XXXVIII
Następne dni były strasznie... nudne. Święta minęły naszym bohaterom normalnie. Pojechali do Riddle's Manore, gdzie wymienili się prezentami. Marvolo'owi ani się śniło uczestniczyć w całej tej farsie, więc zaraz po przybyciu do dworu zabarykadował się w sypialni, do środka wpuszczając tylko swoje węże i Harry'ego. Ślizgoni poznali małego Evila, który okazał się większym psotnikiem od swojego ojca. Potter i sam Dark spędzili cały dłuuuugi dzień tylko ze sobą. Co prawda najnowszy członek ich grona lgnął do czarnowłosego jak ćma do światła. Miona biegała po całej bibliotece. Czarny Pan udostępnił im większość książek, ale tych z najdalszych półek nie pozwolił tknąć nawet jednym palcem, nie podając nawet powodu. Jednak, gdy Granger próbowała coś powiedzieć, to zielonooki diabeł rąbnął ją niegroźną klątwą w plecy. A wracając do Evila... Gad miał z metr długości, był jadowity i miał wyjątkowo sarkastyczne poczucie humoru. Lekcje czarnej magii stały się o wiele cięższe. Harry jakimś tajemniczym sposobem ( Weasley'owie, Malfoy'owi, Granger i węże podejrzewali, że prawdopodobnie użył Imperiusa ) wręcz zmusił Lorda do pomocy z ich geniuszem. Tak więc z różdżek nastolatków został zdjęty namiar. Ginny była stworzona do Mrocznych sztuk. Z młodszych była prawie najlepsza. Potter przewyższał ją o kilkanaście lat ciężkiej harówki. Nauczyli się rzucać wszystkich trzech Niewybaczalnych i opanowali podstawy oklumencji.
Po powrocie do szkoły rozrabiali bardziej niż zwykle. Co oczywiście nie znaczy, że ktokolwiek ich złapał. Byli nieuchwytni. Jedyny Marvolo wiedział, kto spowodował wybuch gobelinu z Barabaszem Bzikiem i trollami, kto rozlał olej pomieszany ze słomą i miodem po całym korytarzu na piątym piętrze, kto posmarował magicznym klejem wszystkie klamki w drzwiach, kto włamywał się do prywatnych kwater każdego z profesorów, pstrykając im zdjęcia i robiąc profesjonalną obróbkę fotografii, kto je drukował i rozwieszał po całej szkole. No cóż, musiał przyznać, że widok Minervy McGonagall z pluszowym misiem oraz w różowej sukience w cukierki i kucyki My Little Pony był ciekawy. Poza tym te diabły sprzysięgły się ze szkolnym Polteigersem – Irytkiem. Pożyczyli mu pelerynę niewidkę, a duszek obrzucił Argusa Filcha łajnobombami. Woźny mało nie stracił palców. Sam Harry odważył się rzucić na poniektórych Gryfonów małe Crucio. Sekundowe ataki wielkiego bólu uderzały w poniektórych uczniów. Nic, co mogłoby zepsuć im psychikę. Pani Pomfrey stwierdzała, że po prostu nagle dostają skurczu mięśni. W swojej animagicznej formie zielonooki często wymykał się z zamku. Riddle raz postanowił zająć się pamięcią Dropsa. Z ukrycia rzucił na dyrektora Obliwiate, zostawiając jednak wspomnienie o odwiedzinach. To samo zrobił z McGonagall. A więc obydwoje nie mieli zielonego pojęcia o umiejętnościach Potter'a i najbliższych przyjaciół. Rudzielcy też zaczęli się uczyć zmiany w zwierzęta. Do tego dochodziły treningi Quidditcha. Ogólnie szkoła stała się rozrywką, a nie miejscem do nauki. Bazyliszkowi dali spokój po wielkiej przemowie Dumbla, że zamknie szkołę, jeżeli to nie ustanie. Postanowili, że udadzą śmierć węża, brudząc się krwią jakiegoś zwierzaka.
- Dobra, niech będzie – powiedział Potter, cały uwalony w czerwonej cieczy. Znajdowali się w Komnacie Tajemnic. Wyciął kawałek skóry węża. Do tego wyczarował sobie dość ładny, sporej wielkości miecz. Jego też umoczył w posoce.
- Niezła akcja - zgodziła się, nie mniej brudna, niż jej chłopak, Ginny. Stali tam całą paczką. Pognali do gabinetu.
- Harry! Państwo Weasley'owie, pan Malfoy i panna Granger... Co to ma znaczyć?
- Potwór Slytherina – wysapał kruczowłosy. - To dziwne stworzenie. Ma głowę węża, upierzoną szyję i cielsko w kształcie konia. Jest olbrzymie.
- Co się stało!?
- Ja... My szliśmy do biblioteki, kiedy to... coś nas zaatakowało... - wytłumaczyła brązowowłosa.
- Harry wyczarował miecz i zaczął z tym czymś walczyć – skłamała Ginny jak z nut.
- Zginęło, a jego ciało i krew... po prostu znikły. Jedyne resztki, to ten kawałek skóry i krew na ostrzu – powiedział brunet, pokazując dyrektorowi dwie rzeczy, trzymane w rękach.
- A więc chyba...
- Szkoła nareszcie...
- Jest bezpieczna – dokończyli chórem.
- Tak, tak... A waszej szóstce należy się nagroda za zasługi dla szkoły – stwierdził. – Oficjalna ceremonia odbędzie się jutro na śniadaniu. A tera wybaczcie mi... Muszę poinformować grono pedagogiczne.
- Tak jest, panie dyrektorze – zgodził się Draco. Wyszli. Albus odetchnął i mruknął pod nosem:
- A więc jest w tobie coś z Gryfona, Harry. To dobrze, bardzo dobrze...
A tymczasem Ślizgoni wraz z Fredem i Georgem świętowali i śmiali się z głupoty Dropsa.
- Ale serio uwierzył wam tak na słowo? – Blaise nie mógł w to uwierzyć.
- No tak! – przytaknęła rudowłosa.
- Nie, że idiota? – zapytał Fred, przysiadając się do siostry.
- Zgadzam się – wtrącił Potter, powoli sącząc wino.
- Stary, jak ty możesz to pić? – zdziwił się Malfoy, również rozwalając się na kanapie.
- Co, dobre jest – oburzył się zielonooki.
- No nie sądzę – z pomocą przyszła Pansy. – Dla mnie po prostu ohydne.
- Nie znacie się – stwierdził Harry.
- Hej, Potter! Nie przesadzaj z tym, bo jutro mamy mecz! – krzyknął Marcus.
- Tak, tak! Wiem! – odkrzyknął. Kapitan dał mu spokój, ale przyczepił się do blondynka.
- Ty też się pilnuj, Malfoy!
- Daj ty mi spokój! – już więcej Flinta tego wieczoru nie zobaczyli. Po paru minutach przysiadła się też Hermiona. W jednej ręce trzymała książkę o Czarnej Magii, a w drugiej notatki jej dotyczące.
- Jak ci idzie, Hermi? – zapytała Weasley.
- Nieźle. To jest całkiem proste, tylko... nie łapię trochę tych rytuałów – przyznała, pisząc coś na pergaminie. – No wiesz... Dlaczego trzeba używać krwi, a nie na przykład włosów, albo paznokci...
- Ponieważ... - wtrącił się Potter. - ...żeby zdobyć tą krew musiałaś sprawić ból. To Czarna, a nie Biała Magia, Hermi. No i krew to ciecz, a włosy i paznokcie są ciałami stałymi.
- No racja... Dzięki za pomoc, Harry!
- Daj. Odpytam cię – wziął ją książkę. – Dobra... Ile symboli Luny* znajduje się w Pentagramie Consorta?
- Sześć. Trzy na szczytach i trzy na sercu.
- Tak... Dlaczego do owego pentagramu może zasiadać tylko trzech mrocznych czarodziei i jeden jasny?
- Bo są tylko cztery punkty kumulujące magię – odpowiedziała.
- Dobra. Czemu zawsze musi brać w tym udział jasny czarodziej?
- Hmmm... Ponieważ jest on ofiarą dla demonicy Crone, która żywi się tylko jasną magią. No i żeby zawiesić przestrzeń i czas potrzebna jest każda natura magii.
- Super. A... - pytał ją jeszcze z trzydzieści minut. – Ok., ostatnie pytanie. Po co w rytuale Salomona używają pyłu księżycowego?
- Eeee... Wiem! – wykrzyknęła. – Żeby pogłębić swoją więź z kosmiczną energią i odciąć się od życia na ziemi!
- Znakomicie, Hermi.
- Dzięki. Kiedy nauczysz nas jakichś zaklęć?
- Jak wszyscy opanują rytuały i magię umysłu – odpowiedział, oddając brunetce księgę.
- Czarny Pan też cię tak szkolił?
- Nie. My zaczynaliśmy od zabijania i zaklęć. Od tej brutalnej części. Jeżeli zrobiłbym to samo, to moglibyście nieco się załamać. Za pierwszym razem nie łatwo jest torturować z zimną krwią.
- Racja. Cruciatus nie należy do najprostszych do użycia czarów.
- No właśnie. Poza tym, żeby posługiwać się Mrocznymi Sztukami lepiej wiedzieć, jak one w ogóle powstały, prawda?
- Oczywiście.
- Dobra, ja schodzę do Komnaty. Jest tam parę książeczek, które mnie interesują – wyszedł.
Ostatnie miesiące, kolejna wygrana w Quidditchu, egzaminy i wyczekiwany przez wszystkich koniec roku. Puchar jak zwykle zdobył Slytherin. Tym razem z mniejszą przewagę punktów, ale wygrał. Harry i jego przyjaciele mieli to tak naprawdę głęboko w tyłkach. Zadowoleni z zakończenia drugiej klasy i z rozpoczęcia wakacji, wrócili do domów. Tym razem nie było im dane spotkać się tak szybko...
- Marvolo? – zagadnął brunet, gdy siedzieli w salonie bez konkretnego planu. Z Hogwartu wrócili ładne dwa tygodnie temu i od tamtej pory nastolatkowie nie mieli okazji, by się spotkać. Głównie przez rodzinę Weasley'ów.
I Tom i Harry miał dość nauki jak na jeden rok. Tom nie wierzył, jak można z takimi idiotami wytrzymać. Co prawda niektórych mógł uznać za dość utalentowanych, lecz ich potencjał i inteligencja nie dorastały Potter'owi do pięt. Tylko jego paczka przyjaciół razem z Blaisem Zabini i być może Luną Lovengood cokolwiek rozumiała z tego, co mówił.
- Tak?
- Wyjedziemy za granicę?
- Po co?
- Na wakacje, Tom – jęknął.
- Dobrze, już dobrze... tylko gdzie chcesz? – zgodził się.
- Emm... Egipt?
- Za ciepło.
- Lasy równikowe?
- Gorąco i wilgotno, gorzej być nie może – stwierdził czarnoksiężnik.
- To może Antarktyda? Zimno i nigdy nie pada? – zironizował chłopak.
- Za dużo białego.
- A no racja – zgodził się czarnowłosy. – Do Ameryki?
- A po jakie licho?!
- Wiem! Ja chcę do Albanii – postanowił.
- Co?!
- Pstro. Chcę do Albanii i koniec – brakowało tylko tupnięcia nogą.
- No weź, miej litość!
- Sam się postarałeś o to, bym ją stracił – zaśpiewał zielonooki z szerokim uśmiechem.
- Ja tam całe sześć długich lat spędziłem! Przejadło mi się.
- Wiem, ale tam poznałem ciebie, Nagini i Dark'a... To ważne miejsce. Prooooszęę... - złączył ręce jak do modlitwy i wpatrzył się w Czarnego pana jak w bóstwo najświętsze.
- Dobra – warknął.
- Jest.
- Zgarniamy nasze gadzinki i idziemy – czerwonooki wstał i poszedł znaleźć swoją pupilkę. Harry zawołał Shadow'a.
- Hejka, stary – przywitał się.
- Cześć. O co chodzi?
- Część wakacji spędzimy w Albanii. Mógłbyś poinformować o tym Dark'a i Evil'a? – porosił.
- Jasne.
- Super – feniks odleciał. – Wracamy na stare śmieci...
Godzinę później już siedzieli na plaży, wpatrując się w odmęty wody. Potter postanowił wejść do morza. Tom stanowczo odmówił moczenia się i zamiast tego rozłożył się na kocu i zaczął czytać książkę o właściwym wychowaniu dzieci ( XD ). Węże rozwaliły się tuż obok niego. Harry trochę popływał i pobawił się mocą. W końcu zaczynał magię żywiołów. Wytworzył niewielki wir wodny i podesłał go pod jakieś małe dziecko. Ciekawy, co się stanie, zapatrzył się w bachora. Miał może z pięć, sześć lat. Zaczął się topić. Jego rodzice szybko popędzili do wody. Ich krzyk przedostał się do uszu każdego. Parę innych osób rzuciło się na ratunek. Riddle tylko rzucił na to okiem, a widząc zadowolonego wychowanka sam się uśmiechnął, wracając do lektury.
Tam, gdzie „Wybraniec" wypuścił swoją sztuczkę było za płytko, by jakikolwiek dorosły zginął, ale dla takiej małej istoty nie było o to trudno. Nie zdążyli. Sześciolatek utonął. Zmarł z braku tlenu. Jego rodzice płakali, a cała reszta patrzyła się na nich ze współczuciem. Diabełek wyszedł z wody.
- Przyjechali tu wypocząć od harmideru... A zamiast tego stracili członka rodziny – mruknął Marvolo, odkładając podręcznik. – Dlaczego to zrobiłeś?
- Bo tak. Poza tym nie mów mi, że mnie teraz opierniczysz...
- Nie, nie, nie – Czarny Pan pokręcił głową. – Wiesz... jestem z ciebie dumny.
- Dzięki – położył czarnoksiężnikowi głowę na kolanach. Rodzice zmarłego dziecka już odjechali. Przez następne dwie godziny nikt prawdopodobnie nie ośmieli się wejść do wody.
- Harry – syknął Evil. On jako jedyny nie umiał porozumiewać się ludzką mową.
- Tak?
- Ty to zrobiłeś?
- Oczywiście, mały.
- Tylko on jest zdolny do czegoś podobnego – dopowiedział Dark. – On i nasz drogi Tom.
- Zanim ten idiota mi dorówna minie jeszcze trochę czasu – stwierdził Riddle, czochrając mu kłaki.
- Ale jest silny – Nagini poparła swojego partnera życiowego, żeby nie powiedzieć męża.
- Ja tu jestem – warknął zielonooki, posyłając opiekunowi mordercze spojrzenie. Evil zaśmiał się i owinął wokół tali bruneta. Ten pogłaskał go po łebku. Marvolo odrzucił głowę do tyłu. Przy skraju lasu, w którym sam się kiedyś ukrywał, stał...( Tak sobie myślałam, czy nie przerwać w tym momencie, lecz się zlituje )Stał... Albus Dumbledore.
- Harry, patrz – szepnął czarnoksiężnik.
- Dumbledore – oczy Potter'a stały się czerwone.
- Tak...
- Czego on tutaj chce – syknął dwunastolatek.
- Nie domyślasz się? – zironizował Czarny Pan. – Szuka mnie.
- I aż prosi się, by spuścić mu łomot – warknął Dark, dołączając do konwersacji.
- Taa... - przytaknął brunet. – Ale nie możemy.
- Racja – potwierdził Lord.
- Idę jeszcze do wody. Też wejdziesz? – zapytał się czarnoksiężnika.
- Nie, dzięki, to raczej nie dla mnie.
- No choooodź...
- Idź! – wygoniły go gady.
- Wszyscy przeciwko mnie – jęknął.
- Nie przeciwko tobie, tylko razem ze mną. Chodź – pociągnął Riddle'a. Wpadli do morza. Marvolo tylko się skrzywił.
- No. I masz, co chciałeś. Jestem cały mokry – narzekał.
- Od tego jest woda - powiedział Harry takim tonem, jakby tłumaczył coś oczywistego małemu bachorowi. – Żeby się zmoczyć.
- Właśnie dlatego jej nie lubię.
- Nie narzekaj – warknął nastolatek, chlapiąc go cieczą. Marvolo przetarł oczy, do których dostała się słoma woda.
- Osz ty – syknął. Potter zaczął zwiewać, a Voldemort za nim. Nim się obejrzał, nad jego uchem przeleciał pierwszy Cruciatus. Klątwa trafiła w jakiegoś mugola. A Tom walił zaklęciami ile wlezie. Jakimś cudem chłopak każde omijał. Być może pomagało to, że zmienił się w wilka.
- Pieprzyć zasady tajności! – wykrzyknął. W końcu oberwał jednym z najsilniejszych Crucio, jakim kiedykolwiek go obdarowano. Upadł na kolana. Piasek wbijał mu się w kolana, lecz jego działanie było niwelowane przez wodę. Czar trwał jedynie przez parę sekund. Mugole obecni na plaży wpatrywali się w ten niemały pokaz magii. Harry i Tom wszystkich ogłuszyli i wyczyścili pamięć zaklęciem Obliviate. – To bolało – poskarżył się brunet, gdy znowu siedzieli na kocu.
- Bo miało, dzieciaku.
- Tom?
- Wybacz. Jestem po prostu trochę zestresowany.
- Nie ma problemu...
- Jest problem – wtrącił się Dark. – Zdenerwowanie to nie wyjaśnienie. Harry jest odporny na ból, a upadł, Marvolo. To nie było słabe zaklęcie. Człowieku, panuj nad sobą.
- Niestety muszę się zgodzić – przyznał Lord. – Jeżeli nie zacznę nad sobą panować, mogę ci kiedyś zrobić większą krzywdę, niż tylko Crucio.
- Ale to dziwne... Mieszkamy razem od około sześciu lat. Nigdy nic mi nie zrobiłeś. Dopiero niedawno coś ci odbiło.
- Może to ma coś wspólnego z odzyskiwaniem mocy – stwierdził. – Przez ostatnie dwa miesiące najlepiej by było, żebyśmy w ogóle się nie widzieli, Harry. Na ten czas weź ich do Hogwartu. Będę bezpieczniejsi... - wskazał na gady. Nagini wraz z Evil'em spali.
- Dobra, nie przejmujmy się tym. To jeszcze półtorej roku – zaśmiał się zielonooki.
- Zleci niewiadomo kiedy, mały – stwierdził Czarny Pan.
- Pewnie masz racje.
- Muszę omówić coś z Lucjuszem – powiedział nagle czerwonooki. – Wrócę za jakieś dwie, może trzy godziny – deportował się. W końcu Lordów Ciemności nie obchodzą żadne zasady tajności. Chłopak pogadał jeszcze z wężem aż...
- Harry! Mój drogi chłopcze! – usłyszał. Skrzywił się, rozpoznając znienawidzony głos.
MARVOLO, RATUJ! – wykrzyknął w głowie.
Sorry, nie mogę pomóc. Poza tym tylko bym zaszkodził.- Odpowiedział.
- Witam, dyrektorze – na twarzy nastolatka zagościła idealna maska. – Pan też na wakacjach?
- Tak dokładniej to próbuję zlokalizować Lorda Voldemorta. Z moich źródeł wynika, że ukrył się gdzieś tutaj.
- Ach... Rozumiem. To możliwe. Ten teren nie jest bezpieczny. Jakieś pół godziny temu utopiło się tu sześcioletnie dziecko przez wir, którego na tak maleńkiej głębokości nie powinno być.
- Hmm... To zły znak. A z kim tu jesteś? Z państwem Malfoy?
- Tylko z nimi – wskazał na węże.
- Aż trzy? – zdziwił się czarnoksiężnik.
- Wcześniej były dwa. Co się pan tak patrzy, profesorze. One też mają prawo do miłości lub chociażby przywiązania.
- Tak, tak, masz racje. Ale wracając do ciebie, mój drogi chłopcze – Harry skrzywił się wewnętrznie. – Nalegam, byś wrócił do Hogwartu na resztę wakacji, albo do państwa Malfoy. Będę spokojniejszy...
- Niestety, muszę odmówić, dyrektorze. Chcę wypocząć.
- Rozumiem to, ale...
- Nie – przerwał mu czarnowłosy. – Pan wybaczy, ale to, gdzie spędzam wakacje, to wyłącznie moja sprawa.
- Harry, martwię się po prostu o twoje życie...
- Niepotrzebnie, daję sobie radę – warknął. Wyjął z torby obok pudełko z Czekoladowymi Żabami. – Ma pan ochotę? – spytał uprzejmie.
- Nie, dziękuję – odmówił Drops.
- Dałbyś jakąś mysz? – syknął Dark.
- Jasne – zgodził się chłopak, dając gadowi upragnionego gryzonia. Albus patrzył się wręcz o obrzydzeniem, gdy wąż najpierw rozerwał zwierzę, a potem połknął w całości. – Musiałeś tak naświnić – jęknął w ludzkiej mowie. Wąż tylko pokiwał głową i odwrócił się do rodziny, oplatając zarówno Nagini, jak i Evila swoim dość długim cielskiem.
- Rozumie nasz język? – zdziwił się dyrektor. Harry skinął głową. – Ciekawe. To ten sam Dark? Nie miałeś go przy sobie przez ostatni rok.
- Owszem, nie miałem. Musiał zająć się synem.
- Węże po wykluciu nie zajmują się swoimi dziećmi – stwierdził dyrektor.
- Mówi pan o mugolskich. Te magiczne mają inteligencję nierzadko przewyższającą tę ludzką.
- Ciekawe... A te obok?
- Panie dyrektorze... Jeżeli jest pan tu tylko, aby rozmawiać o moich wężach, to możemy zrobić to również w szkole.
- Nie, nie... Wolę tutaj. A więc?
- Ech... Evil i – o szlag! Marvolo!
Taa?
Dumbledore się pyta, jak się nazywają Nagini i Evil. Co robić.
Zmyślaj! Nie może się dowiedzieć o Nagini.
Dobra.-Rozłączył się. Cała konwersacja trwała maksymalnie sekundę.
- I Furor – powiedział pierwsze, co mu przyszło do głowy.
- Furia. Ładne imię.
- Dziękuję... A jak się ma Fakwes – brunet stwierdził, że jednak dobrze będzie utrzymać jako-taką konwersacje.
- Bardzo dobrze. A ty, mój drogi chłopcze, sam chyba kiedyś posiadałeś feniksa, czyż nie?
- Owszem. Jednak innego, niż pan. Fakwes jest ognisty lub słoneczny. Jak kto woli. Zaś mój mroczny.
- Podobno jest ich dwa razy mniej. Jak zdobyłeś to stworzenie?
- Dostałem od przyjaciela – mruknął. Coraz mniej podobały mu się te pytania.
- Najwyraźniej dobrego.
- Jak najbardziej. Bardzo dobrego.
- Mógłbym go kiedyś poznać? – poprosił dyrektor.
- Nie sądzę, by dane było panu się z nim spotkać – stwierdził zielonooki.
- Dlaczego?
- Nawet jeżeli, nie rozpozna go pan.
- Muszę ponowić pytanie.
- Po prostu. Nie rozpozna go pan – stwierdził. Poczuł lekkie mrowienie Znaku. Nawiązał połączenie.
Dasz radę się wyrwać? – zapytał Tom.
Nie za bardzo.
Ach... No dobra. Spróbuj go jakoś zgubić.
Przyjdź tu i mnie po prostu zabierz. Tylko zmień wygląd.
Jak chcesz. Będę za trzy sekundy. -I rzeczywiście. Nie minęła chwila, a przed nim stał Riddle. Zmienił jednak wygląd. Miał Brązowe włosy, niebieskie oczy i był dość mocno opalony.Spojrzał na Dumbledore'a.
- Co się pan tak patrzy? Człowieka nie widział?
- To pogwałcenie zasad tajności... - zaczął starzec.
- Te... zasady są po prostu śmieszne. Śmieszne. Od czego jest Obliviate. A poza tym... musi mi pan wybaczyć. Zabieram dzieciaka.
- Do widzenia, panie dyrektorze – Harry się uśmiechnął. Starszy czarodziej spakował ich machnięciem różdżki. Zielonooki zbudził węże. Koc i cała reszta została zmniejszona do wielkości piłeczki od ping-ponga, a potem wylądowała w kieszeni szaty Lorda. Złapał czarnowłosego za ramię i deportował się. Podczas przejścia odzyskał swój normalny wygląd.
- Nareszcie...
- O co chodzi, Tom? – zapytał.
- Właśnie. Zostałam brutalnie wybudzona z mojego snu – syknęła Nagini.
- Widzicie, dzięki Lucjuszowi mamy wszystkie informacje trzy razy szybciej, niż prasa.
- I w związku z tym? – ponaglił mężczyznę Potter.
- Z Azkabanu uciekł Syriusz Black...
* Symbole Luny - nie wiem, czy coś takiego w ogóle istnieje. Podejrzewam, że nie. Luna znaczy księżyc.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro