Mały gość*
Chłopak w złamanych okularach i polarze do kolan podszedł do drzwi. Chciał zrobić jak najlepsze wrażenie. W końcu co powiedzą, gdy wróci do sierocińca po raz dwudziesty?
Tak... Adoptowano go już dwadzieścia razy.
Nie śmieli się z niego w szkole, nie wyzywali. Po prostu trzymali się zawsze z daleka.
W szkole. Bo poza nią używali jako worka treningowego. Albo i gorzej...
Raczej był wszystkim obojętny, ale jak ktoś miał zły dzień to wiadomo na kim można się wyżyć.
Spojrzał na numer na drzwiach.
- Vulytsya zhodna... Nomer tezh. powiedział na głos, żeby się uspokoić. W zasadzie nie potrzebował adresu. Wiadomość: ogromna willa w zupełności by wystarczyła.
Chłopak wiedział, że musi wywrzeć na tym kimś kto otworzy, kimkolwiek jest, jak najlepsze wrażenie. Inaczej znów go odeślą do tego sierocińca.
A nie chciał tam wracać.
Sierociniec, dom dziecka - różnie to nazywają, ale w jego odczuciu było to po prostu piekło.
Pracownice go bardzo nie lubiły, według nich był brzydki, chory i niewyrośnięty, dlatego nikt go nie chciał.
Ale jak miał urosnąć, gdy do piątego roku życia był karmiony wyłącznie mlekiem i papką z ziemniaków?
Poprawił okulary i zapukał do drzwi.
Odpowiedziała mu cisza, więc ponowił działanie.
W końcu usłyszał szczęk zamka. Spojrzał jeszcze raz na kartkę z adresem.
Otworzył mu przystojny, wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o orzechowych oczach. Zwykle osoby, które adoptowały dziecko w takim wieku miały coś koło czterdziestu lat, a ten człowiek mógłby być jego bratem!
Szczerze zdziwiony spojrzał na chłopca od góry do dołu i z powrotem. Szczerze mówiąc, nie był pewien czy to chłopiec...
- Dzień dobry... Ja... - zaczął przybysz. Widocznie trząsł się z zimna a jego oddech zamieniał się dymek. - J-jestem... Ja... mayu na uvazi... zostałem pokierwany tutaj. Pan... Tomasz Wiśni...Wiśnjawski...? - spytał mając mały problem z przeczytaniem nazwiska.
Chłopak ewidentnie zaciągał wschodnim akcentem.
- Tak, jestem Tomek, ale... jakby Ci to powiedzieć. Nie przyjmuję uchodźców z Ukrainy. - strzelił głupio. - Jak się nazywasz?
- Cyryl, proszu pana. - odpowiedział cicho chłopak prostując się. - Ja nie jestem uchodźcem. - dodał po chwili.
- A nazwisko? - dociekiwał brunet.
Dzieciak spuścił wzrok, nie mówiąc nic tak długo, że milionerowi przyszło na myśl, że dzieciak może go nie rozumieć.
- N-nie mam nazwiska... - powiedział w końcu Ukrainiec zwieszają wzrok jeszcze bardziej, a Tomek walnął się w myślach w czoło.
- No tak... A ile masz lat? - zapytał mrugając jeszcze raz, żeby upewnić się, że to nie jest sen.
- Prawie simnadtsyatʹ proszę pana.
Milioner wytrzeszczył oczy i kolejny już raz przelustrował tą postać.
Nie, chłopak napewno nie wyglądał na swój wiek.
Dałby mu co najwyżej trzynaście lat.
Cyryl sięgał mu do ramion, a może nawet niżej, bo teraz był w butach, bardzo zniszczonych, zresztą. Jednak miał zmęczoną życiem twarz.
Wyglądał trochę jak dziewczyna, bo miał bardzo łagodne rysy twarzy, łącznie z brodą jak podkówka oraz mało męską, drobną sylwetkę. Poczochrane, zapewne samodzielnie obcięte krzywo włosy w kolorze złotym. Patrząc dalej Tomasz zatrzymał się na dużych, smutnych, brązowych oczach. Sam nie wiedząc co robi wziął od chłopca kartkę.
Zobaczył na niej swój podpis. Swój własny, jedyny, niepowtarzalny podpis. Ale jak to możliwe? Przecież... Miał nadzieję, że zaraz ktoś wyskoczy i powie mu, że to wszystko jakiś głupi żart. Chwila. Żart...
"To musi być sprawka Marcina" -pomyślał.
Marcin i Józef byli jego ziomkami. Jeden lepszy od drugiego.
Gdyby Marcin był smerfem, byłby zgrywusem.
Ale jak to się stało, że na karcie adopcyjnej widniał jego podpis?
Musiał być naprawdę pijany... A dziecko dali mu pewnie tylko dlatego, że był bogaty.
Chciał wykrzynąć, że to pomyłka. Że to jego i tylko jego willa nad morzem.
Ale widząc kruche, trzęsące się ciałko, skryte tylko za szarym polarem i dziurawymi spodniami jakby zapomniał o całym świecie.
- Eh... No dobrze, tak, jestem Tomek. To jest... Ekhem... Punkt adopcyjny, czy coś tam. Wejdź do środka, mały. - przepuścił w drzwiach chłopaka, który zaczął się rozglądać z zachwytem. Zdjął buty i postawił je równo przy ścianie.
Wiśniewskiego trochę śmieszyło to, że Cyryl wszystko robi z taką dbałością.
Jakby odmierzał cyrklem...ha ha... nieśmieszne.
Cała tą sytuacja była nieśmieszna.
Ktoś sprowadził Ukraińca do jego domu.
Gdy chłopiec skończył stanął w rogu i jakby czekał, aż on coś powie. Widać było po nim jak jest głodny, zmęczony, wręcz jakby obolały i zmarźnięty. Po prostu drżał, choć tego nie chciał.
Mężczyzna zarzucił mu na ramiona swoją bluzę, którą ten przyjął z wdzięcznością.
Tomasz popędził do salonu, gdzie zaścielił kanapę.
A może powinien mu dać wódki na rozgrzanie? W końcu był już listopad.
- Nie będę mu dawał pokoju na jedną noc - pomyślał przy tym.
Lekko zastraszony chłopak stał sobie w kącie.
- Chodź, tu, młody. Zaraz dostaniesz herbaty i ten...no - zaczął Thomas nie za bardzo wiedząc co powiedzieć - Siadaj na kanapie.
Cyryl usiadł tam gdzie milioner kazał.
Patrzył na piękne meble i ogromne pomieszczenia.
Czy wszyscy mieli takie w Polsce? Zawsze chciał tu uciec.
Ściany całe białe, ogromna, skórzana kanapa i wielki, wprost przenajwiększy telewizor.
Czemu właśnie taki bogacz adoptował jego? Zwykle trafiał do jakiś biednych rodzin, które go prawie od razu oddawały. Bardzo się bał, że ten również go odeśle.
Po chwili dwudziestolatek wrócił z talerzem kanapek i kubkiem herbaty.
Cyryl miał oczy jak pięć złotych, w końcu zobaczył... Jedzenie! Był tak bardzo głodny! Jechał tu cały dzień a w sierocińcu nic nie dostał na podróż.
Chłopiec praktycznie rzucił się na kanapki. Jadł w bardzo szybkim tempie i totalnym milczeniu.
Natomiast Tomek patrzył na niego, też w milczeniu, z rosnącym przerażeniem.
Kto mógł zagłodzić tak to dziecko?! On jako nastolatek codziennie zjadał dwa talerze jajeczny i...
No i przez to w szkole był wielorybem, ale to inna historia, której nikt nie pozna.
- Wow... - skomentował tylko i wziął od niego talerz - Chcesz jeszcze?
- N-nie, dziękuję, proszę pana - odparł siedemnastolatek patrząc na niego spod złamanych majestatycznie okularów.
- Na imię mi Tomek. I tak mi też mów. Wypij herbatę - powiedział mężczyzna jak najnormalniejszym tonem. Chciał ukryć swoje przerażenie i szok nad tą całą sytuacją.
Cyryl kiwnął głową na znak zrozumienia.
Pięć minut później niepewnie podszedł do gospodarza i spytał, gdzie może pozmywać. Wiśniewski tylko pokręcił głową i wziął od niego kubek.
Gdy wsadził to do zmywarki, chłopak przyglądał się z zachwytem.
Tomek kazał mu się położyć, żeby mieć spokój i poogarniać jak do tego wszystkiego doszło.
Chciał z nim jeszcze trochę porozmawiać co i jak, ale gdy ponownie do niego podszedł Cyryl już spał z piegowatym noskiem wycelowanym w sufit i okularami na nim.
Tomasz podszedł, ostrożnie zdjął chłopcu szkła z twarzy i położył na komodzie obok. Zrobił to delikatnie i z niejaką czułością.
Lubił dbać o innych. W jednych kochał wzbudzać szacunek i strach, a innym sprawiać przyjemności! Dobrze potrafił zarządzać swoimi uczuciami i tyle.
Milioner zamknął się w swojej sypialni i zadzwonił do Marcina.
- Haloo? - zapytał jak zwykle rozbawiony czymś przyjaciel bruneta.
- Czy możesz mi wytłumaczyć... - zaczął Wiśniewski z wściekłością.
- Czyli niespodzianka już dojechała? Koniecznie musisz ją pokazać. I ty mi nic nie mów o kosztach utrzymania, jesteś milionerem! Jak nie miliarderem. Ładna przynajmniej jest?
-Kto?
-No dziewczyna!
- Marcin...to jest chłopak. Chłopak! Co wy do jasnej cholery wymyśliliście! Wy durnie, co za debilizm! - wrzeszczał dalej na niego Tomek - Pod moje drzwi przylazła jakaś wychudzona wywłoka, co ledwo ma nogach stoi, a ty się pytasz czy ładna!
- Sprawdzałeś? Skąd wiesz, że to nie dziewczyna? Może jest po prostu brzydka - stwierdził Marcin jakby to była oczywista rzecz. - Ukrainki są raczej ładne, ale...
- Nie, nie. Przedstawił się jako Cyryl, zresztą wygląda... Eh, przyjedź tu. Sam go zobaczysz. I przy okazji urwę ci łeb. Masz być tu za góra dwadzieścia minut - Mówiąc to, rozłączył się.
Chciał tylko wytłumaczenia co się dzieje z jego życiem.
Czy żądał za wiele?
Tomek jeszcze raz spojrzał na chłopca, który wzbudzał w nim jakieś współczucie i smutek. I empatię. Chłopiec był blady jak ściana, a jeśli chodzi o twarz to miał bardzo widoczne kości policzkowe.
Chwilę później zadzwonił dzwonek do drzwi, co na szczęście nie obudziło Cyryla.
Pewnym krokiem wszedł kolega Tomasza.
- Zdejmij buty - warknął gospodarz.
- Też cię lubię - odparł Marcin z uśmiechem - To gdzie jest?
- Śpi. - powiedział milioner przyciszonym głosem. Weszli do kuchni, z której mieli dobry widok na salon - Chcesz herbaty? A może zaproponuję ci wybielacz z odrobinką proszku do prania i trutki na mrówki? Chcesz? - Wiśniewski zgniótł w ręku jakąś butelkę, która walała się na ziemi od czasu imprezy. Gdy to zrobił przypomniał sobie, że mały śpi i wychylił się za blat, żeby na niego spojrzeć.
Albo miał twardy sen, albo był naprawdę wykończony, bo nawet to go nie obudziło.
- Cholercia, rzeczywiście wygląda marnie. Może ty z nim pojedź do jakiegoś lekarza czy coś? - zapytał.
- Taaa, powiedziała osoba, która mi go wcisnęła. Nie udawaj teraz aniołka, Macinku, bo jeszcze zarządam, żebyś w tej chwili oddał wszystkie pożyczone pieniądze. Z odsetkami. Niby jakiego lekarza? Ja nawet nie... - Tomek przerwał, bo Cyryl poruszył się przez sen.
On naprawdę nie chciał go obudzić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro