< Rozdział VII >
🤘🏻 Kolejny rozdział 🤘🏻
🎷 Tradycyjnie - muzyka 🎷
- Blake Storm. Pani nowy chłopak. - Oświadczył z cwaniackim uśmieszkiem, wyciągając przyjazną dłoń w moją stronę.
Chwila, chwila... Moment! BLAKE STORM? Kto to kurwa jest, za przeproszeniem!? Przecież agencja dała mi jasno do zrozumienia, iż moim "chłopakiem" miał być niejaki Hans Heimann z Niemiec (specjalnie uczyłam się jego imienia i nazwiska, aby nie wyjść na idiotkę).
- Chyba zaszła jakaś pomyłka - uśmiechnęłam się sztucznie, patrząc zdezorientowana na mężczyznę przed sobą. - Nie dostałam żadnego powiadomienia o Blake'u... - zatrzymałam się na chwilę, nie potrafiąc przypomnieć sobie jego nazwiska.
- Storm - podpowiedział spokojnie, a na jego ustach wciąż widniał uśmiech.
Psychopata jakiś...
- Panie Storm... Widocznie zaszło jakieś nieporozumienie - tłumaczyłam zakłopotana, nie za bardzo wiedząc, co chciałam w ten sposób osiągnąć.
- Niemożliwe - odparł poważnie, a jego uśmiech momentalnie zrzedł. - Dostałem dokładną informację na temat pani zamieszkania, jak również dane osobowe, w których znajduje się pani nazwisko, panno - zatrzymał się na chwilę, aby spojrzeć na białą kartkę w swojej dłoni - Parkinson...
- P-A-R-K-S-O-N - przeliterowałam z zaciśniętymi zębami. Nienawidziłam, kiedy ludzie przekręcali moje nazwisko... W szczególności, kiedy robili to ewidentnie na złość.
- Och... Najmocniej przepraszam. Straszna ze mnie gapa - zaśmiał się, nie podnosząc wzroku znad kartki. Następnie przejechał dłonią po ciemnoblond włosach i uśmiechnął się delikatnie. - Może wejdziemy do środka?
PSYCHOPATA! Nie wpuszczaj go!
Obserwowałam mężczyznę w milczeniu. Nie wyglądał na kogoś, kto miałby w stosunku do mnie złe zamiary... Ale czyż nie wszyscy mordercy sprawiają właśnie takie wrażenie na swoich ofiarach?
- Proszę pokazać licencję, dowód, czy co tam pana upoważnia do bycia tym, za kogo się pan podaje. - Powiedziałam stanowczo, krzyżując ręce na piersi. Może byłam wyczerpana po porannej rozmowie z mamą i braku kofeiny w swoim organizmie, jednakże umiałam zachować zdrowy rozsądek.
Chyba pierwszy raz w życiu...
Mężczyzna zaśmiał się głośno, słysząc moje słowa. Zaniepokoiło mnie to jeszcze bardziej.
- Pani naprawdę uważa, że przebyłem taki kawał drogi tylko po to, aby zamordować - zamilkł na chwilę i z kpiącym uśmieszkiem na twarzy, zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu - kogoś takiego, jak pani?
Że co, proszę!?
- Słucham...? - zaczęłam, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa więcej. Zatkało mnie, i to bardzo.
Mężczyzna wywrócił oczami i westchnął lekko zirytowany.
- Naprawdę, o wiele przyjemniej by było gdybyśmy odbyli tę rozmowę w pani mieszkaniu - mruknął ze sztucznym uśmiechem na ustach.
Nadal będąc w ciężkim szoku, nie odpowiedziałam. Patrzyłam na tego dziwnego człowieka z lekko uchylonymi ustami (niczym Kristen Stewart w każdym filmie), nie mogąc wykonać żadnego ruchu.
Zatkało kakao?
Blondyn westchnął po raz kolejny i nerwowym ruchem przeczesał włosy. Byłabym głupia, gdyby nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. Nawet tak prosty ruch, w wykonaniu tego mężczyzny, był niczym perfekcyjna perfekcyjność.
Można tak w ogóle powiedzieć?
Od teraz można.
- Holly? - słysząc swoje imię, wypowiedziane przez te pełne malinowe usta, powróciłam na ziemię.
- Tak? - zapytałam głupio, wpatrując się w niego, niczym ciele w malowane wrota.
- Czy wszystko z tobą w porządku?
Ding! Ding! Ding! Bardzo dobre pytanie!
- Nie - odpowiedziałam bez namysłu, po czym uświadamiając sobie, co powiedziałam, poprawiłam się - to znaczy, tak! Tak! Wszystko w jak najlepszym porządku!
Mężczyzna (którego imienia nie pamiętałam) spojrzał na mnie podejrzliwie, aczkolwiek nic nie powiedział, za co byłam mu wdzięczna.
- Może faktycznie wejdźmy do środka... - westchnęłam zrezygnowana po dłuższej chwili, umożliwiając blondynowi przejście.
Żałosna, jak zawsze... I ty się dziwisz, dlaczego musisz wynajmować faceta!?
Największy błąd, jaki w życiu popełniłam? Wpuszczenie obcego, przystojnego i wynajętego przez siebie mężczyznę do swojego zapchlonego, zasyfionego i nie sprzątanego od miesięcy mieszkania.
Odkąd zamknęłam za blondynem drzwi, nie odezwałam się ani słowem. Przyglądałam się swoim stopom, bojąc się spojrzeć na człowieka, który stał obok mnie niczym słup soli.
- Cóż... - zaczął powoli, po czym ponownie zamilknął. Następnie ściągnął czarne okulary przeciwsłoneczne z oczu i włożył do kieszeni marynarki.
- Taa... - westchnęłam ciężko, krzyżując ciasno ręce na piersi, wciąż nie podnosząc wzroku.
Bosz... Ale mi za ciebie wstyd...
Mi za siebie również...
Wow, chyba pierwszy raz się w czymś zgadzamy!
Na to wygląda.
- Hmm... Spójrzmy na to od drugiej strony. Przyjechałem tutaj, aby pomóc ci ogarnąć twoje życie - przerwał i podrapał się po głowie. - Widocznie będę miał trochę więcej roboty niż przypuszczałem, jednakże nie ma rzeczy niemożliwych! - uśmiechnął się mizernie i położył dłoń na karku, rozglądając się dokoła.
Nie wiedząc czemu, nagle przestało mnie interesować to, czy ten człowiek jest naprawdę tym za kogo się podaje. Jego słowa sprawiły, że naprawdę uwierzyłam w zmianę, której mogłabym dokonać przy jego drobnej pomocy.
- Napijesz się czegoś? - zapytałam nieśmiało, niczym mała, bezbronna dziewczynka.
- Wody, jeśli można. - Odparł, stojąc w tym samym miejscu, w którym stał.
- Jasne - mruknęłam, kierując się w stronę kuchni. - Wiesz, że nie musisz tak stać? Rozgość się.
Nie byłam pewna, czy zrobił tak jak mu zaproponowałam, lecz postanowiłam się tym nie przejmować.
Sięgnęłam po najbliższy czysty kubek, który stał na blacie i nalałam do niego wody z kranu.
- Masz kota? - usłyszałam głos z tyłu pomieszczenia.
- Uhm... - mruknęłam, zaparzając od nowa kawę, która zdążyła wcześniej wystygnąć.
- Mam uczulenie na koty... - odparł lekko zduszonym głosem, po czym kichnął.
Biedaczek... Jakoś mi go nie żal.
- Jak silna jest ta twoja alergia? Od jeden do dziesięć.
- Sześć i pół?
Bywało gorzej. Jakoś przeżyje, prawda?
Kiedy zapach kawy wypełnił moje nozdrza, poczułam się lepiej. Dolałam do niej jeszcze chłodnego mleka, prosto z lodówki i zasmakowałam się w niebiańskiej ambrozji. Niebo dla mego podniebienia.
Przypominając sobie o gościu, który siedział w moim mieszkaniu, niczym mysz pod miotłą, ruszyłam w jego kierunku z wodą w jednej dłoni i kawą w drugiej.
- Proszę - podałam mu kubek, który błyskawicznie przyjął. - Potrzebujesz jakiś tabletek, czy czegoś?
- Nie, dzięki... Jakoś przeżyję. - Mruknął, po czym ponownie kichnął.
- Skoro tak uważasz... - odparłam, siadając na podłodze, w taki sposób, aby mieć dobry widok na jego osobę.
Nigdy nie rozumiałam, dlaczego ludzi przerażała ta niezręczna cisza...
Chyba zmieniłam zdanie. Zrozumiałam.
Jednakże dopiero teraz znalazłam okazję, aby przyjrzeć się mężczyźnie przed sobą i zrozumieć, że gdzieś go już widziałam... Pytanie tylko, gdzie?
- Czy my się już przypadkiem nie spotkaliśmy?
- Hmm... Nie, nie sądzę. - Odparł stanowczo, dającym tym samym znak, abym nie wpychała nosa w nie swoje sprawy.
Lecz... Czy to nie była również moja sprawa?
Westchnęłam głośno i upiłam łyk kawy, która w jakimś sensie dodawała mi otuchy.
- Jak długo tak żyjesz? - zapytał po dłuższej chwili.
- Tak? To znaczy, jak? - podniosłam głowę, aby mieć dobry widok na jego twarz.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, spuszczając wzrok. W dalszym ciągu nie pamiętałam jego imienia... Cóż, trudno się tego u mnie spodziewać o godzinie ósmej rano.
- Te wszystkie porozwalane ubrania, niepozmywane naczynia, stare opakowania po jedzeniu... - wymieniał i wymieniał, a końca jak nie było widać, tak nie było.
- Skończ już, dobra? - westchnęłam zirytowana - Myślisz, że tego nie widzę? Wiem, że żyję w syfie, lecz moje mieszkanie odzwierciedla moje życie miłosne. - Wywróciłam oczami, biorąc łyk kawy, której było coraz mniej.
Nagle zapadła cisza podczas, której było słychać jedynie mruczenie Westerna, gdzieś z szafy w głębi pokoju.
- I właśnie po to tutaj jestem - uśmiechnął się cwaniacko, wypinając dumnie pierś do przodu. - Blake Storm sprawi, że twoje życie obróci się do góry nogami! - kończąc swoją wypowiedź, puścił mi oczko, na co wybuchnęłam śmiechem.
Gdyby wiedział, jak te słowa wpłyną na następne dwa miesiące naszego życia, zastanowiłby się dwa razy, zanim by je wypowiedział...
~~~
Elo melo, dwa trzy zero!
What's up, guys?
Długo mnie nie było, więc na potwierdzenie, że jeszcze żyję, napisałam rozdział ^^
Mam nadzieję, że jakoś wyszedł :/ Dajcie znać, co o nim sądzicie :3
Pozdrawiam i dziękuję za uwagę ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro