Bolesne myśli
-Przeniesiemy go na salę operacyjną - rzekł medyk transportując z innymi pastora na noszach. - Stracił bardzo dużo krwi, ma ktoś może grupę 0?
-Tak, ja mogę bez problemu oddać w tym momencie krew- Szybko odpowiedział któryś z mężczyzn.
Był za duży harmider, aby zapamiętać kto gdzie się znajduje, z kim idzie. Najważniejsze było ocalenie Erwina. Na ten moment sytuacja była poważna, lekarz był przygotowany na różne ewentualności. Stan pacjenta się pogarszał z minuty na minutę. Należało działać szybko.
-Czy wszyscy z rodziny są powiadomieni? - zapytała pielęgniarka po wejściu poszkodowanego na salę.
-Tak, wszyscy wiedzą już, że coś się z nim stało. Muszę wiedzieć co z nim, przepraszam panią- rzekł Kui próbując ominąć kobietę.
-Nie mogę pana wpuścic. - lekko złapała niskiego mężczyznę za ramię - Zaraz lekarz przystąpi do operacji, jeśli będzie taka konieczność. Nie może się pan tam znajdować.
-Ale on jest dla mnie jak syn..
-Wuja, wiem że się martwisz, ale jeśli myślisz, że udałoby Ci się wejść do sali z tym wzrostem to chyba już totalnie powinieneś się uspokoić. Pani mogłaby Cię zabić, jakby zablokowała drzwi. Odsuń się grzecznie i daj im pracować. Niech pani mu da jakieś tabletki czy melisę - zwrócił się Carbo do kobiety.- Ja go przytrzymam.
-Dobrze, zaraz wrócę.
Kiedy dziewczyna oddaliła się Carbo lekko ściszonym i zaaferowanym głosem zaczął mówić:
-Kui błagam, nie rób scen, bo będę musiał użyć siły. Erwin to mój największy przyjaciel, mimo czasem nierozsądnych decyzji dalej go kocham całym sercem i módlmy się, aby z tego wyszedł cało. Nic więcej nie zrobimy.. Jeśli chodzi o niego. Zaś sprawcy dalej gdzieś są i nie wiemy kto to.
-Widziałem go. Wszedł sam, siedział na końcu. Chyba robił sceny, więc pastor ruszył w kierunku jego i Lucka. Nie znam go, ale znając życie to ktoś od Spadino. Myślisz, że kto inny dopiero po wyjściu policji zaatakowałby głowę zakonu. Możemy tam wrócić i sprawdzić nagrania z kamer, jak już będzie informacja zwrotna od medyków.
-A co z Laborantem ? Był na miejscu i chyba ruszył za tamtym z psem.
-Racja, muszę zająć się czymś innym- w głosie chińczyka słychać było mocne zdenerwowanie - Dzwonię do niego. Być może go złapał.
Po tych słowach oddalił się i zostawił Carbonarę samego na korytarzu. Chłopak, ubrany jak zwykle bardzo elegancko, podszedł do lekko zamglonego okna w drzwiach i zamyślony wpatrywał się w nie. Myśli kłębiły się w jego głowie. Nie potrafił skupić się na jednej konkretnej.
Stał więc tak, bezradny, czekając na jakąkolwiek wiadomość ze środka sali.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro