Zakon
Erwin odebrał w sklepie telefon, płacąc za zakupy. Ubrał się w biały golf i czarne spodnie.
-Cześć Monte.
-Hej. O co chodzi z tą Mszą?
-Chciałbym, żebyś przyszedł, ale jak nie to nie. To tylko sugestia jak coś. Zaproszenie prosto od pastora.
-Nie mogę. Znaczy chcę tam być, bo może być ciekawie, ale raczej wolałbym uniknąć przedwczesnej śmierci.
-Można od razu pogrzeb odprawić - powiedział z sarkazmem. - Nie no żartuję. Pogadam z nimi. Może coś wspomnę o nawróceniu czy coś. Albo że lepiej byłoby mieć kogoś z LSPD do pilnowania, a Capela na pewno nie przyjdzie po ostatnim.
-A co było ostatnio? - usłyszał lekki śmiech Erwina. - Aaa. To ja też nie idę.
-No weeź. Cel w sumie został spełniony, teraz Blush się wykaże. Nie dałem mu nawet tematu, sam ma coś wymyślić.
-Jesteś pewny?
-Raczej tak, ale nie obiecuję, że młody terrorysta czegoś nie odwali.
-On się zachowuje jak dziecko. Jakim cudem terrorysta?
-No to sprawdź sobie w tablecie pierwszy wyrok za to. Młody podwiózł pod komendę cysternę, nie było Cię tam?
-Nie pamiętam. Serio on? Zabrał Ci pierwsze miejsce - roześmiał się.
-O niee, bez kitu. Teraz to mnie zdenerwował. Taca będzie dla wszystkich, oprócz niego. Przyjedź Monte, jeśli chcesz. Będę czekał.
Policjant wolnym krokiem ruszył w stronę tłumu ludzi. Przy drzwiach stał Laborant i drugi chłopak, którego nie kojarzył. Wyglądał na dwudziestoparolatka. Miał ciemne włosy i oczy, był ubrany w koszulę. Gregory musiał przyznać, że był dosyć przystojny i poczuł w nim swoją konkurencję. Kiedy przyszła jego kolej na wejście mężczyźni zatrzymali go.
-Pastor kazał nam Cię wpuścić, ale mamy na Ciebie oko - przytrzymali mu drzwi.
Wszedł i kiedy nikt mu nic nie zrobił, opadło z niego napięcie. Do tej pory nawet nie zdawał sobie sprawy, że wbijał sobie paznokcie z nerwów w skórę, ale kiedy poluzował pięść i spojrzał na otwartą dłoń, zobaczył po nich ślady. Przetarł je ręką i zajął miejsce w ławce.
Coraz więcej osób gromadziło się przed mównicą. Erwin przywitał go tylko prawie niezauważalnym skinieniem głowy. To samo zrobił San.
-W imię ojca i syna i naszych bogów - rozpoczął Blush, kiedy już wszyscy usiedli. - Witamy was serdecznie, w tak licznym gronie, na dzisiejszej Mszy. Zanim jednak zaczniemy, pastor chciałby coś dodać - odsunął się i przekazał mu mikrofon.
-Tak jak już wspomniał nasz ministrant miło was widzieć - rozejrzał się po sali i na dłuższą chwilę zatrzymał wzrok na szatynie, ale rozglądał się dalej. - Jak wiecie ostatnio mieliśmy tutaj dosyć nieprzyjemną sytuację, stąd panowie pilnujący wejścia. Przepraszam bardzo za utrudnienia, ale musicie zrozumieć, że martwimy się o nasze bezpieczeństwo. Dzisiejsze datki będą na to przeznaczone.
Do Gregorego w tym momencie podszedł inny policjant. Zaczął mu coś mówić szeptem. 05 spojrzał na chłopaka przy drzwiach.
-Możesz kontynuować - usiadł przy reszcie swoich znajomych, a Key podszedł na podest.
-Dzisiejszym tematem przewodnim będzie szkodliwe działanie środków odurzających. San wykona teraz krótki psalm.
Erwin zaśmiał się pod nosem. Młody był w końcu królem kodeiny, więc idealnie wymyślił sobie do tego nawiązanie. Musiał przemyśleć, czy nie da mu za to działki z zebranych pieniędzy. Zabrał tacę i z obstawą dziada zaczął ją zbierać.
-Dobrze, to teraz przejdźmy do konkretów. Nie będę przed wami ukrywał, że są zarówno pozytywne jak i negatywne strony używek. Lepiej się po nich czujemy, jednak z czasem oddziałuje to na nasz słaby organizm. Myślę więc, że mimo wszystko nie warto ich brać.
Erwin spojrzał w kierunku Montanhy, który nagle zaczął iść do drzwi. Już myślał, że chce uniknąć datku na kościół, ale ten zatrzymał się przy Liamie. Siwowłosy zmarszczył brwi. Poszedł w ich kierunku, wymijając innych wiernych.
-Jesteście zatrzymani do wyjaśnienia za porwanie funkcjonariusza policji - usłyszał, gdy do nich podszedł.
Knuckles nie wierzył, że policjant naprawdę to robił. Złapał z nim kontakt wzrokowy, ale tamten szybko się odwrócił i z kolegą wyprowadził zakutego Liama i Laboranta na zewnątrz. Wyszedł więc za nimi, nie wiedząc co to ma znaczyć.
-Co Ty odwalasz Grzechu? - złapał go za ramię, kiedy jako jedyny nie był w radiowozie.
-Erwin, nie mam wyboru..
-Jasne, że masz. Za co ich tak właściwie zabierasz?
-Ten tu - oczami wskazał oficera w radiowozie - zeznał, że oni go dzisiaj torturowali. Przepraszam, ale musiałem jakoś zareagować. Chyba nie zrobiłem sceny - dodał z nadzieją.
-W sumie nie, ale do jasnej cholery zabierasz moich przyjaciół do paki - uniósł na niego głos.
-Erwin..
-Nie - przerwał mu. - Daj im chociaż skorzystać z porządnego adwokata. Zadzwonię do Heidi. Masz ją do nich wpuścić.
Odwrócił się i zniknął w budynku. Gregory westchnął i wsiadł na miejsce kierowcy.
-Znacie swoje prawa? - odpowiedziała mu cisza, więc je przedstawił i pojechał z zatrzymanymi na komendę, dalej słysząc w głowie głos zdenerwowanego chłopaka.
Erwin od razu po zakończeniu Mszy wyszedł i zadzwonił do dziewczyny, żegnając ludzi.
-Pojechałabyś na komendę? Potrzebny jest adwokat.
-Co znowu zrobiłeś? Przecież była Msza.
-Nic się nie stało. Tym razem to nie do mnie. Laborant ma problemy. Ponoć jakiś gliniarz był dzisiaj torturowany. Nawet o tym nie słyszałem, ale oboje wiemy, że to bardzo możliwe. Ostatnio Dia się nimi zajmuje.
-Tak.. Zaraz tam będę. Ktoś po mnie wyjdzie?
-Powiedziałem Montanhie, że ma Cię wpuścić. Jak tego nie zrobi to osobiście skręcę mu kark. Nie dość, że siedzi na Mszy, to jeszcze zabiera na przesłuchanie naszych. "Bo ktoś zeznał przeciwko nim" - mówiąc to naśladował jego głos.
-Spokojnie Erwin. Jak nie mają innych dowodów, to zaraz ich wypuszczą. Dopilnuję tego, nie martw się.
-Dzięki Heidi.
Chłopak był zły na Grzesia. Jednak rozumiał, że nie miał on innej możliwości. Traktował LSPD jako rodzinę, mimo, że oni nie zachowywali się w stosunku do niego dobrze. Przypomniał sobie o tym jak sami go porwali i złość jaka w nim buzowała trochę zmalała.
Miał tylko nadzieję, że chłopacy nie trafią przez niego do więzienia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro