zaspanym głosem dowiedział się czego chce rozmówca. Erwin, tak jak obiecał, chciał się spotkać. Policjant tylko przekręcił się na drugi bok i schował głowę pod poduszkę. Nie miał ochoty wstawać, był zmęczony wczorajszą nocą oraz późniejszym rozmyślaniem nad dziwnym zachowaniem siwowłosego. Nie potrafił wymazać z głowy jego przestraszonej miny, gdy w lesie otworzył oczy. Miał wrażenie, że nigdy nie widział go tak zdezorientowanego jak wtedy.
Otrząsnął się z tego wspomnienia. Wyczołgał się spod kołdry i złapał za zegarek. 08:13. Czuł się paskudnie niewyspany, ale obiecał Erwinowi, że mu pomoże, więc przetarł oczy i usiadł na łóżku. Podparł się na rękach i próbował przekonać swoje ciało, aby się podniosło. Ani drgnęło. Chwycił spodnie z podłogi i zaczął je naciągać na nogi. Przerwał mu kolejny dzwonek w telefonie.
-Grzesiek, słucham - odebrał.
-Aa tu znowu ja, Erwinek, pastor, współwłaściciel BurgerShota. Tylko się upewniam, że wstajesz. Taki nawyk przez Sana - odpowiedział mu Erwin w słuchawce.
-Ubieram się, zaraz będę pod apartamentowcem.
-Musisz podjechać na GPSa.
-Co? Czemu? Myślałem, że już czekasz.
-Czekam, ale gdzie indziej. Nikt ma mnie nie widzieć, zapomniałeś?
-Jasne.. Dobra to wyślij mi lokalizację w smsie, a ja podjadę, jak tylko się ogarnę - rozłączył się i wstał, podciągając spodnie do końca.
Zapiął pasek i otworzył szafę w poszukiwaniu czegoś ciepłego i wygodnego. Przy okazji przeciągnął się parę razy i pozachwycał się swoimi mięśniami w lusterku. Nałożył na siebie koszulkę i rozpinaną bluzę z kapturem. Z rana w Los Santos bywało zimno, więc nie chciał zamarznąć. Zjadł szybkie śniadanie i ruszył do wyjścia, pakując do kieszeni najpotrzebniejsze przedmioty. Będąc w windzie zasłonił swoją twarz ubraniem, przypominając sobie, że Erwin chce, aby to wszystko pozostało tajemnicą. Przy okazji mógł się poczuć jak większość miasta, choć przez chwilę. Czasami odwalał takie akcje z przyjaciółmi, ale w większości wyrzuciliby go za to z jednostki. Jak to się mówi - bez ryzyka nie ma zabawy.
Wyjął z garażu prywatne auto i odpalił GPSa, którego dostał. Próbował z pamięci wywnioskować co to za miejsce. Doki. Dosyć szemrana miejscówka, ale przynajmniej sporo prywatności. Będzie musiał odnaleźć kolegę wśród wysokich budynków i kontenerów.
Udało mu się bezpiecznie dotrzeć na wskazany punkt. Wysiadł z samochodu i rozejrzał się wokół siebie. Na policzkach czuł zimny wiatr, więc ucieszył się, że zadbał o odpowiednie ubranie. Jeszcze raz włączył GPSa w telefonie i starał się dokładnie zobaczyć, gdzie stoi siwy. Usłyszał jednak za sobą kroki, dlatego schował komórkę spowrotem.
-Nikt Cię nie śledził?
-Raczej nie - odpowiedział policjant jednemu z największych kryminalistów w mieście.
-Chcesz do nas dołączyć Monte, że już nawet twarz zakrywasz? - roześmiał się Erwin, przyglądając się ubraniu znajomego.
-Nie, dzięki. Po prostu miałem być anonimowy. Ty za to powinieneś założyć coś na twarz, bo masz tak obitą gębę, że to szok.
-Nie zasłaniam śladów walki. Każda blizna to wspomnienie, nie ma co.
-Nie musisz mówić - Montanha objął się ramionami na samą myśl o wszystkich ranach, które zasklepiając się pozostawiły na jego ciele szramy. - To co mam robić?
-Po prostu mi przywal w twarz. Najlepiej jakby lała się krew.
-Pojebało Cię?
-Ej no obiecałeś.. Laborant się obudził, więc zaraz lecę na szpital się przywitać z wszystkimi. Przy okazji im opowiem co się stało. Dawaj szybki cios w twarz i po robocie.
-Ale nie będziesz mi tego wypominał?
-Oczywiście, że nie - Erwin uśmiechnął się chytro. - Tak samo jak nigdy Ci nie wypominałem, że wsadziłeś mnie za głupotę do więzienia, że zdradziłeś miejscówkę, którą sam odkryłeś, że chujowo jeździsz tym swoim policyjnym autkiem i powinni Ci je dawno - w tym momencie dostał pięścią w twarz. Złapał się na policzek i nos. Z jednej dziurki leciała krew. Na dłoni zobaczył czerwony ślad. Odwrócił wzrok na Grzesia i uśmiechnął się szeroko - Noi tak ciężko było?
Montanha z niedowierzaniem patrzył na Knucklesa. Jemu serio nie przeszkadzało, że dostał solidny cios w twarz. Za to Gregory czuł piekące kostki u ręki.
-Ekhem. Przepraszam. Chodź to zatamujemy krwawienie.
-Oj nie. Tak jest mega wiarygodnie. Dzięki za pomoc, lecę się spłakać na tą niefajną grupę, która właśnie mnie zatrzymała - zaczął udawać płaczliwy ton i wycofywał się w stronę parkingu.
Gregory nie mógł pojąć dlaczego Erwin go tak intryguje. Nie dość, że ma ADHD, wybitny styl ubierania, to jeszcze po oberwaniu pięścią w twarz, pierwsze co robi to kończy swój plan. Jakby nie czuł żadnego bólu. Albo solidnie udawał..
Policjant odmachał Erwinowi na pożegnanie. Wsiadł do swojego samochodu i ściągnął maskę. Oddalił się z miejsca, tak jakby dokonał właśnie jakiegoś przestępstwa.
Erwin złapał się za nos i zasyczał. Musiał przyznać, że Monte ma solidne ciosy. Ten był jeszcze wykonany z lekkiego zaskoczenia, ale powinien przemyśleć, że wjechanie mu na ego będzie wystarczającym powodem do uderzenia.
Odpalił silnik i pozwolił swojemu nosowi dalej krwawić. Do szpitala krótka droga, a tam na pewno się tym najlepiej zaopiekują. W głowie pomału układał rozmowę z przyjaciółmi. Nie lubił kłamać, ale teraz może się lekko wyminąć z prawdą. Wybrał numer do Carbonary i już zaczął przedstawienie.
-Heej Nicoo. Nie uwierzysz co się stało. Złapali mnie ci idioci z All'Oro. Stwierdzili, że to co się stało to moja wina. A raczej nasza. Naszej grupy. Gdzie jesteś?
-A to szmaty... Labo się obudził, stoimy na szpitalu. Przyjedź to pogadamy na spokojnie.
-Pewnie, zaraz będę. Jeszcze, jeszcze mi nos prawie złamali.. mimimimi.
-O nieee. Erwinku ja się tym zajmę. Opiszesz mi tylko kto i czym i ja ich poskładam. Będą się sami zwijać z bólu na ziemi. A zabrali Ci coś?
-Takk.
-No to ja ich oskrobie do zera. Na luzie to załatwimy. Czekam na szpitalu.
-Jasne, już prawie jestem.
Rozłączył się i oblizał usta. Poczuł gorzki smak krwi. Dla efektu postanowił jej nie ścierać. Wyciągnął jeszcze telefon i napisał do Montanhy.
"Dzięki za pomoc. Buziak."
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro