< Rozdział VI >
🖤 Kolejny rozdział 🖤
Włącz muzykę dla lepszego ✨ czytania ✨
Denerwowałam się. I to bardzo.
Dzisiejsza noc była jednym wielkim koszmarem. Wspomnienia, które mieszały się ze snem oraz wyobrażenia mojego nowego "chłopaka" sprawiły, że mózg przestał pracować, tak jak należy.
Okropnie się pociłam i wierciłam... Nawet Western, który zawsze działał na mnie kojąco i uspokajająco, nie poradził sobie z tak trudnym zadaniem, jakim była moja bezsenność.
Obudziłam się o czwartej rano i od tamtej pory nie byłam w stanie oka zmrużyć. Nie rozumiałam, dlaczego nerwy aż tak mnie zjadały. Przecież... Nie było nic złego w wynajmowaniu chłopaka, prawda? Poza tym, razem ze Steph opracowałyśmy szatański plan wyzbycia się Daniela z mojej głowy, raz na zawsze. Nie miałam powodu do obaw...
To skąd to dziwne uczucie?
Bo jesteś głupia i tyle! - odezwała się moja wspaniała podświadomość, która jak zawsze potrafiła mnie podnieść na duchu.
Przetarłam zmęczoną twarz dłońmi i podniosłam się na łóżku, które wyglądało, jakby przeszło przez nie tornado.
Zniesmaczona rozejrzałam się po pokoju i stwierdziłam, że był w takim samym stanie, jak miejsce mojego spoczynku.
Załamana, schowałam twarz w dłoniach. Jak można żyć w takim burdelu?
Też się dziwię i nadal nie mogę tego pojąć...
Wykończona, zeszłam z łóżka i poczłapałam do kuchni, starając się nie wywalić na odzieży, która leżała rozwalona na białych płytkach.
Nie przeszło mi nawet przez myśl, aby to posprzątać... Moje życie nie zawsze tak wyglądało, kiedy się postarałam, lśniło czystością... Pieprzony Daniel. Zachciało mu się innej to teraz miałam burdel w mieszkaniu.
Półprzytomna podeszłam do expresu i zaparzyłam sobie kawę, która miała mnie postawić na nogi... A przynajmniej sprawić, abym nie leżała na ziemi, niczym blady i nieczuły trup.
Czując aromatyczny zapach czarnej arabici, od razu poczułam się lepiej. Nie trwało to jednak długo, ponieważ Western momentalnie sprowadził mnie na ziemię swoim głośnym miauczeniem.
– Ty byś tylko żarł... – mruknęłam, uśmiechając się lekko. Dlaczego nie mogłam urodzić się kotem? Żyłoby mi się o wiele lepiej.
Chwyciłam za najbliższe opakowanie z kocią karmą i wsypałam do jego ulubionej, czerwonej miseczki z czarnym napisem WESTERN na boku.
Ledwo odłożyłam paczkę na swoje miejsce, kiedy po mieszkaniu rozległ się denerwujący dźwięk telefonu.
– Kogo niesie o tej godzinie...? – westchnęłam zirytowana, jednakże ruszyłam na poszukiwania urządzenia, którego w tamtym momencie nienawidziłam najbardziej na świecie.
Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie mogłabym go znaleźć, ponieważ nie zapamiętałam miejsca, w którym go ostatni raz widziałam... W moim przypadku, bardzo typowe.
Błądziłam za tym nieznośnym dźwiękiem po całym mieszkaniu, zastanawiając się, gdzie do jasnej cholery znowu go wcisnęłam...
Znając ciebie, może być nawet w kiblu... Nigdy nic nie wiadomo.
Uhm... Dzięki, to było bardzo pomocne.
Nie ma za co, zawsze do usług.
O tym zdążyłam się już przekonać...
W czasie moich nieustających poszukiwań, irytujący dźwięk zakończył się już dwa razy i zaczynał rozbrzmiewać ponownie - po raz trzeci. Uznałam, że jak tylko go znajdę, to zmienię tę cholerną melodię, ponieważ zaczynała mnie już doprowadzać do szewskiej pasji.
Po dodatkowych kilku minutach, w końcu udało mi się go znaleźć. Cóż... Moja podświadomość nie pomyliła się o wiele, wspominając o kiblu... Telefon znajdował się pod nim.
Mówiłam...
Ignorując swoje drugie ja, zabrałam telefon z ziemi i włączyłam, sprawdzając, kto tak uporczywie próbował się do mnie dodzwonić.
Wyświetlacz rozbłysnął momentalnie, ukazując liczne powiadomienia i nieodebrane połączenia od: MAMA.
Cóż... Nie powiem. Ciśnienie mi podskoczyło w ciągu sekundy, a krew rozbrzmiała w uszach, niczym fale uderzające o brzeg. Byłam przerażona.
Pierwsza zasada, jakiej trzeba przestrzegać, kiedy chce się przeżyć bez rodziców: ZAWSZE odbierać telefon od mamy. Nie było innego wyjścia. Ja nie miałam innego wyjścia. A informacja o tym, że miałam od niej aż cztery połączenia nieodebrane, nie poprawiła mojej sytuacji.
Wzięłam głęboki wdech, aby się uspokoić i wyszłam z łazienki. Ruszyłam w kierunku tarasu, który od niedawna pełnił rolę mojej oazy spokoju.
Podczas otwierania drzwi balkonowych, do mieszkania wlała się fala świeżego, ciepłego powietrza, a na mojej nagiej skórze rozbłysły pierwsze promienie słoneczne. Było to zdecydowanie jedno z najlepszych uczuć.
Oczywiście nie trwało długo, ponieważ ponownie zostałam przywrócona do świata realnego przez brutalną rzeczywistość.
Na ekranie telefonu, już po raz piąty pojawił się napis: MAMA.
Z bólem serca i zniesmaczoną miną, odebrałam połączenie i przystawiłam urządzenie do ucha.
– Cześć, mamo... – starałam się zabrzmieć, conajmniej entuzjastycznie, aczkolwiek wyszło jak zawsze. Sztucznie.
– Holly! Nareszcie... Już się zaczynałam bać, że coś ci się stało! – usłyszałam przerażony głos mamy. Zirytowana wywróciłam oczami, ponieważ doskonale wiedziałam, że odgrywała swoją rolę "odpowiedzialnej matki".
– Słyszysz, nic mi nie jest – mruknęłam, starając się zakończyć tę rozmowę, jak najszybciej.
– To dobrze – odparła uspokojona, po czym nastąpiła niezręczna cisza. – Co tam u ciebie, skarbie? – zapytała, starając się ją przerwać.
– Jakoś leci... – westchnęłam, wzruszając odruchowo ramionami. Szykując się na męczącą rozmowę, usiadłam na krześle, przyglądając się wschodzącemu słońcu i miastu, które zaczynało powoli tętnić życiem.
– To dobrze... A co tam u Daniela? – wiedziałam, po prostu wiedziałam, że padnie to pytanie.
– Nic mnie to nie obchodzi. – Wycedziłam przez zęby, nie starając się nawet o przyjemny ton. Moja matka była jedyną osobą, która potrafiła wyprowadzić mnie z równowagi w ciągu sekundy.
– To był taki dobry chłopiec – westchnęła – nie rozumiem, dlaczego się rozstaliście.
– Może dlatego, że był zdradziecką świnią!? – krzyknęłam zdenerwowana, zaciskając wolną rękę w pięść.
– Już tak nie przesadzaj!
Nie mogąc dłużej tego słuchać, zakończyłam rozmowę ze swoją rodzicielką i na wszelki wypadek, wyłączyłam telefon.
I to się nazywała matka?!
Kobieta, dla której nie liczyło się dobro własnej córki, a jedynie kasa i to, że mogła pochwalić się bogatym zięciem. Żałosne.
Urażona, odłożyłam telefon na stolik, który znajdował się obok i z naburmuszoną miną, zaczęłam przyglądać się lekko wzburzonemu morzu.
Dlaczego życie mnie tak bardzo nienawidzi?! Co zrobiłam nie tak?
Urodziłaś się. To już dużo.
Westchnęłam głośno, nabierając świeżego powietrza w płuca, a następnie przymknęłam na chwilę oczy... Cóż, przynajmniej tak mi się wydawało.
Nie byłam pewna, ile czasu minęło odkąd moje powieki się ze sobą złączyły, ale wybudził mnie dopiero dźwięk dzwonka do drzwi.
Nie wiedząc, co się dzieje, na początku w ogóle nie zareagowałam. Jedynie rozglądałam się dookoła zdezorientowana.
Do życia pobudził mnie dopiero następny dzwonek. Potem jeszcze jeden i kolejny.
Zrezygnowana, podniosłam się z krzesła i skierowałam w stronę drzwi. Byłam tak bardzo zmęczona, że nawet nie przejęłam się tym, jak wyglądałam. A wyglądałam na pewno bardzo źle.
Przez klejące się oczy, ledwo byłam w stanie przekręcić zamek, który jak na złość, nie chciał ze mną współpracować.
Po kilku sekundach walki, które ciągnęły się, jak minuty, w końcu udało mi się wygrać z tymi przeklętymi zabezpieczeniami. Powolnym ruchem uchyliłam drzwi i wytknęłam swoją głowę na zewnątrz, w taki sposób, aby ta konkretna osoba, nie była w stanie ujrzeć wnętrza mieszkania.
Mój wzrok spoczął na wysokim, całkiem przystojnym mężczyźnie. Ciemnoblond włosy i czarne okulary przeciwsłoneczne, za pewne Ray Bany, sprawiały wrażenie, jakbym go już gdzieś widziała. Ubrany w grafitowy garnitur i ciemną koszulę, niedopiętą na ostatni guzik, przyciągał wzrok niczym magnes. Nie miałam pojęcia przez jaki czas się w niego wpatrywałam, ale... Wystarczająco długo, aby poczuć się niezręcznie.
– Tak? – zapytałam, doprowadzając się do porządku. Jednakże zabrzmiało to bardziej jak skrzek, aniżeli pytanie.
– Panna Holly Parkinson? – dopiero teraz zauważyłam kartkę papieru, którą trzymał w prawej dłoni.
– Parkson – odparłam z niemałym naciskiem na ostatnią sylabę. Starałam się zachowywać tak, jakby mnie to w ogóle nie ruszyło. – A pan to...?
– Blake Storm. Pani nowy chłopak. – Oświadczył z cwaniackim uśmieszkiem, wyciągając przyjazną dłoń w moją stronę.
~~~
Polsat!
Od dzisiaj postanowiłam, że nim zostanę :')
Ale specjalnie napisałam szybciej rozdział, specjalnie dla Was ^^
Mam nadzieję, że się spodobał i nie jest tak bardzo shitowy, jak mi się wydaje :/
Następny rozdział - nie wiem, kiedy... Możliwe, że dopiero we wrześniu, ponieważ cały sierpień jestem w rozjazdach :/
Jednakże, wierzę w to, że może uda mi się znaleźć odrobinę czasu na Watta :3
DZIĘKUJE WAM BARDZO ZA TO, ŻE CZYTACIE TE MOJE WYPOCINY!
"CDW" (skrót :p) JEST NA 29 MIEJSCU W KATEGORII HUMOR!!! NIE WIEM, JAKIM CUDEM, ALE DZIĘKUJĘ <3
BEZ WAS BYM TEGO NIE OSIĄGNĘŁA ^^
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro