[29] Mamy silnego chłopca.
Przedostatni!!!
Harry opuścił trochę pracy, którą miał zrobić w ostatnich dniach. Do tego przywiózł do domu dzieci, które ostatnio zdecydowanie za dużo czasy spędzały u dziadków. Razem z Louisem Tęsknili za nimi, a teraz postanowił zrobić niespodziankę mężowi, ktory był na kolejnym usg. Andrea i Kai siedzieli na środku jego gabinetu z ogromną kartką papieru i kredkami. Mieli swój czas, a Harry mógł spokojnie zająć się firmą. Styles nie żałował swojej decyzji, na temat własnej firmy. Mimo, że od niedawna był samodzielnie na rynku, to miał sporo klientów i o wiele lepsze pieniądze.
- Kiedy mama? - spytał po raz kolejny Kai.
- Niedługo synku - odparł, spoglądając z nad papierów na kilkulatka. Sam się martwił, z czym mąż do niego wróci.
Czas ciągnął się niemiłosiernie, a skupienie Harry'ego z każdą minutą spadało. Dzieciaki przez ciągłe marudzenie zasnęły. Harry dobry miał pomysł z jednym kojcem w gabinecie. Brunet wstał w końcu ze swojego miejsca i rozprostował kości, chwycił telefon by spojrzeć czy Louis nie próbował kontaktować się z im. Nic zero jakichkolwiek wiadomości, czy też nieodebranych połączeń. Postanowił sam do niego zadzwonić, nie miał cierpliwości w takich sprawach. Kiedy właśnie wykręcał swój numer, do środka wszedł szatyn, który miał czerwone policzki, jak i oczy. To jedno mówiło, że płakał.
- Lou? - odrzucił połączenie i odłożył urządzenie.
- Harry - powiedział lekko załamanym głosem, nim zdjął kurtkę i podszedł do męża
- C-Co się stało? - szepnął biorąc go w objęcia.
- Jest zdorwe H, lekarz mówi, że to dzięki odpoczynkowi... - spojrzał w zielone oczy - Nie mamy czym się martwić, ciąża idzie bardzo dobrze.
- Boże Louis, przestraszyłem się - odetchnął.
- Po prostu emocje - uniósł kącik ust - Mamy silnego chłopca.
- Synek? - oczy młodszego zabłyszczały.
- Tak - pokiwał głową - W portfelu mam zdjęcia, ale Hazz... Pojedziemy po nasze maluszki?
- Oh, są w kojcu - wskazał głową.
- Co? - niebieskie oczy zabłyszczały, kiedy spojrzał na bok - Naprawdę? - pocałował krótko usta męża, nim podszedł do kojca - Są wymęczeni?
- Marudzili i czekali na ciebie - skinął.
- Nadal nie mogę się przeciążać - powiedział, głaszcząc policzki dzieci.
- Nawet bym na to nie pozwolił - pokręcił głową.
Ponownie wrócił do męża i przytulił się do niego, miał już spory brzuszek. Harry nie mógł się powstrzymać i wsunął dłonie pod koszulkę szatyna, kochał czuć napiętą skórę na jego brzuszku.
- Masz dużo pracy? - szepnął w jego kark, nie chcąc się oddalać. Był taki szczęśliwy po wizycie u ginekologa.
- Właściwie już nadrobiłem wszystko - przyznał.
- Tak? - ucieszył się - Czyli możemy wrócić do domu?
- Jak najbardziej. - skinął.
- Dasz radę z dziećmi? - spojrzał na najmłodszych.
- Jasne i tak trzeba ich obudzić - mruknął.
Louis sięgnął po swoją kurtkę i nałożył ją na swoje ciało. Harry ostrożnie obudził najpierw Andree, a dopiero potem Kaia, który zawsze był marudny przy budzeniu się.
- Cześć moje słoneczka - odezwał się szatyn, podchodząc do nich - Wyspani?
- Mama! - pisnęła Andrea przytulając się do nóg szatyna.
- Cześć An - szepnął, pochylając się, by ją przytulić, co zaraz zrobił też z Kai'em. - Mama za wami tęskniła.
- My też - mruknął Kai.
- Zaraz ubierzemy wam kurteczki i wracamy do domku, tak? - tym razem odezwał się Harry.
- Tak! - ucieszyła się dziewczynka.
Louis odnalazł wzrokiem ubarnia dzieci i pomógł je nałożyć młodszym.
- Tylko ostrożnie - krzyknął Harry, gdy dzieciaki wybiegły na dwór.
- Będzie ciężko - westchnął Louis, szybciej wychodząc za nimi. Harry musiał jeszcze zamknąć drzwi i zgasić światła.
Brunet zrobił to jak najszybciej i dołączył do rodziny. Dzieci biegły blisko mamy, słuchając się słów Louisa.
- Do domku - zarządził Harry.
- Ale już? - westchnął Kai, spoglądając w oczy taty.
- Już, już. Jest chłodno - mruknął brunet.
- Noo dobsze - złapał rączkę siostry i podeszli do taty.
Po chwili Harry otworzył dom i wpuścił wszystkich przed sobą. Dzieciaki same się rozebrały i zrzuciły swoje kurtki na ziemię, jak i buty.
- Oczywiście - westchnął zieolonooki zbierając kurtki i wieszajac na haczykach.
- To tylko dzieci - Louis pochylił się i zebrał buty, które schował do szafki
- Ja wiem - skinął i pomógł starszemu zdjąć kurtkę.
- Dziękuję - szepnął, zsuwając z nóg buty - Dobrze, że została wczorajsza zupa dla dzieciaków.
- Zaraz in odgrzeje, wiem ze mama ich karmiła zanim przyszedłem.
- To dobrze - złapał rękę Harry'ego - Teraz ich tak często nie będziemy oddawać dziadkom
- Prawda - poszli do kuchni.
- Coś jeszcze ciekawego działo się na wizycie? - spytał.
- Oprócz płci, to nic - wzruszył ramionami.
- A co z jego aktywnością?
- Niedługo poczujemy pierwsze ruchy, znaczy ja już czuję trzepotanie... Ale to nie są jeszcze ruchy.
- Pamiętam to uczucie jak przez mgłę - przyznał brunet.
- Nie lubiłeś tego wszystkiego - mruknął, przyglądając się jak ten wyjmuje zupę z lodówki i wstawia ją na gazie.
- To prawda - skinął - Znaczy nie żałuję, że Kai jest na świecie, ale ciąża to nie moja rzecz.
- Rozumiem to kochanie - czule na niego patrzył - Tyle o tym rozmawialiśmy, że cię naprawdę rozumiem
Harry tylko się uśmiechnął i pilnował jedzenia dla dzieci. Louis oparł się wygodniej o krzesło i zaczął masować napietą skórę. Brunet przelał obiad do misek i sprawdził temperaturę, po czym postawił je na stole.
- Pójdę po nich - zaproponował Louis, wstając
- Jasne - zgodził się Harry.
Szatyn już po chwili wrócił z głodnymi dziećmi. Usiedli na krzesełkach i dostali po plastikowej łyżce. Louis nie mógł uwierzyć, jak dzieciaki grzecznie jedzą. Nawet nie reagowali na trochę bałaganu wokół nich.
- Widzisz to? - szepnął Louis, podchodząc do męża.
- Widzę i jestem naprawdę z nich dumny - przyznał.
Szatyn oparł się o blat. Kai był mocno skupiony na zawartości swojej miski. To było zabawne, bo dzieci miały zupełnie inne charaktery. Kai był raczej spokojny i przylepny, a Andrea najchętniej robiłaby kilka rzeczy na raz. Już po chwili miski były puste, a brzuchy całkowicie pełne.
- Ja posprzątam - zaoferował się młodszy.
- My pójdziemy za to do salonu - odparł Louis, mówiąc o sobie i dzieciach.
- Jasne - skinął, po czym zaczął zbierać miski i łyżki.
Prędko umył wszystko i schował do odpowiednich miejsc, bardzo chciał spędzić czas ze swoją rodziną. Wytarł dłonie i od razu skierował się do salonu, gdzie miał być Louis z dziećmi. Zastał go cudowny widok. Wszyscy spali na kanapie. Dzieci były przytulone do brzucha szatyna, słodko drzemiąc. Brunet nie mógł się powstrzymać, zrobił zdjęcie i usiadł w fotelu obok, aby nikogo nie obudzić. Włączył sobie po cichu telewizje. Co jakiś czas jego wzrok uciekał na dzieci. Wystarczylo mu towarzystwo rodziny i fakt, że wszyscy są bezpieczni i szczęśliwi.
Kola 💙💚💙💚
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro