Niecierpliwość
-Mogę już się wypisać? - spytał niedawno obudzony Erwin, któremu już nie podobał się czas spędzony w łózku.
-Wiedziałem, że tak będzie - powiedział San przeczesując palcami swoje włosy. - On nie da rady wysiedzieć chwilę na miejscu - odwrócił się do Carbonary, wskazując na pastora.
-Weź, minęły już chyba 2 dni odkąd tu leżę - spojrzał na przyjaciela zrezygnowanym wzrokiem. - Czuję się bardzo dobrze. Wiecie, że nienawidzę bezczynnie leżeć. Będę na siebie uważał, obiecuję - na potwierdzenie swoich słów zrobił poważną minę.
-Dobra, poczekaj jeszcze chociaż godzinę. Uzgodnię wszystko z Twoim lekarzem prowadzącym . Niech załatwi na spokojnie papiery, będziesz musiał tylko je podpisać. Ale przysięgam Ci, że nie puścimy Ciebie samego - złapał z nim intensywne spojrzenie i zagroził mu palcem jak dziecku.
-Dokładnie. Jeśli myślisz o jakichkolwiek bankach i kasynach w ciągu tego dnia to lepiej zapomnij - dodał Carbo, który wrócił już z apartamentów, bo chciał odwiedzić Erwina.
-Jasne bracie. Przecież to tylko kolejny dzień bez dodatkowych emocji, racja?
-Oh przestań, dasz sobie radę. Pojedziemy na ryby, będzie fajnie.
-Tylko nie ryby - jęknął na myśl o ponownym powrocie z Wieczorkiem z nad oceanu. - Będę się oszczędzał tylko mnie tam nie zabieraj.
-Noi to rozumiem. San - złapał go za ramię - idź do tego doktorka, a jak go nie ma to zadzwoń po niego. Erwin przecież nie wytrzyma tutaj za długo.
Ten spojrzał na nich wdzięczny.
-Dziękuje chłopaki, za opiekę. Naprawdę. Kochani jesteście. Podziękujcie też reszcie.
-Zawsze będziemy przy Tobie, ale nie nadużywaj tego, proszę. Może się okazać, że istnieje jakaś granica.
Knuckles pokiwał głową i się uśmiechnął.
-San, ja wiem, że to nieodpowiednie, ale czy..
-TAK, tak już idę - wszedł mu w zdanie. - Zaraz Ci załatwię wyjście. Carbo ogarnij kogoś kto będzie go pilnował - dodał i wyszedł z sali nie chcąc się kłócić z pastorem.
-Serio ktoś będzie ze mną jeździł? - spytał zdziwiony. - Myślałem, że to żarty.
-Nie to, że Ci nie ufamy, ale sam wiesz, jak jest. Nie słyniesz ze spokojnego życia, choć ostatnio, rzeczywiście mniej się dzieje. Musieliśmy trochę przystopować z tymi sztabkami, bo policja co jakiś czas się tam wybiera. Dalej dziwi mnie to, że Twój kumpel to wyśpiewał.
-Nie wiem, co nim kierowało. Ale Grzechu to Grzechu. Czasem jest debilem i chętnie bym mu zajebał, ale to też trochę nasz debil. Zagubił się ostatnio w tej policji. Stara się im zaimponować.
-Szkoda tylko, że naszym kosztem - uciął Carbo i złączył usta w cienką linię.
-Nie jego wina, że inne ekipy nie dość, że ciągle dają się złapać to jeszcze później im płaczą na celach i nie da się z nimi pogadać jak człowiek.
-A skąd Ty to wiesz?
-To chyba logiczne. Poza tym, przecież Grzesiek często mówił nam za dużo w emocjach. Wystarczyło go tylko trochę nakręcić.
-Rozumiem - odpowiedział brunet. - No nie wiem, rób co chcesz. Ja mu mimo wszystko nie ufam i będę mu mówił tylko to, co już wie. Tylko działaj umysłem. Idę na chwilę zadzwonić do Heidi, spytam czy jest wolna.
-No zerwała z Riftem, stary. Chcesz ją zaprosić na kawę? - spytał rozbawionym głosem.
-Jeju, nie. Mam żonę. Heidi ma się Tobą zająć.
-Aa, jasne.
Carbonara wyszedł, wybierając jej numer na telefonie.
-Hej co robisz? - zaczął rozmowę. - Nic? To dobrze, mam dla Ciebie zajęcie. Znasz takiego turbo irytującego, siwego chłopaka? - poczekał chwilę na odpowiedź - Już Ci współczuję - powiedział słysząc w słuchawce przeciągnięte "nie" - Czekam na szpitalu, zaraz załatwimy mu wyjście, bo go roznosi. Poczekaj - zmienił ton z jakim mówił na bardziej gangsterki - komuś się już chyba coś zapomniało.
Rozłączył się, bo zobaczył wchodzącego na korytarz szatyna.
-Czego chcesz? Znowu dostać wpierdol? Tym razem nie ma tutaj Capeli, nie będziemy się powstrzymywać.
-Carbonara, jestem tutaj prywatnie. Nie jestem na służbie - wskazał swój płaszcz i odchylił kołnierz, pokazując brak radia policyjnego na dowód.
-Dobrze, że teraz to nagle odróżniasz!
-Słuchaj. Erwin mi to powiedział kiedy byłem na patrolu. Czyli też na służbie - złapał kontakt wzrokowy z rozmówcą. - I tak już żałuję, że cokolwiek powiedziałem. Przepraszam was wszystkich. Tylko utrudniłem wam to, co i tak robicie, jak nie widzimy - jego dłoń powędrowała do kieszeni kurtki, skąd wyciągnął w stronę mężczyzny zaklejoną kopertę. - Podałbyś to Erwinowi? O nic więcej nie proszę, bo wiem, że mnie do niego nie wpuścisz i się nie dziwię.
Nicollo szybko zabrał policjantowi list. Odwrócił go i spojrzał na sposób w jaki ten zakleił kartkę.
-Raczej będzie widać, jeśli ją odpieczętujesz - rzekł zadowolony z siebie Montanha.
-Nie miałem takiego zamiaru - skłamał. - Możesz już stąd iść.
-Dziękuję Carbo i jeszcze raz sorry, że was wkopałem - odwrócił się i ruszył do swojego auta.
Nicollo tylko odprowadził go wzrokiem. Był zdumiony, że Gregory ma tyle pewności siebie. Mogło się to dla niego źle skończyć. Miał szczęście, że Carbonara potrafił działać dyplomatycznie.
Odwrócił trzymaną kopertę w stronę lamp na korytarzu. Prześwitywały bardzo delikatnie jakieś kreski i kropki. "Cholera" -pomyślał chłopak. "Skubany, nawet to przewidział".
-Erwin ktoś kogo byś się nie spodziewał postanowił złożyć Ci wizytę - powiadomił przyjaciela wchodząc do jego sali. Rzucił mu kartkę na pościel.
-Co to jest? - zapytał zdziwiony.
Podniósł kopertę i przeczytał małą notkę.
"Przeczytaj na osobności. ~ G."
"Mogłem się domyśleć." - pomyślał Erwin.
-Przyszedł tutaj?
-Tak. Jestem zszokowany jakim on potrafi być palantem. Ostatnio dwóch naszych go pobiło pod szpitalem, bo próbował wejść.
-Naprawdę? - udawał zdziwienie, gdyż dobrze wiedział, że Monte próbował się do niego dostać od Sana.
-Tylko nie myśl, że się Tobą martwi. Pewnie tylko udaje, bo ma wyrzuty sumienia przez to co zrobił.
-W to nie wątpię. Mówił coś więcej?
-Nie - tym razem to Carbonara postanowił oszukać pastora.
Nie chciał, żeby Erwin znowu zaczął mu mówić co robią, choć wiedział, że nie bezpośrednio sprzedawał ich akcje. Gdyby usłyszał "przepraszam", które policjant przed chwilą powiedział, na pewno chwilę byłby zły, a potem by mu przeszło. Brunet chciał utrzymać ten pierwszy stan najdłużej jak umiał. Nie dlatego, że nie lubił któregoś z nich, po prostu nie chciał mieć przerywanych biznesów przez bandę głupich policjantów z 05 na czele.
Knuckles wydawał się lekko rozczarowany, ale gdy jeszcze raz spojrzał na trzymany w rękach przedmiot, poprzednie uczucie zastąpiła ciekawość.
-Dzięki, że mu nic nie zrobiłeś - rzucił do Carbo. Wydedukował to z braku odgłosów kłótni z korytarza i czasu w jaki pojawił się on spowrotem.
-Jakto nic mu nie zrobiłem? - spytał, zmieniając głos. - Leży rozjebany przed drzwiami, chcesz zobaczyć?
Usta Erwina rozciągnęły się w szczerym uśmiechu. Carbo był dla niego jak starszy brat i cieszył się, że ten się nim martwi. Wiedział, że nie spodobały by mu się jego przyszłe decyzje.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro