Bolesna Msza
Na zakonie zbierało się coraz więcej ludzi. Dia przyjechał spóźniony. Zdążył się jednak ubrać i przybiegł do ołtarza na czas. Rozpoczęli Mszę. Erwin znał stąd na pewno większość osób, ale mógł wymienić imiona co najwyżej Kuia, Dante, Heidi, Charlotte i Labo. Pojawił się Blush, trzymał głośniki. Na resztę mało zwracał uwagę. Ktoś musiał też wpuścić Potato, bo z tyłu jakaś pani drapała go za uchem. San rzeczywiście przygotował sobie kazanie i psalm. Dziad miał zbierać tace, więc Erwin był tylko osobą, która wszystkich tu zgromadziła i ich pilnowała.
-Dzisiejsze kazanie jest o tym, dlaczego nie warto być kapusiem - w tym momencie San z uśmieszkiem spojrzał na zmieszanego Capele, który zdał sobie sprawę, że zamiarem Zakshotu było zawołanie go tu, aby posłuchał trochę o swojej pracy.
Capela poczuł się wkręcony. Jak mógł pomyśleć, że San bez powodu zechce go na Mszy. Pewnie to sprawka pastora. Nie mógł przegapić okazji do zobaczenia jego reakcji. Dante zaczął rozglądać się po sali i rzeczywiście
twarz pastora była wyszczerzona, jakby tylko czekał na ten moment.
Capela stwierdził, że nie da rady udawać, że dalej chce tu być i pod wpływem emocji opuścił budynek, ale nie robił z tego sceny. Wymknął się razem z paroma kolegami.
Erwin jeszcze bardziej się wyszczerzył widząc co Capela robi. Postanowił mu jednak nie przerywać. Zobaczył już to co chciał.
Msza trwała już około 10 minut. Pastor zauważył, że Lucjan ma jakiś problem z wiernym w tylniej ławce. Udał się w ich stronę. Chłopak był mu nieznany. Miał ciemne spodnie, buty i koszulę delikatnie wymiętą. Na nosie miał ciemne okulary, które co prawda pasowały mu do stroju, ale nie były praktyczne. Nawet z bliska go nie poznawał, może również przez nie. Zapewne pojawił się niedawno na wyspie i nie znał ich działania w czasie Mszy.
-Proszę pana, ja pana zapiszę sobie na liście osób, które są antychrystami. Oczywiście, datek jest nieobowiązkowy, ale obowiązkowy. My żyjemy tylko z datków wiernych, proszę pana. Mógłby pan choć trochę dorzucić.
-Nic wam nie dam zjeby - odpowiedział mu na to ciemnowłosy i bez żadnych emocji zza pasa wyciągnął srebny sztylet. Wbił go Knucklesowi w okolice brzucha. Od razu potem wybiegł przez co wszyscy odwrócili się w ich stronę.
Erwin upadł na podłogę. Dłoń przyłożył do rany, która już przemoczyła większość jego szaty. Miał mroczki przed oczami.
-Zadzwońcie po EMS!! - Krzyknął Lucjan. Rzucając się w stronę leżącego.- Koniec Mszy! Pastorowi wbito nóż. Trzeba się nim jak najszybciej zaopiekować i opatrzyć. Napastnik wybiegł na zewnątrz!
W tym czasie dobiegli do pastora najbliźsi. Na brzuchu widać było coraz więcej krwi. Prawdopodomnie stracił przytomność. Heidi zdjęła swoją koszulę z wierzchu i przycisnęła nią ranę, aby zatamować krwawienie.
-Spróbuję go przytrzymać przy życiu. Jest nieprzytomny, ale oddycha- powiedziała, sprawdzając oddech i ruchy klatki piersiowej. - Ale pospieszcie się, błagam. Potrzebna mu prawdziwa pomoc.
Wierni zaczęli się rozglądać w osłupieniu. Niektórzy wyszli patrzeć jak Laborant i Potato biegną za uciekinierem. Inni zaczęli odjeżdżać jakby się bali, że będą zamieszani w tą sprawę. San i Blush wyciągnęli telefony.
-Halo ? Panie Capela ? - San dodzwonił się do zastępcy szefa policji w czasie gdy młody już dzwonił po karetkę.- Dlaczego pan wyszedł ?
-Jak to dlaczego ? Robicie sobie ze mnie pośmiewisko.
-Dobra, to nie jest ważne. - Oprzytomniał i dalej mówił drżącym głosem. - Chodzi mi o to, że chwilę po tym na Mszy doszło do zamachu nożem.
-Co takiego?! Nie nabierzesz mnie San. Chcesz tylko wzbudzić we mnie...
-Panie Dante, ja nie żartuję. - Przerwał mu twardo Thorinio.
-Kto niby dostał ?
-Pastor. Erwin Knuckles.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro