Spotkanie, kłótnia*
Minął tydzień, potem minął drugi tydzień.
I choć Tomasz nalegał, żeby Cyryl został w łóżku, tego dzieciaka nie dało się powstrzymać.
Od razu gdy stanął na nogi, chciał się wybrać na spacer, potem narzekał na nudę, więc Tomek powiedział mu, żeby wbiegał i zbiegał po schodach. Oczywiście, były to żarty, ale chłopak potraktował to na serio.
Zbiegał i wbiegał po schodach, a co najgorsze, uważał, że to zabawne.
Milioner przez ten dzień miał czoło czerwone od 'facepalmów'. Czy może być gorzej? Sierota wszystko uważała za ekscytujące i fajne.
- Cyryl. - naprawdę próbował wymyślić jakieś zdrobnienie do trgo dziwacznego imienia - O osiemnastej przychodzą goście. - powiedział. Karty miał już wcześniej zaplanowane, to taka tradycja.
- J-jacy goście?- chłopiec momentalnie zmienił wyraz twarzy z radosnego na bardzo przybity. Wyglądał na dość przestraszonego, dlatego Tomek wysilił się na resztę cierpliwości dnia.
- No...wiesz, moi koledzy. Mógłbyś się jakoś ubrać, kupiłem ci ubrania przez Internet. - sprecyzował.
- Tak, oczywiście.- mruknął Cyryl i poszedł (czyt. poczłapał) na górę.
Wiśniewski chwilę się zastanawiał czy nie pójść za nim, ale stwierdził, że da mu trochę prywatności.
Czemu tak posmutniał?
Nie, nie będzie się nad tym zastanawiał. Ma prawo zapraszać kolegów, a żaden dzieciak nie będzie mu niszczył planów. Tak było zawsze i nic się nie zmieniło i nie zmieni.
Ukrainiec zrobił spaghetti, okazało się, że bardzo lubi gotować. A Tomasz lubił lubiących gotować, bo tacy zwykle gotowali a on lubił jeść.
Tak.
- Cyryyyylkuuu! - zawołał go donośnym tonem. Nie, lepiej bez zdrobnień.
Gdy przyszedł zmierzył go surowym spojrzeniem, jakim zwykł dawać wszystkim. - Jak jesteś ubrany? Dobrze. Nie chcę, żeby pomyśleli, że jesteś jakim dzieckiem z ulicy, uczesz się. Cholera, zapomniałem. Mieliśmy wczoraj fryzjera. Szlag. - Westchnął milioner. Miał teraz taki nawał obowiązków w pracy. To, że miał dobrą pozycję nie znaczyło, że nie może jej stracić. Ciężko pracował aby... Nie, nieważne.
Wcale nie pracował.
- Frajzera. Cyrulnika?
- Tak. No chyba nie powiesz, że na ten twojej Ukrainie nie ma fryzjerów? Tak nie jest dobrze, przez te włosy wyglądasz jak dziewczyna. - starał się mu wytłumaczyć.
Chłopak za to oblał się rumieńcem, zwiesił wzrok. Bardzo smutne oczka powiedziały Wiśniewskiemu, że źle zrobił. Kim był aby mu tak mówić? Nawet jeśli wyglądał to co w tym złego?
- Ja serio wyglądam na dziewczynu?- spytał cicho Cyryl. Lubił swoje włosy. To była jedyna ładna rzecz w nim. Mógł zaplatać warkocz, takie były długie. Ale jeśli przez to Tomek miałby się nim znudzić i go wyrzucić...
- Nie, no co ty. Wyglądasz dobrze, tylko trzeba o ciebie zadbać. Masz śliczne oczy, fajny kolor włosów, mały nosek. Dobrze jest. - pocieszył go Tomek. Potem zorientował się, że niekoniecznie powinien zwracać uwagę na to czy jego podopieczny wygląda ładnie. - O, no to chodź, póki nie ma moich kolegów zamówimy ci ubrania. - to chyba już zakupocholizm.
Za każdym razem, gdy brunet otwierał laptopa, sierotka patrzyła się na sprzęt jak zaczarowana. Widział kiedyś komputery, ale bardzo stare. Zresztą widział, ale nigdy nie pozwalano mu ich dotykać. Tylko najlepsze dzieci mogły. A on nie był najlepszy. Był nikim.
Natomiast Tomek pozwalał mu robić różne rzeczy na tym super laptopie, choć i tak robił to bardzo rzadko. Nie umiał tego głupiego alfabetu.
- Te ci się podobają? Nie patrz na cenę, patrz czy rozmiar dobry i czy ładne. - milioner na chwilę zwrócił się do Cyryla. - Czekaj, zmierzymy cię. - po chwili wrócił z miarką krawiecką. Trzymał w Wzrost...ha, ha!
- Szto? - burknął obrażony chłopiec.
- Nic, nic...tyle miałem jak miałem trzynaście lat! - Mężczyzna z trudem powstrzymywał chichot. - Masz metr i sześćdziesiąt jeden centymetrów. W biodrach masz pięćdziesiąt centymetrów a w ramionach...dobra już Cię nie będę przybijał. Innym razem popatrzymy. - usłyszeli, że lokaj otwiera drzwi (Tak, Tomasz wynajmował lokaja dla szpanu.) -
Teraz jest już Marcin, Karol i Józef. Możesz mówić im po imieniu albo per pan, ale nie mów w liczbie mnogiej - Bruneta wkurzało, gdy chłopiec wyskakiwał z "Wy możecie, wy dajcie" do jednej osoby.
Tomek wstał z ziemi, poprawił koszulę i znów przybrał wyraz twarzy zimnego milionera.
Cyryl bardzo nie lubił tej jego wersji.
- Zdejmijcie buty. - przywitał swoich gości Wiśniewski.
Posłusznie wykonali polecenie i weszli do salonu, tylko Marcin łypał spod byka.
Cyryl nie do końca miał ochotę na rozmowy z nimi, co bardzo było widać. Zmywał w ciszy naczynia stojąc przodem o zlewu a tyłem do wszystkich tam zebranych.
Karol od razu zwrócił na niego uwagę.
- Thomas, a co to za lasia? To kolejna dziewczyna?
- To mój... on tu mieszka. Opiekuję się, nim. Cyryś, chodź się przywitać. - gestem ręki zaprosił chłopca do siebie.
- Dzień dobry. - bąknął chłopak.
Józek grzecznie podał rękę, Marcin wybuchł śmiechem i przybił żółwika zdziwinemu chłopakowi. Ten jeszcze chwilę patrzył na swoją rękę. Dlaczego ten dziwny pan uderzył jego dłoń z pięści?
Karol patrzył się jak otępiały na niego.
Wyglądał jakby ktoś wyłączył mu mózg.
- Ale Tom...ty jesteś jedynakiem. - zauważył.
Wiśniewski zaczął już tasować karty a reszta zabrała się za jedzenie.
- Taa, on jest adoptowany. Nie jest tak naprawdę moim bratem, ani synem,m ani w ogólę nikim. - powiedział Tomek nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co właśnie poniekąd wyraził. Nikim.
- Czyli... - mężczyzna gapił się dziwnie na chłopca, zwłaszcza na jego tylni dół. - Czyli nie będziesz miał nic przeciwko go pożyczyć?
- Słucham?! - krzyknął milioner.
- No... wcześniej to robiłeś, więc...w czym problem?
Tomek spojrzał spanikowany na chłopaka. Bogu dzięki, niewiele chyba zrozumiał.
- W niczym. Zaczynajmy. Cyryl. Na górę. - chciał go obronić przed szkodliwym wpływem tych ludzi.
- Ale...- zaczęła smutno sierota.
- Won mi na górę, już! - krzyknął na niego Tomasz. Przez chwilę zobaczył w brązowych oczach cień smutku, ale Cyryl posłusznie kiwnął głową i poszedł do swojego pokoju.
- Niech zostanie! - jęknął Marcin - Czemu go wyrzucasz?
- Ciebie też zaraz wyrzucę. Dobra, gramy.
- Pyszne spaghetti. Dzieciak ma talent. - przyznał Józef, chyba najbardziej ogarnięty ze wszystkich znajomych milionera.
- Tia, smaczne kluski. - dodał Marcin.
- To nie kluski! To makaron! - odpowiedział mu głos z góry.
Wiśniewski się zaśmiał.
- Zawsze wiedziałem, że jesteś idiotą. - mruknął do ziomka - Cyryl! Dobra, możesz zejść.
Ucieszony chłopiec zszedł na dół.
- Musisz teraz dolać nam herbaty, skoro już tu jesteś. - powiedział Thomas (bardzo oschłym tonem, który nie spodobał się Ukraińcowi. Bo niby czemu najpierw jest milusi a potem dziwnie ostry i chłodny?)
Chłopiec tylko kiwnął głową i wrócił po chwili z dzbankiem ziół.
- Lubisz gotować, tak? - zapytał przyjaźnie Józek, jako jedyny zachowując się normalnie.
- T-tak. - ciszej chyba się nie dało. Do Tomka się przyzwyczaił, ale obcy go krępowali.
- Robisz ciasta?
Zanim Cyryl zdążył odpowiedzieć przerwał mu Karol.
- A robisz lody? - spytał z szatańskim uśmiechem.
Tomasz podniósł gniewny wzrok.
- Karol...! - zawołał z oburzeniem. Czy im tylko jedno w głowach? Obrzydlistwo!
Choć... zwykle on też się tak zachowywał. No ale proszę, Cyryl był zupełnie inny, nikt nie powinien tak się zwracać do tego niewinnego chłopaka.
- No co? Tylko spytałem.
Chłopak niepewnie podszedł do niego i nalał mu herbaty, tak samo jak innym. Mężczyzna nagle przyciągnął go do siebie i pocałował w szyję, na co zdziwiony i przerażony chłopiec upuścił naczynie z gorącym płynem, rozlewając wszystko na siebie i podłogę. Krzyknął jednocześnie z przestrachu, zdziwienia i bólu. Mógł się oparzyć.
Tego dla Tomasza było za wiele. Wstał i wręcz rzucił się na Karola, przewracając jego krzesło. Po chwili zaczęli się okładać i tarmosić na podłodze. Cyryl był przerażony, Marcin próbował ich rozdzielić, a Józef odciągnął złotowłosego od bijących się mężczyzn.
W pewnym momencie Tomek, jako ten silniejszy podniósł Dąbrowskiego i rzucił go na podłogę.
- Jeszcze raz tkniesz mojego Cyryla i cię zabiję. Zabiję, rozumiesz? - wysyczał mu wprost do ucha.
Ten zaś miał chyba już dość, bo pokiwał głową i skulił się trochę. Wiśniewski go puścił i zwrócił się do wszystkich innych. - Wynocha! Karty skończone, wszyscy mają wyjść z tego domu!
- Ale, Tomo... - zaczął Marcin.
- Już! Zabierać mi się stąd!!! - wściekłość emanowała z niego.
Był bardzo rozemocjonowany. Trudno było mu oddychać, był cały czerwony.
Marcin i Dąbrowski posłusznie wybiegli, Józek zmierzył Tomka krytycznym spojrzeniem i pożegnał się z Cyrylem.
Cyrylem, który nadal miał mokry ślad na szyi, mokre ubranie od herbaty. Roztrzęsiony, wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać, ale szybko się uspokoił.
- Ja...ja pójdę się przebrać. - powiedział cicho i ruszył na górę. Był w jakimś stopniu przyzwyczajony do takich sytuacji. Jakieś dziesięć lat żył z dala od ludzi, przywiązany do łóżka i jednej tylko sali, razem z upośledzonymi dziećmi. Ale strażnicy lub jacyś panowie często zaczepiali pielęgniarki. A gdy adoptowali go pierwsi ludzie, takie rzeczy były na porządku dziennym. A potem, cóż trafił do innego sierocińca i tam...
Nieważne. Nie chciał o tym myśleć.
Tomasz westchnął. No super. Teraz chłopiec będzie się go bał na sto procent.
Sam poszedł do swojej pracowni i zamknął się tam.
I nie wiedział, że okno zostało otwarte...
Polsat.
Drodzy czytelnicy! Jak się wam podoba?
Rozdział niedługo. Ostrzegam, że lubię znęcać się nad postaciami, ale tym razem...może nic się Cyrylowi nie stanie? :'D
Żegnam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro