Święta VI cz I
- Nie wrócę na święta, wszystko jest pozamykane, a loty odwołane - głos Louisa brzmiał naprawdę smutno, kiedy przekazywał informację Harry'emu.
- Co? Zebrało ci na najgorszy typ żartów - brunet zaśmiał się niedowierzająco, spoglądając na obraz męża, przekazywany przez laptop.
- Harry, nie żartuję - pokręcił głową - Francja jest pod śniegiem, nawet nie ma jak się wydostać stąd. Tymi środkami, którymi się dało są porezerwowane.
- Louis... - omega wyraźnie posmutniała - Pierwsze święta oddzielnie? Nie podoba mi się to, naprawdę mi się to nie podoba.
- Mi też, święta to nasz czas. Twój tata wybrał kiepski czas na delegację - złapał się za nasadę nosa.
- Mogłem jednak z tobą polecieć, przynajmniej bylibyśmy teraz razem - spojrzał na swoje uda - Gdzie zostajesz na kolejne dni?
- W hotelu, tam gdzie byłem cały ten czas. Lyon to piękne miasto, ale wolałbym być w Doncaster całym sercem - westchnął.
- Mam mimo wszystko nadzieję, że do końca roku jakoś wrócisz do domu... - spojrzał na zegarek i dotarło do niego, że to powoli czas, kiedy powinna przyjść reszta Tomlinsonów do jego rodzinnego domu, gdzie właśnie siedział w salonie.
- Cały czas pilnuję wiadomości czy nie ruszy ruch. Mam hotel niedaleko lotniska, ale nie zapowiada się na polepszenie sytuacji - miał ochotę się popłakać, ale trzymał to w sobie.
Rozmawiali jeszcze kilka minut, ale Harry zaraz musiał kończyć przez gości, jego dłoń delikatnie wylądowała na brzuszku, kiedy zamykał laptopa. Te święta miały być jeszcze bardziej wyjątkowe niż każde poprzednie, ale los jak widać chciał dla nich innego scenariusza.
Nie zamierzał siedzieć bezczynnie w domu, wiedząc co się dzieje. Chciał powiedzieć Louisowi o tym w jego urodziny i zrobi to choćby miał poruszyć niebo i ziemię.
Zgodnie z jego przewidywaniami Tomlinsonowie przyszli całą zgrają, robiąc trochę zamieszania, do którego zdążył się już przyzwyczaić.
- Tato, mogę cię prosić na słówko - brunet po przywitaniu się i wyjaśnieniu sytuacji z Louisem, zwrócił się do Desa, wskazując na kuchnię.
- Jasne, co jest Hazza? - mężczyzna od razu poszedł z synem do pustego pomieszczenia.
- Muszę się dostać do Louisa, wiem że masz ogromne kontakty, pomóż mi z tym - poprosił mężczyznę, patrząc na niego wielkimi oczyma - Muszę być u niego w jego urodziny.
- Harry, zasypało Francję, nic na to nie poradzę. Louis wróci jak tylko będzie taka możliwość, nadrobicie wtedy czas i prezenty - patrzył przepraszająco na bruneta - Nie spodziewałem się takiej śnieżycy tam.
- W takim razie sam sobie poradzę - pokręcił głową, nie przyjmując do siebie słów ojca - Pożycz mi tylko swój samochód.
- Nie wariuj Harry, to nie jest pogoda na szaleństwa samochodem - pokręcił głową - Co jest takie ważne, że musisz dostać się do Louisa?
- Nie wariuję - ułożył dłonie na klatce piersiowej - To przez ciebie tato on tam jest i to rujnuje moje plany.
- Nie miałem pojęcia Harry, planowo miał wrócić jutro - westchnął - Ta pogoda była niespodziewana, ale to nie tak, że nie przeżyjesz bez niego.
- Nie rozumiesz mnie, kompletnie - zacisnął wargi - Święta od zawsze były wyjątkowym czasem dla mnie i Louisa, muszę go zobaczyć w te święta, on musi się dowiedzieć na żywo tato.
- O czym dowiedzieć? - mężczyzna kompletnie nie rozumiał własnego dziecka.
- Jestem w ciąży - powiedział finalnie, ciskając niemalże gromami w stronę rodzica.
Desmond uchylił wargi nie spodziewając się takiej odpowiedzi od Harry'ego. Był w stanie obstawić każdą rzecz, ale nie to. Wiedział od Anne jak mocno młodemu małżeństwu zależało na szczeniaku.
- Daj mi dziesięć minut - wyciągnął telefon z kieszeni i wyszedł z pomieszczenia.
Brunet pokiwał głową, pociągając lekko nosem. Tak długo starali się o szczeniaka z Louisem, mimo że byli całkowicie zdrowi i płodni. Zrobili podstawowe badania, a Louis nawet poszedł z tym dalej. Mieli obaj pewność, że jest wszystko dobrze.
- Lotnisko w Paryżu jest czynne, polecisz tam. Samolot jest za trzy godziny, a potem pociąg do Lyon. Nic innego tam nie dotrze w tym momencie. To nie jest pociąg publicznych linii, ale będą mieli informacje, że z nimi będziesz jechał - Desmond wrócił.
- Dziękuję - Harry myślał że się popłacze, a część ciężaru spadła z jego ramion - Dziękuję, dziękuję. Nawet nie wiesz tato, jak dla mnie to ważne - podszedł do rodzica i go uścisnął.
- Domyślam się tylko Harry, leć i się spakuj. Zawiozę cię na lotnisko - obiecał od razu mężczyzna.
- Tak, tak idę - uciekł z ramion ojca i ruszył na korytarz, mijając nieświadome siostry Louisa.
Nałożył na nogi swoje buty, a później sięgnął po puchatą kurtkę.
- Harry? Gdzie... - Lottie nie zdążyła dokończyć zdania, kiedy omega dosłownie wybiegła z budynku, kierując się do własnego domu, który był ledwie ulice dalej.
Mimo wszystko uważał, wiedząc że nie może sobie zrobić żadnej krzywdy, nie w swoim stanie. A zima mimo wszystko tu też dotarła, ale nie tak samo mocno jak we Francji.
Czym prędzej dotarł do sypialni i spakował do walizki niezbędne rzeczy, musiał pamiętać o wytycznych co do lotów, co było ciężkie przy tej ilości emocji. I nie zapomniał o zdjęciu usg, aby Louis również mógł zobaczyć ich szczeniaka.
Desmond podjechał autem pod dom syna, aby było szybciej. Napisał mu wiadomość, parkując przy ulicy, tak aby wyjazd był natychmiastowy.
Mieli to szczęście, że droga na lotnisko była przejezdna, a nie zapowiadało się na nagłe załamanie pogody.
- Co powiedziałeś innym tato? - spytał z ciekawością, widząc jak już są naprawdę w prostej do lotniska.
- Nie powiedziałem o ciąży - od razu zapewnił syna - Powiedziałem, że nie wyobrażasz sobie świąt bez niego, a ja mam możliwość cię tam bezpiecznie przetransportować. Mama nie była zachwycona.
- Mama zrozumie, jak się dowie... Ale najpierw Lou - przyłożył dłoń do brzuszka - To dwunasty tydzień tato.
- Czyli jest bezpiecznie - miał trochę własnego doświadczenia - W okolicach czerwca urodzi mi się wnuk.
- Lub wnuczka! - przypomniał, że nie znają jeszcze płci maleństwa - Ale czuję, że to chłopiec.
- Mówiłem mając na myśli po prostu szczeniaka - zaśmiał się - Rok temu czy dwa sobie tego nie wyobrażałem, ale teraz poczułem że to naprawdę dobra wiadomość Harry.
- Ja jestem naprawdę szczęśliwy tato, moje marzenia się spełniają właśnie...
Kiedy Des zaparkował pod lotniskiem, od razu podarował Harry'emu bilet, a omega mogła się pożegnać i zabrać swoje rzeczy, nim wszedł do budynku.
To może i było szaleństwo, ale było to tego warte. Wiedział, że podróż do Paryża nie jest taka długa, co dawało mu spokój, ponieważ nie miał sił na długie loty samolotami.
Przeszedł przez terminal i wszystkie potrzebne rzeczy. Na poczekalni przed właściwym wejściem było tylko kilka osób, co uświadomiło go w tym, jak pusta będzie maszyna.
Nie było w tym nic dziwnego, zważając na warunki atmosferyczne. Na pewno kilka osób zrezygnowało z podróży nie chcąc utknąć w obcym państwie.
Siedząc w samolocie, wiedział jak mało mu zostało, aby być przy Louisie. Gdyby tylko ten wiedział, co omega właśnie wyczyniała...
Byłby wściekły na to, a co dopiero gdyby wiedział w jakim stanie jest Harry. Omega jednak liczyła, że będzie zbyt przejęty informacją, aby myśleć o obrażaniu się.
- Szanowni państwo, witamy na locie... - i tu się wyłączył, zapinając odpowiednio swoje pasy.
Wszystko szło wyjątkowo sprawnie. Dostał się do samolotu, ruszyli bez opóźnienia, a on sam nawet całkiem nieźle jak na siebie znosił podróż.
Niedługo będę ponownie z moim domem i powiem mu o nowinie.
❄️❄️❄️❄️❄️
Nie obyło się bez komplikacji i krążenia przez dłuższą chwilę wokół lotniska, ponieważ pogoda znowu robiła psikusy, utrudniając widoczność. To dało im ponad pół godziny opóźnienia w lądowaniu, jednak na jego szczęście nie zmienili lotniska docelowego. To mogłoby mocno skomplikować sprawę.
Wychodząc na pobliski, pojedynczy tor, gdzie podjeżdżał specjalnie pociąg, narzucił na głowę kaptur i upewnił się, że nie zmarznie za mocno, czekając na pojazd.
Pociąg również się opóźniał, Harry od razu napisał do swojego taty, aby dowiedział się czy wszystko okej, ponieważ zależało mu na czasie, a do tego temperatura nie była bardzo przyjemna.
Był tak blisko Louisa, a jednocześnie daleko. Miał ponownie wysłać wiadomość, kiedy usłyszał znajomy dźwięk poruszania się pociągu po torach. Maszyna podjechała i zatrzymała się tuż przy omedze.
- Harry od Desmonda? - wychyliła się postać, która okazała się mężczyzna w wieku ojca Harry'ego.
- Tak, to jestem ja - pokiwał głową, czując jak jego serce mocniej zabiło.
- Wskakuj, musimy ruszać i tak mamy opóźnienie - zachęcił omegę - Będziemy jechać dłużej niż normalnie przez warunki pogodowe.
- Dziękuję, a ile mniej więcej będzie trwała podróż? - złapał za walizkę i wszedł po schodkach do środka ciepłego wagonu.
- Do czterech godzin, jeśli dobrze pójdzie. Normalnie jedziemy dwie i pół, ale musimy uważać wyjątkowo bardzo - powtórzył się - Ale jest ciepło w środku, więc nie powinno być problemów - zamknął drzwi za omegą.
Mężczyzna zaraz zaprowadził bruneta na odpowiednie miejsce, gdzie Harry z chęcią usiadł i jęknął na ogarniające go ciepło. Tego właśnie jego ciało potrzebowało.
Poczuł jak ruszyli, przez co napisał wiadomość do ojca, aby ten się nie martwił. Na zewnątrz było praktycznie ciemno, więc nawet nie mógł oglądać tego co było na zewnątrz.
Ten sam mężczyzna, który wpuścił go do środka, przyniósł mu papierowy kubek z gorącą herbatą, co było miłym gestem.
Kiedy stanęli na jednej ze stacji i to na dłużej, wybrał numer Louisa, chcąc z nim choć na chwilę porozmawiać.
- Cześć skarbie - ciepły głos rozbrzmiał w jego uchu, jakby alfa siedział koło niego.
- Hej Lou, wiem że nie tak dawno rozmawialiśmy, ale wciąż tęsknię - powiedział tym swoim sentymentalnym tonem głosu.
- Też tęsknie, nigdy nie spędzałem świąt sam - wypuścił ciężko oddech - Hotel jest taki zimny, bez atmosfery.
- Wierzę Boo, bardzo chciałbym być przy tobie dziś. Jutro, jutro spędzimy pierwszy raz od dawna oddzielnie twoje urodziny - grał, choć jego omega wyła na same słowa.
- Nic nie mów - jęknął - Nie zjem jutro ukochanego tortu od mamy i nie dostanę urodzinowego buziaka od męża.
- Zawsze możesz sobie to wyobrazić - zagryzł wnętrze policzka, masując delikatnie swoją wypukłość.
- To nie to samo - przypomniał zduszonym głosem - Jak wrócę to nie wypuszczę cię z domu do nikogo, spędzimy czas do sylwestra tylko we dwoje. Jak rok temu, jak polecieliśmy na wakacje.
- Jeśli wrócisz do tego czasu, kochanie - spojrzał przez okno - Ale nie martwmy się tym teraz.
- Nie ma opcji, że nie wrócę. Choćbym miał poruszyć niebo i ziemię - zarzekał się - Nie wytrzymam dłużej bez ciebie.
- Powtarzasz moje słowa - powiedział czułym głosem. Cholera, chyba dawno nie czuł takiej tęsknoty.
❄️❄️❄️❄️❄️
Pociąg rzeczywiście miał spore opóźnienie, nawet większe niż przewidywał maszynista. Oczywiście podziękował za pomoc i wyszedł z pociągu na stację kolejową w Lyon. Czekało go jeszcze znalezienie taksówki, aby dostać się do hotelu. Śniegu było zdecydowanie więcej niż w Anglii czy Paryżu, a do tego dochodził mocno nieprzyjemny wiatr. Dworzec był całkowicie pusty, jeszcze bardziej niż lotnisko.
- Nie poddam się, będąc tak blisko Louisa - szepnął do siebie, łapiąc mocniej rączkę walizki i z głębokim oddechem ruszył przed siebie.
Na parkingu przed dworcem nie było ani jednej taksówki, co nie wróżyło nic dobrego. Próbował dodzwonić się do jakiejkolwiek korporacji taksówkowej, ale odbijał się od ściany, słysząc informacje że nie mają wolnych taksówek, bo większość pracowników odpuściła prace w tych dniach.
Na aplikacji sprawdził ile dzieliło go od hotelu, gdzie znajdował się Louis, jak okazało się, ten był całkiem blisko i mógł zaryzykować przejściem się tam. Nie miał za bardzo innego wyboru.
Ciągnął za sobą walizkę, co nie było łatwe przy tej ilości śniegu. Co raz sprawdzał mapę na telefonie, upewniając się że idzie w dobrym kierunku.
Nie poddawał się, mimo gęstego śniegu, zasp oraz zimna. Był upartą omegą, zwłaszcza będąc tak blisko swojego celu.
W końcu stanął przed hotelem, którego nazwa zgadzała się z tym co podesłał mu jego tata. To było szczęście, że wyjazd był z firmy więc Desmond miał wszelkie informacje o pobycie alfy na miejscu.
- Dobry wieczór - powiedział, stając przy recepcji, był dosłownie wyczerpany - Nazywam się Harry Tomlinson i mój mąż wynajmuje tu pokój, jak wiem mój ojciec kontaktował się z państwem...
- Pan Tomlinson, dzień dobry - uśmiechnęła się - Podróż pewnie była dość ciężka patrząc na warunki, ale dobrze że dotarł pan cały i zdrowy. Mam dla pana kartę do pokoju.
- Była bardzo trudna, ale dziękuję - przyjął kartę dostępu do pokoju - Na którym piętrze znajduje się pokój?
- Piąte piętro, winda tutaj na przeciwko recepcji i od razu proszę kierować się na prawo - poinstruowała omegę.
- Jeszcze raz dziękuję, wesołych świąt - z tymi słowami odszedł od recepcji.
Windą dostał się na odpowiednie piętro i z łatwością odnalazł właściwy pokój, przyłożył kartę do odpowiedniego miejsca i zaraz drżącą dłonią otworzył drzwi.
Wszedł do środka, a zapach Louisa zaatakował go momentalnie, jego omega zawyła przez to z całej siły, z piersi.
Louis wyszedł z łazienki wyraźnie zaalarmowany dźwiękami otwieranych drzwi. Stanął jak wryty widząc Harry'ego.
- Czy ja mam omamy? Czy śpię? - zmrużył oczy i przetarł twarz.
- Uwierz mi, że nie kochanie - puścił walizkę i prędko wpadł w ramiona alfy, nie obchodziło go to, że pewnie był cały mokry od śniegu, przecież nie zdjął kurtki - Lou.
- Boże Harry, jak ty się tu dostałeś? Nie wiem czy dygoczesz z emocji czy z zimna - nie przejmował się tym, że jego koszulka zrobiła się częściowo mokra.
- Samolot, później pociąg i na końcu spacer - wyliczał, samemu nie wiedząc co było głównym powodem jego drżenia.
- Na ostatnią chwilę przed moimi urodzinami. Cholernie cię kocham, nie spodziewałem się tego. Przecież tu tak ciężko się dostać teraz... Ktoś musiał maczać w tym palce, ale teraz mnie to mało obchodzi. Musisz się ogrzać i zrobię ci herbaty - zaczął ściągać kurtkę omegi, aby ta się rozgościła.
- Boję się, że moja walizka nie wytrzymała przez ilość śniegu... Masz może dla mnie jakieś ciepłe rzeczy na zmianę? - powiedział z nadzieją, zsuwając z nóg buty - Nie mogłem ominąć twoich urodzin. To nasz czas. Nasz wyjątkowy czas.
- Coś się znajdzie, wziąłem więcej rzeczy niż potrzebowałem - skierował się do szafy, gdzie był rozpakowany, po czym wyjął dresy oraz postawił na bluzę, którą miał na sobie, więc ją zdjął.
- Ile zostało do twoich urodzin? Kompletnie straciłem rachubę czasu przez te wszystkie opóźnienia - zaczął zdejmować spodnie, aby zaraz założyć te świeże.
- Dwie godziny, jest dziesiąta. Nawet kilka minut po - spojrzał na telefon - Ale hop do łóżka, okryj się kołdrą, a ja zrobię herbatę. Jesteś głodny?
- Poczekaj Lou... - kiedy alfa się zatrzymał, postanowił jednak poczekać - A moje buzi? Nie widzieliśmy się tyle.
- Oczywiście kochanie - ujął policzki omegi i połączył ich usta w jedność, na dłuższą chwilę.
Brunet później mógł przebrać się do końca i dostał się, do jako okazało się, bardzo miękkiego i ciepłego łóżka. Poczeka do północy i powie Louisowi o ich szczeniaku.
Alfa wrócił z kubkiem herbaty oraz paczką ciastek, ponieważ nie miał w pokoju nic innego do jedzenia. Zaproponował, że może pójść do sklepu, ale omega nie chciała zostać sama, a kuchnia hotelowa już nie działała.
Przegadali ten czas, do dnia urodzin Louisa. Harry co chwila spoglądał na zegarek i kiedy wybiła północ... Po prostu usiadł i spojrzał wielkimi oczyma na partnera.
- Pamiętasz, że zawsze mówiliśmy o wyjątkowości świąt dla nas? - zaczął ostrożnie.
- Oczywiście, dalej są takie. Dla mnie fakt, że tu jesteś to świąteczny cud - uśmiechnął się - Moje urodziny są w wigilie nie bez powodu.
- Lou? - złapał dłoń męża - Te święta będą teraz jeszcze bardziej wyjątkowe, tak samo i twoje urodziny - wziął głęboki oddech - Mam naszego szczeniaka. Jestem w ciąży.
- Jesteś?! - znieruchomiał na chwilę, po czym rzucił się by objąć męża - Będziemy mieli szczeniaka?
- Będziemy mieli szczeniaka - potwierdził, ze ściśniętym głosem, chowając nos w jego karku - Jestem w dwunastym tygodniu.
- Daleko! Od kiedy wiesz? - spytał od razu - Cholera, boję się że zaraz się obudzę i okaże się, że to sen.
- To nie jest sen, ja jestem zdziwiony, że nie dostaję opierdzielu od ciebie - zachichotał cicho - Dowiedziałem się dzień przed twoim wyjazdem.
- O opierdzielu porozmawiamy jutro, bo na razie jestem zbyt szczęśliwy - nie odsuwał się od omegi - Będziemy rodzicami, w końcu los się do nas uśmiechnął.
- Nie mogę się tego doczekać Lou - zacisnął dłonie na jego bokach - Mój alfa, w końcu się to dzieje. Po tylu miesiącach starania.
- Będzie maluszek, nasza mała mieszanka - alfa dosłownie wariował - Najlepszy urodzinowy prezent na świecie.
- Mam przy sobie zdjęcie usg, jest takie duże Lou. Duży silny wilczek - omega pociągała nosem.
- Koniecznie musisz mi je rano pokazać, bo teraz cię nie puszczę - czuł, jak łzy szczęścia zbierają się w kącikach jego oczu.
- Pokażę ci po opierdolu - mimo wszystko złapał dłoń męża i przeniósł ją na swój mały, twardy brzuszek.
- Czuję, że jest inny - palcami muskał delikatną skórę - Że też nie zorientowałem się szybciej. Twój zapach się nie zmienił.
- Jest na to jeszcze czas - widząc tak dobrą reakcję męża, nie mógł być szczęśliwszy - Jeszcze raz wszystkiego najlepszego alfa.
- Dziękuję, mój cudowny mąż - pocałował czoło omegi - Mam cię przy sobie to najważniejsze. Mam was właściwie przy sobie.
- Dotarliśmy bezpiecznie do ciebie, mimo wielu przeszkód - nosem przejechał po jego karku.
Kola 💙💚💙💚
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro