Bob wkracza do akcji
Przyjaciele, po tym jak uciekli policji, zatrzymali się w spożywczym po parę przekąsek i napojów. Wsiedli do auta i jeździli bez celu po mieście zatrzymując się przy radiowozach i przedziurawiając ich opony nożami. Erwin właśnie chciał mówić przyjaciołom, że już mają totalny spokój, kiedy zadzwonił telefon.
-Halo?
-Cześć zjebie. Będę się streszczał. Albo się odjebiecie od restauracji albo mamy otwarty konflikt.
-Aaa, miś Spadiś - Erwin zapomniał ugryźć się w język. - Dawno Cię nie słyszałem. Co Ty taki niemiły jesteś? Co u Ciebie słychać? Wszystko dobrze? To się niezmiernie cieszę - nawet nie dał mu czasu na odpowiedź. - W sumie to nie wiem o co Ci chodzi, bo właśnie sobie odpoczywamy po banczyku. Myślisz, że coś pochłonęłoby nas bardziej niż napady? Pff.
-Pastor skończ już pierdolić - Spadino brzmiał na bardzo zdenerwowanego. - Nie udawaj, dobra? Oboje wiemy, że naszym grupom jest nie po drodze, więc po prostu was ostrzegam. Nie jesteście nietykalni.
-Uuu, ale się boje - zabuczał. - Tylko żartuje - dodał siwowłosy poprawiając się na siedzeniu w aucie. - Spoko Spadi, ja tam idę liczyć sobie hajs na koncie. Pewnie grube miliony, ale muszę sprawdzić. To papatki, przesyłam gorące buziaki. Mua - cmoknął głośno do słuchawki po czym się rozłączył i skręcił.
Erwin czasami sam siebie zadziwiał, jeśli chodzi o wybielanie się na wszelkie możliwe sposoby. Ten akurat może i był skuteczny, ale kosztem jego zdrowia psychicznego.
-Czym zawdzięczamy sobie takie wyróżnienie, że aż miś Spadiś się do Ciebie odezwał? - spytał Carbo odwracając się na chwilę i dalej siorbiąc swój napój przez słomkę.
-Zacznijmy może od tego co to była kurwa za rozmowa. W życiu mnie bardziej nie skręciło, stary - wtrącił David otrzepując się, jakby chciał z siebie zrzucić odczucie, które mu pozostało.
-Mnie również, więc możesz to przemilczeć - powiedział proszącym głosem siwy. - Nie wiem czy pamiętacie taką małą sprawę z ostatnich tygodni.. Ale dosłownie malusieńką. Może w sumie wam pokaże, nie będę się produkował.
Erwin ustawił nawigację w samochodzie na restaurację Spadino i zasłonił ulicę, aby Carbonara jechał tylko po zaznaczonej trasie bez sugerowania się nazwą. Zajechali na miejsce, gdzie to tej pory widać było ślady tragedii. Krzaki wokół wyglądały na lekko osmalone. Restauracja była pomału odbudowywana, trwały już tylko poprawki. Mniejsze drzewa wokół terenu były połamane, a większe straciły dużą ilość gałęzi.
Cała scena wyglądała dosyć ponuro, a przez nie do końca zrealizowany plan nawet oni nie potrafili napawać się widokiem zniszczonego dorobku spadiniarzy.
-Ej wiecie, że ja praktycznie o tym zapomniałem? - odezwał się po chwili ciszy Carbonara wpatrzony w budynek. - Odkąd Labo wyszedł ze szpitala to tak jakby nigdy nic się nie stało - pokręcił głową z niedowierzaniem.
-No ja nie zapomniałem - przyznał Erwin aktorsko łapiąc się za nos, na którym jeszcze był ślad po rzekomym spotkaniu z poszkodowanymi przez wybuch.
Erwin często wracał myślami do tamtego wieczoru. Częściej niż by się do tego przyznał. Do tej pory czuł bezsilność i bezradność jakiej wtedy doświadczył - trzymając na motorze prawie bezwładne ciało przyjaciela, który oberwał przez jego plan. Plan, który miał wyjść idealnie, ale runął.
-Ja tam się cieszę, że tak się stało - z zamyślenia wyrwał go David. - Laborantowi nic w końcu nie jest, trzeba się cieszyć z tego co jest a nie rozmyślać jak tragicznie mogło się to skończyć.
Erwin bardzo chciał mieć takie samo podejście co Gilkenly, ale nie potrafił. W tamtym dniu zawiódł swoich bliskich. Ale siebie najbardziej. Przez niego mogła zginąć jedna z najbliższych mu osób i dalej nie wyzbył się tej myśli.
-Dobra jedźmy stąd. Nie chce mieć na ogonie tych debili - Nicollo pokazał palcem na kręcących się wokół spadiniarzy - a jak ogarną kto tutaj stoi, to nam nie odpuszczą - wykręcił auto w uliczce i skierował się do apartamentów.
Dalszą drogę przejechali w dobrej atmosferze. Wyparli z pamięci tamtą noc, a Erwin powinien był zrobić to samo. Jednak, gdy tylko miał zapaść w sen w swoim mieszkaniu, przed oczami widział obrazy tamtego dnia.
Odłamki wybuchu latające wokół ich twarzy. Krzyczących z krawężnika znajomych. Zgarniętego w ostatniej chwili Laboranta. Syreny siedzące im na ogonie. Zakrwawioną Heidi, trzymającą na kolanach wiodkie ciało Labo i starającą się mu pomóc. Wszystkich stojących w szpitalu i próbujących się dowiedzieć czegoś o stanie przyjaciela. Browna, który wparował do szpitala i rzucił się na niego z pięściami. A później Montanhę, który go wyprowadził do sali i opatrzył twarz po strzale z pięści. To jak próbował go uspokoić na wszelkie sposoby. Przytulił go i pozwolił się uspokoić w jego ramionach.
Siwowłosy skulił się na łóżku i starał się skupić tylko na tym momencie swoich żywych wspomnień, aż w końcu zapadł w spokojny sen.
Gregory od napadu czekał aż w końcu Erwin raczy do niego oddzwonić. Nie miał zamiaru pierwszy tego robić.
Do ślubu nie zostało za wiele czasu, a on chciał kupić sobie garnitur. Miał ich dużo, ale żaden się nie nadawał. Nie miał nawet kogo innego ze swoich przyjaciół zapytać o pomoc. Wtedy pomyślał o Carbonarze. Przyjaciel Erwina na pewno wiedział w czym ma iść.
-Cześć Carbo.
-Proszę, proszę. A kogo to moje uszy słyszą? Chciałeś się zapytać dlaczego wczoraj tak szybko uciekliśmy? Ha. Kierowca ma ręce, nie to co wy.
-Mogłeś sobie darować te uszczypliwe komentarze. Jeszcze Cię kiedyś ujebiemy, zobaczysz cwaniaku.
-Już od dawna to słyszę. Jak zaczniecie grać nieuczciwie to może wam się uda. A psy to chyba powinny grać fair, nie sądzisz?
Gregory tylko przewrócił oczami. Nie chciał się kłócić z Carbonarą, bo to w końcu on potrzebował dzisiaj od niego informacji, a nie na odwrót.
-Masz rację - wydusił z siebie, a później skoczył jak oparzony, lecz Nicollo nie miał jak tego wychwycić. - Mam do Ciebie małą sprawę.
-Um. To ciekawe. Słucham.
-Pewnie wiesz, że idziemy z Knucklesem na wesele.
-Tak i bardzo chciałbym wiedzieć jak go namówiłeś. Albo wcale nie musiałeś namawiać, co?
-Carbo uznajmy, że jest to mała przysługa, którą pastorek mi wisiał, dobrze? - w tle usłyszał jakieś mruczenie Carbo pod nosem, więc uznał, że nie chciał tej odpowiedzi, ale kontynuował - Nie sądzę, żeby siwy zakupy na ślub robił sam. Pomagałeś mu? W końcu masz taki świetny styl, że na pewno to właśnie Ciebie poprosił o pomoc. Jeszcze jest David, ale hmm.. jakby to powiedzieć. Twojej klasy nikt nie przebije - Gregorego ironia już pod koniec była słyszalna, ale Carbo łyknął haczyk.
-Tak uważasz? No w sumie to tak uważasz, bo tak jest. Pomagałem mu, owszem. I uważam, że jak na Erwina to wygląda zajebiście w nowych ciuchach.
-Oh. Na pewno. A co takiego będzie miał na sobie?
-Niespodzianka. Zobaczysz na miejscu.
-Oj no weź... Ja pierdole, z wami się naprawdę nie da dogadać.
-Hej! Da się, ale chcemy żeby Twoja randka Cię zaskoczyła. A tak w ogóle może kurwa grzeczniej pierdolony idioto, co?
-Pewnie zasrany ufajdańcu. Jeszcze może frytki do tego ujebany klapuszku.
-Z chęcią wezmę frytki, ale nie od takiego śmiecia.
-Uważaj na słowa, bo jeszcze Tobie kaganiec założymy. Mamy ich dużo na komendzie.
-Ooooj teraz to sobie przesrałeś Gregory. Do zobaczenia na mieście zjebie. GMTKJ - Carbonara rozłączył się.
Grzegorz złapał się za głowę. Naprawdę chciał się postarać, a wszyscy mu to utrudniali. Jedynym sposobem, żeby się dowiedzieć co ma Erwin w szafie było po prostu włamanie do środka jego mieszkania, gdy tego w nim nie będzie.
Montanha pozwolił swoim myślom pójść w tym kierunku. A gdyby tak wynająć kogoś kto za małą sumkę to zrobi? Musiałby jedynie zachować anonimowość, żeby nie wywalili go z policji. Gregory zaczął szukać po swoich kontaktach. Nie widział jednak nikogo na tyle szalonego, aby zrobić to bez pytania o szczegóły. Dlatego potrzebował kogoś jeszcze.
-Halo? San?
-Czemu o tej godzinie do mnie wydzwaniasz Grzechu? - powiedział lekko zirytowanym, zaspanym, niskim głosem.
-Mam szybką prośbę. Podaj mi numer kogoś kto za hajs zrobi dosłownie wszystko bez pytania mnie po co.
-Co? Do czego Ci to niby?
-No właśnie kogoś kto o to nie zapyta - uśmiechnął się sam do siebie.
-Znaczy.. da się zrobić, ale ode mnie tego nie dostałeś. Skasuj sms czy coś.
-Wiesz, że możesz mi ufać. To ja bym miał problemy, nie Ty.
-To co Ty zamie..
-Dzięki Sanik. Papa kochany - przerwał mu, bo nie chciał go okłamywać.
Chwilę później dostał czyjś numer. Zapisał go szybko, ale musiał kupić nową simkę, aby nie było na niego dowodów. Usunął za to sms od Sana.
Następnie podjechał do sklepu i szybko przełożył karty. Czuł się jakby robił coś strasznie nielegalnego i już czuł wyrzuty sumienia za to co zrobi. Wpisał podany numer i zadzwonił. Zapomniał o modulatorze, więc musiał improwizować.
-Cześć z tej strony Pistacja - powiedział piskliwym tonem.
-Co kurwa? Z kim ja gadam?
-Z kimś kto ma pieniądze za szybką robotę.
-Uh. Brzmisz już lepiej. Znaczy dalej Twój głos brzmi jakbyś nadepnęła na mysz i to przez nią wydawała dźwięki.
-Nie denerwuj mnie, bo nic nie dostaniesz. Musisz się włamać do mieszkania w apartamentach kiedy właściciela nie będzie w domu.
-Ile dajesz?
-10 kafli.
-Za coś takiego? Tyle szmalu.. Znaczy nie no to bardzo mała cena, ale możliwe, że się zgodzę. Czyje to mieszkanie?
-Erwina Knucklesa.
-Pastora?
-Tak. I masz nikomu o tym nie mówić. Nic mu nie zrobisz ani nic nie ukradniesz. Po prostu wejdziesz i poszukasz odświętnego stroju. Zrobisz mu zdjęcie i wyjdziesz.
-Dobra wróżka zębuszka. A gdzie będzie hajs?
-Jak dostanę zdjęcie to od razu podjadę w jakieś mniej widoczne miejsce i zostawię Ci GPSa. 10 tyś. w gotówce. Umowa stoi?
-Stoi.
-Jeszcze jedno. Jak mam do Ciebie mówić?
-Jestem Bob - po tych słowach się rozłączył.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro