Darla
Minęło kilka dni, a Thomas się nie dowiedział o co chodziło Clarkowi.
Pomyślał, żeby zapisać go do psychologa, ale mały mógłby poczuć się urażony...
Wołał nie wnikać. Jeśli chłopak nie chciał mu powiedzieć, to nie.
I wcale nie czuł się źle z tym, że Clark mu nie ufa.
Wcale.
Wcale, a wcale.
Ani trochę.
Ni troszeczkę.
Tak, wcale go też nie obchodziło co robi to dziecko. Przecież...mogło i w zasadzie odejść. Chciał je wychować, ale jak nie to nie.
- Thomas?- drżący, zachrypnięty głos dobiegł go za jego pleców.
Aż podskoczył.
- O, wystraszyłeś mnie. Tak?- wysilił się na uśmiech.
- Głowa mnie boli.
- Chcesz proszka?- zapytał Watson, starając się, by w jego głosie nie było żadnych przebłysków troski. Wyszło prawie idealnie.
- Nie. Chcę...pobyć z tobą.- złotowłosy usiadł obok, na oparciu fotela.
- Um...jasne.- Thomas starał się nie myśleć, o tym, jak Clark jest blisko.
Jak blisko jest jego twarz...
Jak blisko są te jego kości policzkowe, tak piękne i ostre...
Jak blisko jest jego satynowa, miękka, zimna skóra...
Jak blisko są te brązowe, wielkie, smutne oczy...
Jak blisko jest...
No i jak zwykle wspaniałe wyszło nie myślenie o nim.
Nagle zadzwonił telefon, przerywając Watsonowi delektowanie się delikatnym zapachem chłopaka.
Idealny moment. Naprawdę.
- Halo? Hm...tak, jasne. Będę...niedługo. Do zobaczenia.- Clark usłyszał takie urywki rozmowy.
Thomas z jednej strony się ucieszył.
Iść do pracy? Świetnie. Idealny nie-myśl-o-Clarku-i-o-tym-jak-bardzo-jest-wspaniały-dzień, prawda?
- Czemu musisz iść do pracy? A, musisz zastąpić Martina, tak?- Clark przechylić główkę.
- Ta...skąd...?! Nieważne.- Milioner nieco przyzwyczaił się do nadzwyczajnych umiejętności chłopca. Potrafił przecież przewidzieć każdy jego ruch i prawie każde słowo.
Eh.
Thomas czuł się dość wyjątkowo, że akurat jego polubił Clark.
Bo polubił, prawda?
Oczywiście, że polubił. Thomasa wszyscy lubili. On też musiał. Musiał.
- To...dasz radę sam? Bo wiesz, jeśli chcesz żebym został...
- Możesz jechać.- zapewniła sierota.
- Czekaj. Coś mi się przypomniało. Prezent miał być dzień po urodzinach, ale doszedł dopiero teraz. Proszę.- Gdy Watson miał wyjąć z szafki teczkę, zobaczył ten pakunek i wymyślił kłamstwo. Przecież zupełnie o tym nie zapomniał. Skądże.
- N-nie musiałeś...
- Ale chciałem. Bierz.- uśmiechnął się Thomas.
Clark delikatnie i z całą czcią odpakował podarunek.
Wyciągnął z niego...
Wspaniałą, słodką bluzę, z uszami kotka.
Była taka szara, miękka i pachnąca, zupełnie kojarząca się z bezpieczeństwem.
A bezpieczeństwo kojarzyło mu się z Thomasem.
Ale to nie był koniec.
Clark dostał jeszcze naprawdę drogie, błyszczące skrzypce, z najlepszej firmy.
Chłopiec o mało się nie popłakał.
- Dziękuję...tak bardzo...n-nie wiem co powiedzieć.- oblizał nerwowo wargi.- Są przepiękne...ja...
- No to pa!- milioner wybiegł z domu.
Nie, nie mógł słuchać jak Clark mu za coś dziękuje.
I tak oto runęła nadzieja na romantyczne wręczenie prezentu w porę.
Thomasa bynajmniej to nie obchodziło. Dał prezent i po sprawie.
I tak był genialnym opiekunem, nieprawdaż?
Jadąc tak taksówką przypomniał sobie o włączonym żelazku.
Szybko zadzwonił do Clarka.
Chłopiec odebrał.
Chwilę ciszy i...
- Halo?!?!? Kto mówi?!?!- wydarł się chłopak.
- Clark, to ja, Thomas. Nie musisz krzyczeć.
- Okej!!!!
- Serio. Nie krzycz. Zostawiłem włączone żelazko, mógłbyś...?- zapytał Watson.
- Już wyłączyłem. Garnek na gazie też. I zamknąłem drzwi na klucz, oraz...aha, i wyłączyłem światła w garderobie.- Thomas był pewny, że Clark powiedział to złośliwie i wylizał teraz na palcach.
- Jasne. Dzięki. Dzwoń jak coś. Pa.- rozłączył się.
Tak. Był wspaniałym opiekunem. I nikt nie zaprzeczy.
***
Clark skończył właśnie zmywanie patelni. Ręcznie, bo zmywarki jeszcze nie rozgryzł.
Pralki już nauczył się używać.
Ta, umiejętności godne mistrza.
Jestem beznadziejny. Zajaśniała myśl odbiła się echem w jego głowie.
Błędny wzrok utkwił w pistolecie Thomasa, przy szufladzie.
Miał ochotę wziąć go i trzymać przy sobie, dla własnego bezpieczeństwa.
Bladą ręką musnął metalowego przedmiotu. Mózg zarejestrował zimno.
Wiele rzeczy kojarzyło mu się z zimnem i bynajmniej nie byk to śnieg, ani wesoły bałwanek.
Głównie jego cela.
Nie wziął broni do ręki.
Nie może tak panikować.
Nie znajdą go...jest przecież daleko...bezpieczny.
W tej chwili słowo "bezpieczeństwo" było dla niego czymś zupełnie pustym i bez skojarzeń. Zwykłą teorią, którą trzeba wytłumaczyć na sprawdzianie, choć dorośli doskonale wiedzą co to.
W tej chwili jedna osoba kojarzyła mu się z bezpieczeństwem. Tylko Thomas.
Dał mu tak wiele.
Dobroć.
Ciepło.
Dom.
Cierpliwość.
Zrozumienie.
Miłość.
Dotąd dla Clarka nie istniało coś takiego, jednak teraz...coś się zmieniło.
Czuł się...kochany?
Chłopak westchnął, po czym chwycił skrzypce leżące na komodzie.
Już miał pociągnąć smyczkiem po strunach, wydobywając z instrumentu smukłe, krystaliczne dźwięki, gdy usłyszał coś.
Spiął cały brak mięśni jaki posiadał.
Ktoś podchodził do drzwi.
I bynajmniej NIE był to Thomas...
Clark możliwie jak najciszej zszedł na dół, rozglądając się uważnie.
Spojrzał w judasza, a ujrzawszy jakąś dziewczynę zawahał się.
Boże. Dziewczyna.
Dziewczyny zawsze go przerażały.
Długie, pomalowane pazury doprowadzały do ciarek na plecach,
śmiechy i nieustanne chichoty do zażenowania do granic możliwości, a
ich dziwny zapach do mdłości.
Dokładniej przyjrzał się tej stojącej za drzwiami.
Lekko kręcone, dość cienkie, jasne włosy.
Była na wakacjach, gdzieś, gdzie jest słone morze i słońce.
Zielona sukienka, odkrywająca nieco uda, na których widniały nadal czerwone ślady.
Odciski, oparzenia.
Siedziała długa na fotelu w samochodzie.
Dobra, stop.
To po prostu dziewczyna.
Chłopak otworzył drzwi nie do końca wiedząc co powiedzieć, ale na szczęście (lub na nieszczęście) jasnowłosa zalała go potokiem słów.
- Cześć, jestem Darla, a ty pewnie jesteś Clark. Przyszłam wysłana przez pana dyrektora naszej szkoły, swoją drogą, super miły i śmieszny facet, zupełnie jak Dumbledore, tylko brody mu brakuje. Jeśli to ty jesteś Clark, ogólnie świetnie grasz na skrzypcach to dyrektor przekazał, że przyjmie cię do naszej szkoły. Stary, serio coś wie tobie musi być, on nigdy nie wysłała po nikogo. Zaraz dam ci ulotkę, masz tam numer i w ogóle, ta ruda dziewczyna wyszła na niej okropnie, zresztą jest wredna, ale chyba odchodzi. Jak się namyślisz to daj znać. Dam Ci radę, powinieneś iść tu, ta akademia jest spoko. Czasem jest trudno, ale naprawdę ekstra, mógłbyś chodzić na nasze kółko teatralne. Do wybory zostanie Ci...a, nie mówiłam! Jaka jestem głupia. Tak więc, jest jeden warunek, żeby chodzić do szkoły, a mianowicie...musisz wybrać dodatkowy kierunek.
Samorząd, jak coś to wszystkie miejsca już zajęte, drużyna footballowa, nie nadajesz się, pływacka, chyba miejsca zajęte, ale nie wiem. No i nasze artystyczne. Teatr, śpiewanie, granie. To coś dla ciebie, chyba. Wyglądasz na kujona, ja kujonem nie jestem, mam problem z chemią, więc jak chcesz to możesz ze mną usiąść na chemii i mi pomagać. To jak, stoi?
Nagłe zakończenie monologu wyrywało Clarka z zamyślenie.
Stał tam jak cielę, patrząc się na Darlę. Dopiero teraz zauważył, jaką jest ładna.
Miała swoje kształt, delikatne i subtelne.
Zielona sukienka, ślicznie grała z jej piegami na nosie i zielonymi oczami.
Oczami, w których czaiły się chochliki radości.
- Zaraz...co?- zapytał głupio.
- Naprawdę każesz mi to WSZYSTKO powtarzać?- załamała się dziewczyna.
- Nie...Jesteś z...
- The Flowers Academy.
- Aha, no tak! Miałem wybrać te szkołę. Zastanowię się nad tymi...kierunkami i ten no...Taaak...chcesz się czegoś n-napić? Od gadania pewnie zaschło ci w gardle, hm?
- Jasne! Ale tylko super chłodną lemoniadę. Bez mięty, dużo cytryny i cukru.
- Zapraszam.- Clark przepuścił Darlę w drzwiach.
A ona weszła.
Matko. Co on właśnie zrobił?!
Zaprosił. Dziewczynę. Do. Środka.
Chłopiec nie wiedział jak ma się czuć, więc zabrał się za robienie lemoniady i słuchanie kolejnego monologu Darli.
Zaprosił dziewczynę do domu. Szalone.
I jak podoba się rozdział? :3
Miałam szlaban na telefon, trochę mnie nie było...ale rozdział jest.
Następny szybciej niż ten, przysięgam.
Toteż, sorki za wszelkie błędy.
Bajo.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro