XXIV
Dni ciągnęły się naszym bohaterów wyjątkowo wolno i ślamazarnie. Treningi do Quidditcha były jedyną przyjemnością dla Harry'ego. Po wygranym pierwszym meczu z Puchonami Ślizgoni rozgromili jeszcze Ravenclawe. Razem z Hermioną uczyli się animagii, jednak wychodziło im to (według nich) okropnie. Potter zazwyczaj opanowywał zaklęcie po maximum tygodniu, a z tą animagią męczyli się od prawie że miesiąca i żadnych postępów. McGonagall twierdziła, że idzie im wspaniale. Potter umiał zmienić kolor skóry na całkowicie biały, a także pokryć ją puszystym meszkiem. Na dodatek jego oczy robiły się dzikie. Ich barwa zmieniała się na niebieski, na najczystszy błękit pod słońcem. Kły i pazury wydłużały się. Pojawiał się także ogon i uszy. Brązowookiej szło nieco gorzej. Na jej skórze wciąż nie było śladu futra, lecz ona również posiadała już ogon, uszy i wydłużone kły z pazurami. Oczy podczas przemiany również miała brązowe oczy, lecz były one ciemniejsze i dziksze. Włosy także lekko zmieniały swój kolor. Draco chodził obrażony, że Minerva nie chce go na zajęciach. Cała czwórka nadal błyszczała na eliksirach. Teraz Slytherin wygrywał przewagą dwustu osiemdziesięciu pięciu punktów. Nauczyciele zdawali się wychodzić ze skóry, żeby, choć odrobinkę, polepszyć swoje sytuacje. Niestety, jak na złość, Ślizgoni byli zawsze wspaniale przygotowani do lekcji. W szczególności Potter i przyjaciele. Nadszedł dzień wyczekiwany przez bliźniaków Weasley oraz spółkę. Dzień wkurzania nauczycieli. Miał on się odbyć tydzień po zakończeniu ferii, ale Harry potrzebował więcej czasu na eliksiry. Właśnie mieli transmutację. Potter jak zawsze rozmawiał z profesorką na temat animagii. Nie mogli jej ćwiczyć, gdyż lekcje Ślizgonów były ścisłą tajemnicą. Gdyby ktoś się o nich dowiedział, mogłoby zostać to uznane za faworyzowanie. Właśnie dlatego zielonooki i brunetka uczyli się na transmutacji teorii. No cóż... Jeżeli dobrze wykonają ćwiczenie, to czemu mieliby się nudzić... Chłopak jednak dawał sobie czasem spokój i siadał do Astronomii. Wciąż uważał ten przedmiot za głupi, ale nie chciał widzieć na wynikach końcowych żadnego Z. Na korytarzu rozległ się podejrzany huk. McGonagall wyjrzała za drzwi klasy. Od razu tego pożałowała. W jej stronę poleciały fajerwerki. Tyle wystarczyło Draco, aby połknąć krwotoczkę truskawkową. Z nosa poleciała mu krew.
- Pani profesor! – krzyknął Harry, który siedział z blondynem w ławce. – Draco krwawi!
- Panie Malfoy, proszę zgłosić się do pani Pomfrey – powiedziała wracając do klasy. Dokładnie to samo stało się w klasie trzeciej. Był to jednak dopiero początek. Bliźniaki i Draco wrócili po dwudziestu minutach. Tymczasem Dark już szykował coś większego. Zakleił gumą do żucia każdą dziurkę w zamku, na klamki powiesił rozgrzaną podkowę (skąd ją wziął i jak dał radę powiesić zostaje jego tajemnicą). Następnie wysmarował olejem korytarze (poprzedniego dnia Potter zdobył w kuchni). Zastawił prostą pułapkę. Gdy ktoś otworzy drzwi natychmiast wybuchną zimne ognie. Jednak najlepsze zostawił dla Dumbledore'a. Na cały korytarz pod jego gabinetem rozlał bagno o głębokości dwudziestu centymetrów. Harry'emu również udało się zerwać z zajęć. Chłopak otworzył chimerę wpuszczając węża na schody. Dark wślizną się do gabinetu Albusa i podmienił jego cytrynowe dropsy na dokładnie takie same cukierki nasączone różnymi świństwami. Oprócz trucizny, bo gdyby odkryto, kto to zrobił cała spółka miałaby przerąbane. Słodycze przygotowywali dzień wcześniej. Gad zostawił też kamerki w pokoju, aby mogli zobaczyć sikającego w majtki dyrektora. Cukierki, jakie tam zostawili były między innymi nafaszerowane wywarem, po którym trzeba latać co chwila do ubikacji. Niestety, a może stety, Potter dodał także miksturę, która lekko opóźnia działanie, a osoba, która zażyła takiego dropsa na siku, nie zdaje sobie nawet sprawy z tego, co zrobiła, dopóki nie zacznie robić się jej mokro. To samo było z rzyganiem, krwotokiem z nosa, temperaturą i czyrakami. Bliźniaki po zerwaniu się z zajęć odkręcili wszystkie kurki z wodą, więc całe korytarze były zalane. Zadzwonił dzwonek. Każdy członek domu węża został poinformowani o małym dowcipie. Zaczęli powoli się pakować. Na ich szczęście Weasley powrzucał wszystko do torby na łeb i szyje. Dobiegł do drzwi łapiąc klamkę.
- Aaaauuuuuu! – wrzasnął odrywając rękę. Jego dłoń była cała w bąblach.
- Odsuńcie się! – rozkazała profesorka przechodząc przez klasę. – Alohomora... - drzwi się otworzyły. – Proszę, możecie wyjść. To pewnie kolejny głupi żart Freda i Geo... - urwała, gdyż właśnie w tym momencie za jej plecami rozległ się wielki huk. Dziesięć fajerwerek poleciało w jej stronę. Nie zdążyłaby na jakikolwiek ruch. Potter widząc to szybko wyciągną magiczny patyk. Jeżeli pułapka by trafiła Minerva mogłaby zginąć, a wtedy nie nauczyłby się animagii i prawdopodobnie wyrzucono by z zamku jego, Hermionę, Draco i bliźniaków. Nie mógł na to pozwolić.
- Protego Maxima! – krzyknął Harry wytwarzając tarczę. – Nic się pani nie stało?
- Nie, dziękuję, panie Potter.
- Nie ma za co, pani profesor – odparł grzecznym tonem ruszając powoli w stronę korytarza. Stał najdalej drzwi, więc Weasley wybiegł przed nim zaliczając piękną glebę. Podłoga wysmarowana była olejem!
- Teraz to już trochę przesadzili – mruknęła McGonagall. – Chłoszczyść. Szlag by to – warknęła. – Nie wyczyszczę tego sama.
- Pani profesor, możemy wyjść? – zapytał Potter.
- Nie za bardzo. Pan Weasley zaliczył już przepiękną glebę.
- Poradzimy sobie – stwierdził zielonooki. Wyszedł niewerbalnie rzucając na siebie zaklęcie nieprzenikalności. To samo zrobił ukradkiem z Draco i Hermioną. Pewnym krokiem wyszedł za drzwi. Zaraz za nim to samo zrobili jego przyjaciele. Chłopak odwrócił się do nauczycielki.
– No niech pani nie mówi, że nie zna tego zaklęcia – zaśmiał się. Tak się właśnie złożyło, że owy czar był tak niewymagający i, według McGonagall, tak zbędny, że nigdy się go nie uczyła. Brunet wzruszył ramionami odwracając się i idąc w stronę PW. Wąż już tam na nich czekał. Potter w mgnieniu oka odpalił laptopa i wrzucił podgląd z kamer u dyrka. Pokazywały wspaniały obrazek. Dumbledore siedział ze słoikiem dropsów, które podrzucił mu Dark. Właśnie weszła McGonagall mówiąc o problemie. Niczego nie świadomy Albus wyszedł z pokoju. Genialna Czwórka opuściła dormitorium, by na własne oczy obejrzeć przedstawienie, które miało się niedługo zacząć. Wybiegli na korytarz. Dark oczywiście siedział na rękach swojego pana. Potter rzucił na nich zaklęcie kameleona.
- Zaraz coś z tym zrobimy – powiedział Albus. – Chłoszczyść! – krzyknął. Cały olej sprzed sali transmutacji zniknął. Ba! Zniknął z całego długiego korytarza! I wtedy się zaczęło! Niczego nie świadomy dyrektor się zsikał! Cała szata była mokra! Żeby jeszcze było tego mało, zaczął rzygać, z nosa wyciekła mu strużka krwi. Potter nie mogąc wytrzymać rzucił dookoła nich Muffiliato i zaczął się śmiać. Śmiać długo i głośno. Zaraz za nim zrobiła to cała reszta.
- Albusie... - zaczęła profesorka. – Może pójdziesz do skrzydła szpitalnego...
- Tak. To dobry pomysł, Minervo – powiedział i poszedł.
- Śledzimy go? – zapytała Hermiona.
- Dobra... - odpowiedziała jej cała trójka. Ruszyli za dyrektorem. Mruczał coś pod nosem.
- Głupi żart, doprawdy, głupi... Ciekawe czyja to sprawka... - pokręcił głową wchodząc do skrzydła szpitalnego. Za drzwiami do królestwa pani Pomfrey Ślizgoni pokładali się ze śmiechu.
- Jak on mógł zostać... dyrektorem? – wysapał Potter nie mogąc nabrać powietrza.
- Użył Imperiusa... - odrzekł Dark.
- Pewnie tak – zgodził się brunet.
- Ech... idziemy na zaklęcia? – zapytał Draco.
- Jasne... - zgodziła się Granger. Poszli pod właściwą salę. Lekcje profesora Flitwicka również nie miały być spokojne. Harry niewerbalnie i bezróżdżkowo podniósł go do góry i zawiesił do góry nogami. Nauczyciel męczył się z zaklęciem parę minut. Do obiadu nie wydarzyło się nic ciekawego, lecz na Historii Magii... Była to najlepsza lekcja tego przedmiotu od lat. To klasy wleciało mnóstwo zimnych ogni, łajnobomb i różnego rodzaju świństwa. Wiadomo było, że wszystko jest robotą bliźniaków. Potter roztoczył nad sobą i nad przyjaciółmi barierę ochronną i wybiegli z sali. Fred i George stali za drzwiami.
- Co powiecie na to, żeby dodać tak jeszcze odrobinę oleju? – zapytał Potter.
- Dobra! – wykrzyknęli rudzielce. Zielonooki przywołał wielką butlę i podał przyjaciołom. Gryfoni szybko odkorkowali ich nowy psikus i chlusnęli do sali prof. Binnsa. Każdy się poprzewracał, a bliźniaki się zmyli. Zanim dzieciaki wyszły na korytarz upłynęło duuużo czasu. Odwołano tego dnia wszystkie lekcje. Po kolacji, gdy tylko Wielka Trójka Slytherinu weszła do pokoju wspólnego rozległ się pisk. Już niezliczony raz w tym semestrze składano im wielkie gratulacje. Wąż poszedł się przespać. Harry szybko wypadł na korytarz i zaczął szukać Freda i George'a. Znalazł ich na trzecim piętrze, tuż obok posągu jednookiej wiedźmy.
- Hej, stary – przywitali się.
- Cześć. Idziecie do nas na imprezę? – zapytał.
- Do legowiska węży? – zdziwił się jeden z nich.
- Coś w ten deseń – zaśmiał się Potter.
- Nie wydaje nam się... – zaczął stojący po prawej.
- Żebyśmy byli...
- W tym waszym legowisku...
- Mile widziani – dokończył drugi.
- Spoko. Jesteście ze mną – mrugnął.
- Jak tak, to dobra!
- Chodźcie! – powiedział kruczowłosy i ruszył do PW. W środku impreza się już rozkręcała. Paru starszych Ślizgonów przynieśli tony Kremowego Piwa, Draco załatwił genialne wino, a paru szóstoklasistów kupiło parę skrzynek Ognistej. Gdy zobaczyli, kto wchodzi muzyka natychmiast ucichła. No tak, to nie codzienny widok. – Oni są ze mną! – krzyknął Potter. – Pomogli nam w tym żarcie i jestem pewien, że Tiara źle ich przydzieliła – warknął.
- Jak sobie chcesz... - westchnął Flint. Nikt nie chciał protestować. Harry był od pewnego czasu praktycznie królem Slytherinu. Znał najlepiej czarną magię i zdobył razem z przyjaciółmi z czterysta punktów.
- A co tu tak mało miejsca? – zapytał.
- Tak zbudowano pokój. Nie mamy na to wpływu – odpowiedział jeden z tłumu trochę zmartwiony dziwnym pytaniem.
- Ech... Było mnie zawołać – mruknął zielonooki. Machną różdżką, a pomieszczenie zrobiło się trzy razy większe. Użył Sonorus na sprzęcie muzycznym i Muffiliato na drzwiach i ścianach. Fred i George szybko zaaklimatyzowali się w nowym otoczeniu. Potter i spółka zaczęli tańczyć i wygłupiać się. Po godzinie przyjemnej swawoli sięgnęli po procenty. Najpierw poszła Ognista. Cały Slytherin oraz dwójka Gryfonów siadła w kółeczku i zaczęli grać w butelkę. Pierwszy los padł na Pansy, której zadanie lub pytanie zadawał nie kto inny, jak Draco.
- Prawda, czy wyzwanie? – zapytał. Mimo alkoholu każdy był całkowicie trzeźwy. Eliksiry Pottera działały wspaniale.
- Wyzwanie...
- Dobra... Pocałuj Zabiniego – powiedział z mściwym uśmiechem. Parkinson ze zbolałą miną musnęła ustami wargi ciemnoskórego i natychmiast się odsunęła wycierając twarz w rękaw szaty. Teraz ona kręciła. Padło na Flinta.
- Prawda, czy wyzwanie! – zapytała.
- Prawda.
- Czy kochasz się w Woodzie? – zapytała. Kapitan drużyny Ślizgonów był homo. Harry rzucił ukradkiem zaklęcie fałszu*.
- Emm... No... Więc...
- No wyduś to z siebie! – wykrzyknęła Mlicenta Bulstrode.
- Dobra, tak!
- Wiedziałam – szepnęła Pansy. Marcus cały czerwony na twarzy zaczął kręcić butelką. Padło na Freda lub Georga.
- Wyzwanie – powiedział jeden z rudzielców zanim zadano pytanie.
- Wsadź do prywatnych kwater McGonagall psa! – zdecydowano.
- A skąd weźmiemy psa? – zapytał rudy.
- Proszę bardzo – powiedział Potter transmutując kawałek pergaminu w dorodnego szczeniaka owczarka niemieckiego.
- Dobra, ale ktoś musi mnie sprawdzić – powiedział.
- To ja – zgłosił się Harry. Razem z bliźniakiem wyszli z pokoju kierując się do prywatnych kwater Minervy. Zaklęciem otworzyli drzwi, a George wrzucił do środka czworonoga. Szybko ulotnili się z miejsca zbrodni. Wrócili do PW. Gra toczyła się dalej. Hermiona dostał zadanie, by pocałować Draco. Oczywiście ani myśleli szybko się od siebie oderwać. Dzięki temu jakże przyjemnemu wieczorowi zostali parą. Harry musiał odpowiedzieć im od ilu lat tak naprawdę wie o magii, jakiś trzecioklasista był zmuszony wyznać, że podkochuje się w Milicencie. Wyszło też na jaw, że Crabbe i Goyle są razem. Butelka po raz drugi wskazała na Pottera.
- Prawda, czy wyzwanie?
- Prawda.
- Kochasz się w kimś?
- Eee... No... Chyba tak...
- Kto to? – zapytał Fred.
- Hej, miało być tylko jedno pytanie!
- Dobra, dobra...
- Idę na górę – oznajmił Potter. Wszedł do dormitorium. Umył się, przebrał i chciał położyć się spać. Niestety, nie mógł doświadczyć tego komfortu, gdyż na jego łóżku wyłożył się Dark. Chłopak westchnął. Wyjął z kufra eliksir na kaca, postawił obok łóżka i wślizgnął się pod kołdrę.Następnego dnia obudził go straszliwy ból głowy. Całe szczęście była sobota – dzień wolny od zajęć. Draco jeszcze spał, a Dark opuścił dormitorium. Szybko łykną eliksir i zszedł do PW. Zastał tam niecodzienny widok. Cały dom węża i dwoje lewków spało. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że każdy był jedynie w samej bieliźnie. Harry zaśmiał się i kręcąc głową wyszedł z pomieszczenia. Poszedł do biblioteki. Oczywiście Dział Zakazany. Przesunął palcami po grzbietach książek. Nareszcie znalazł to, czego szukał. Lektura o feniksach. Cóż, jego ptak miał się wykluć za parę dni. Zabrał też jakiś krótki tytuł do animagii. Właśnie wychodził, gdy minął się z Hermioną.
- Hej, Harry.
- Cześć Hermi. Szukasz czegoś? – zapytał.
- Animagia – wyjaśniła.
- Mam niezłą książkę. Przekopiuje – zaproponował.
- Dobra. A tak swoją drogą... Widziałeś co się porobiło w PW...?
- Jasne. Nie ma to jak całonocna impreza! – zaśmiał się Potter kierując swoje kroki do lochów. Musiał poczytać o feniksach, pouczyć się do animagii i napisać paskudnie długi esej o Eliksirze Totalnego Ogłupienia.Następne dni były strasznie nudne. Slytherin wygrywał jakimiś czterystoma punktami nad każdym domem. Głównie dzięki Harry'emu. Zbliżały się rozgrywki Quidditcha. Tym razem mieli zmierzyć się z Gryfonami. Właśnie wybiła środa rano. Cały zamek budził się ze snu. Potter jak zwykle wstał wcześniej od współlokatora i ubrał się w szkolne szaty. Nagle coś zaczęło się miotać w rogu pokoju. Nie był to Dark, ponieważ wąż grzecznie leżał w nogach posłania. Chłopak podszedł do kąta. Leżało tak lekko pęknięte jajo na miękkiej poduszce, pod kaloryferem, aby miało ciepło. Zielonookie dziecko usiadło tuż obok. Znienacka na skorupce pojawiło się drugie pęknięcie... Trzecie, czwarte... Odleciał kawałek pancerza ukazując czarne oko. Chwilę potem po jaju zostały tylko małe kawałeczki, a tam, gdzie przed chwilą leżało, teraz siedział mały, piękny ptak. Miał czarno-fioletowe upierzenie, nogi zakończone długimi i ostrymi jak brzytwa, srebrnymi pazurami. Koniuszki lotek i sterówek ( upierzenie na skrzydłach i ogonie ) zostały zabarwione zostały na stalowy odcień. Dziób, tak samo, jak pazury był lekko zakrzywiony i mienił się najróżniejszymi odcieniami srebra. Pióra na głowie były lekko nastroszone, lecz gdy ptak ujrzał chłopca siedzącego przed nim, natychmiast się uspokoiły. Mroczny feniks był dokładnie taki, jak brunet go sobie wyobrażał. Jedenastolatek wyciągnął dłoń do maleństwa. Miał on maksymalnie dziesięć cali, jeżeli nie mniej. Był niewiele większy od jego dłoni.
- Hej, mały – szepnął biorąc go na rękę i delikatnie gładząc piórka. – Jakby cię tu nazwać... Co powiesz na Phantom? – zapytał. Ptak tylko spojrzał na nim złym wzrokiem. – Dobra, zrozumiałem... Shadow? – zapytał. Teraz feniks zwinął się na jego dłoni i potarł dziobem o nadgarstek nowego pana. – Mam rozumieć, że się podoba – zaśmiał się chłopak. W tym momencie obudził się Draco.
- Cześć, stary – mruknął wstając z łóżka.
- Hejka, Draco! Patrz – powiedział. Szarooki pochylił się nad przyjacielem.
- Wow! – wykrzyknął. – Mogę go dotknąć?
- Chyba tak... - mruknął zielonooki. Blondyn obniżył rękę i pogładził stworzonko. Shadow czując to szybko się oderwał spadając z dłoni pana i wciskając się w jego szaty. – Wiesz co, Draco? Lepiej na razie nie.
- Właśnie widzę. Dobra, zajmuję łazienkę – powiedział. Harry pogłaskał swojego ptaka. Odłożył go obok Darka. Zaklęciem wyczyścił sobie całe ciało. Nie chciał tracić czasu na siedzenie pod prysznicem. Usiadł na łóżku.
- Dark, hej, Dark – mruczał szturchając węża.
- Czego? – syknęła gadzina.
- Spójrz – rozkazał wskazując na Shadowa. Pyton skierował pysk w stronę feniksa.
- Wykluł się – bardziej stwierdził, niż zapytał.
- Noo... Jest dokładnie taki, jak go sobie wyobrażałem – przyznał brunet. Dark wyciągnął ogon i przeciągnął nim po delikatnym ciałku zwierzaka. Ten nie uciekł, ani się nie wystraszył. Zwinął się jeszcze bardziej w kłębek i zasnął. Harry rozłożył poduszki i kołdrę pod kaloryferem. Przeniósł tam feniksa. Rzucił parę zaklęć ochronnych, a do dzioba podał mu jedną krople Eliksiru Słodkiego Snu własnego wytworu.
- Idziemy? – zapytał wąż.
- Chwila... - odpowiedział Potter. Z łazienki wyszedł ubrany Malfoy. – Idziemy – powiedział wychodząc z pomieszczenia. Za nim ruszył Draco i Dark. Ruszyli na Elikisiry. No cóż, zaspali na jakiekolwiek jedzenie.Sala była pełna parujących kociołków. Harry, Hermiona i Draco jak zwykle radzili sobie najlepiej. Potter oddał esej o Eliksirze Totalnego Ogłupienia. Snape bez sprawdzania wstawił mu W. I tak wiedział, że wypracowanie będzie idealne. Dzisiaj warzyli banalny wręcz eliksir na porost włosów.
- Panno Brown – zaczął Snape cichym tonem. – Proszę mi powiedzieć, jakie składniki dodamy do tego wywaru?
- Muchy siatkoskrzydłe, sproszkowane kły węża, wodę i eeee... liść laurowy? – strzeliła.
- Prawidłowo – mruknął profesor.- A więc, skoro już aż tyle wiemy, to możecie zaczynać – syknął pisząc resztę składników na tablicy. Brunet zrobił wywar w pół godziny. Do końca Eliksirów zostało mu piętnaście minut, więc wyjął książkę o feniksach i zaczął czytać. Dowiedział się, że Mroczne Feniksy boją się ludzi. Wybierają sobie jedną osobę na świecie ( najczęściej jest to człowiek, którego zobaczyły jako pierwszego ) i są jej całkowicie oddane. Od normalnych feniksów różnią się przede wszystkim magiczną aurą oraz ubarwieniem. Były też znacznie silniejsze i bardziej wymagające. Oddawały łzy tylko cztery razy w roku. Podczas przesileń i równonocy. Jedynym wyjątkiem była sytuacja, gdy ich pan był ciężko ranny. Mogły one używać swojej własnej magii. Oczywiście nawet one mogły się przekonać do człowieka. Musiał on jednak przejść wiele testów. Aby zasłużyć sobie na zaufanie tych ptaszysk trzeba wykazywać się cierpliwością. Osoba, która będzie je krzywdzić nie ma szans na przebaczenie. To samo dzieje się, gdy ktoś ośmieli się podnieść rękę na ich pana. Potter odłożył księgę do torby i zamyślił się.
Czyi to dlatego tak zareagował na dotyk Draco... Jednak ja mogłem go pogłaskać... A więc mnie wybrał? Chyba tak... - myślał. Z transu wyrwał go dźwięk dzwonka ogłaszającego przerwę między Eliksirami, a Transmutacją. Wyszedł z klasy.
- Hej, coś ty taki zamyślony? – rzucił Malfoy.
- Właśnie, to do ciebie niepodobne – zgodziła się Granger.
- Sorry, myślałem o Shadowie...
- Właśnie, muszę go zobaczyć, ale teraz chodźcie, zanim się spóźnimy – jęknęła dziewczyna. Wszystko byłoby cacy i super, gdyby nie pewien rudy gryfon.
- Rictusempra! – krzyknął najmłodszy Weasley celując swoim magicznym patykiem w Ślizgonów. Harry musiał użyć magii bezróżdżkowej, aby odbić czar. Wyszarpnął różdżkę. Tak dla pewności. Dark siedzący na jego ramionach naprężył się gotując do ewentualnego ataku. – Nie pozwolę ci niszczyć mojej rodziny, Potter! Expelliarmous! – wrzasnął. Ron namówił rodziców, aby poduczyli go pojedynków. Potter szybko zareagował wytwarzając magiczną tarczę.
- Weasley! Nie można pojedynkować się na korytarzach! – warknęła Granger.
- Słuchaj, rudzielcu – syknął zielonooki. – Pójdziemy do profesora Snape'a i profesor McGonagall. Jak się zgodzą, zmierzymy się w prawdziwym pojedynku.
- Niech ci będzie, Potter – wypluł Gryfon.
- Co tu się dzieje? – zapytali razem Snape i McGonagal.
- O, wspaniale się składa... - mruknął brunet. – Ron wyzwał mnie na pojedynek, lecz bez zgody nauczyciela nie mogę przyjąć wyzwania. Czy mógłby się pan zgodzić, panie profesorze?
- Nie będzie problemu.
- A pani? – teraz czarnoksiężnik zwrócił się do Minervy.
- Skoro wyzwał cię pan Weasley... Niech będzie.
- Wspaniale... A więc możemy – posłał lwiakowi sadystyczny uśmieszek. Jedno machnięcie różdżką i każdy został odepchnięty pod ściany, drugie machnięcie, na środku pojawił się podest. Jakiś Puchon postanowił pokierować pojedynkiem.
- Przygotować różdżki... - spełnili polecenie. – A teraz ukłon... - ani jeden, ani drugi nie kwapił się do ukłonu. – Trzy, dwa... jeden! – krzyknął. Z padnięciem ostatniego słowa z różdżki Harry'ego wyleciały czerwone iskry, za nimi niebieskie, a na końcu fioletowe. Oczywiście wszystko było wykonywane NWB ( Niewerbalnie ). Weasley uskoczył przed pierwszym, drugie go zadrasnęło, a trzecie można powiedzieć, że odbił. Jego zaklęcie tarczy było stanowczo za słabe, by ochronić go przed Sectumsemprą Pottera. Rudy padł na ziemię, a na jego ciele pojawiły się lekkie cięcia. Avadowooki nie chciał go zabijać, żeby nie mieć kłopotów, więc mocno obniżył moc zaklęcia. Podszedł wstającego Gryfona. Jego przeciwnik ledwie trzymał się na nogach. Cała widownia wytrzeszczyła oczy. Najbardziej zdziwiony był jednak Severus.
Skąd on zna zaklęcia, które JA wynalazłem! Czego my jeszcze nie wiemy o tym chłopaku?!
Harry uśmiechnął się kpiąco i skierował koniec ostrokrzewu pomiędzy oczy Rona.Legilimens! – postanowił nie oszczędzać jego umysłu. Podesłał mu najgorsze wizje, jakie tamten mógł sobie wyobrazić. Rudy zaczął krzyczeć. Wtedy brunet zdjął klątwę.
– Teraz już wiesz, że ze mną nie ma żartów – powiedział to cicho, lecz słyszano go doskonale. Zszedł z podestu. Podszedł do przyjaciół i razem skierowali się pod salę od transmutacji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro