Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[28] A od czego masz rączki?

Louis zrobił pyszny sernik, co trwało trochę dłużej niż zwykle, ale było warte efektu końcowego. Dzieci od paru dni były u dziadków, zadbał o to Harry. Brunet starał się zaplanować wygląd biura jak i załatwiał sprawy techniczne dotyczące firmy. Dlatego też Louis postanowił wziąć  pokrojone ciasto i pójść te kilka kroków do męża. Zieolonooki był kompletnie zatracony w tym ci robił, nie zauważył swojego gościa. Louis przyglądał się uważnie wszystkiemu. Było tu tak nowocześnie.

- Hazza?

- Loueh - uniósł wzrok i zmarszczył czoło.

- Mam ciasto? - pokazał na małą blaszkę i położył na białym biurku.

- Nie powinieneś dźwigać, a sernik jest ciężki - upomniał go.

- Ale nie niosłem tak długo - zrobił oczy szczeniaczka - Hazza...

- Ale to cała blacha Lou - westchnął.

- Hazza - przeszedł do drugiej strony biurka, gdzie stał jego mąż i się do niego przytulił - Jesteśmy cali.

- Ale nie będziesz go niósł z powrotem - pokręcił głową.

- Nie będę - obiecał - Ale tęskniłem i tak bardzo się nudziłem sam w domu.

- Też tęskniłem - przyznał.

- Dlaczego tu wszystko robisz, a nie w domu? - westchnął w jego pierś.

- Tu mi się lepiej myśli - mruknął.

- A co w domu jest złego? - zdenerwował się i odsunął od męża.

- Louis nic - westchnął - Tutaj będę pracował, więc chciałbym się oswoić z tym miejscem.

Szatyn zmarszczył brwi i ułożył ręce na klatce piersiowej.

- Tu masz ciasto, ja wracam do domu.

- Louis nie obrażaj się - złapał go za ramię.

- Nie robię tego - sam starał siebie przekonać, ale hormony od ciąży już od kilku dni u niego buzowało.

- Widzę kochanie - przyciągnął go z powrotem do klatki piersiowej.

Louis dopiero po chwili odetchnął i przytulił Harry'ego. Ostatnio mu urósł też bardziej brzuszek.

- Już przeszła złość? - zaśmiał się brunet.

- Nie denerwuj mnie - powiedział delikatnym głosem, z nutką śmiechu.

- Hormony szaleją - ucałował skroń starszego.

- Tak, ale to dobrze. Znaczy, że maleństwo jest całe - odparł, wciąż się martwił o tę ciążę.

- I tak będzie do końca ciąży - mruknął.

- Mam nadzieję.

- Zjemy ciasto? - spytał.

- Po to je przyniosłem - uniósł kącik ust.

- A talerzyki? - spojrzał na blaszke.

- Pokroiłem na małe kawałki... - pokręcił głową, złapał za jeden kawałek i włożył do buzi bez żadnej szkody.

- Cudownie - odparł i spapugował po mężu.

- Nie chciałem więcej nosić - wyjaśnił, sięgając po kolejny.

- Dobrze. - skinął.

Stali tak i jedli przez jakiś czas.

- Jakieś plany jeszcze na dziś? - spytał Harry po trzecim kawałku.

- Za dużo mi nie pozwalasz, H - uświadomił go ze śmiechem.

- No wiem, ale to dla twojego dobra Lou - przypomniał ciężarnemu.

- Chyba, dla dobra maluszka - poprawił męża i usiadł na jego fotelu

- Dla was obu - skinął.

- Nie wiem, jak wytrzymam tak do końca ciąży - pokręcił głową - Chciałem chodzić na te zajęcia nasze.

- Zobaczymy jak się będziesz czuł później, ale zero ćwiczeń... - odparł.

- To akurat lubię - zachichotał.

- Leniuszek mój - uśmiechnął się.

- Znasz mnie - wyszczerzył się.

- Myślę że całkiem nieźle - skinął.

- Tylko tyle? To kogo masz za męża? - uniósł brew.

- Uroczego, niskiego, szatyna - przewrócił oczami.

- Ja ci dam niskiego, wieżowcu - pogroził mu palcem.

- I co mi zrobisz?

- Nie chcesz nawet myśleć - droczył się otwarcie.

- No dalej - oblizal wargi.

Louis wstał i podszedł do męża.

- Masz sporo pracy, prawda? - położył rękę na jego biodrze.

- Trochę? - uniósł brew.

- Ale wiesz, jestem dobrym mężem - niewinnie zjechał ręką na jego męskość ukryrą pod spodniami.

- Mhm... - głos ugrzązł mu w gardle.

Louis pocierał go, aż stał się twardy i zadowolony odsunął się od męża.

- To jest twoja kara, ja wracam do domu - ruszył w stronę drzwi.

- Louis! - sapnął.

- Taak? - stanął przy drzwiach z niewinną miną.

- Zbyt brutalna kara - burknął.

- Dlaczego tak sądzisz? - złapał za klamkę.

- Bo nie skupie się teraz - westchnął.

- A od czego masz rączki?

- Tak? W porządku - usiadł wygodniej w fotelu.

- Tyko uważaj, masz odsłonięte okna - wskazał na nie, nim wyszedl.

Harry jęknął, bo nie spodziewał się że szatyn rzeczywiscie wyjdzie. Nagle usłyszał wibracje.

Louis: "Idę do naszej sypialni..."

Harry: " Okej?" - odpisał wstając z fotela.

Louis: "Nie chcesz się ze mną kochać? :("

Harry: "Kusisz skarbie, ale nie wiem czy to dobre dla twojej ciąży"

Louis: "Ale ja pisałem do naszego lekarza :/ Powiedział, że musimy być bardziej ostrożni, ale to nie zaszkodzi maluszkowi"

Harry: "I na pewno dobrze się czujesz?"

Louis: "Od kilkunastu dni, Hazz bo tracę ochotę!"

- Już jestem - mruknął wchodząc do sypialni.

Louis leżał na środku ich łóżka, w samej koszulce bruneta.

- Ktos tu na mnie czekał? - spytał brunet

- A co z twoją pracą? - pokiwał jednak głową.

- Później - machnął ręką i podszedł do łóżka.

Louis zagryzł dolną wargę. Kochał to, kiedy mąż stawiał go na pierwszym miejscu.

- Tylko moja koszulka - oblizał wargę.

- I majteczki - podwinął ją i pokazał na rozkoszną koronkę.

Louis zaczął ją nosic, gdy dowiedział się, że Harry to lubi.

- Najlepsze połączenie - wdrapał się na łóżko.

- Tak myślisz? - rozszerzył nogi, robiąc przy tym miejsce dla bruneta.

- Jestem tego pewny - wykorzystał miejsce.

Szatyn objął jego kark, z niewinnym uśmiechem.

- Kocham cię, Harry.

- Kocham cię Lou - pochylił się, by dosięgnąć ukochanych ust.

Starszy prędko oddał delikatną pieszczotę. Harry naprawdę ostrożnie wisiał nas ciałem Louisa. Obaj nie chcieli skrzywdzić ich nienarodzonego dziecka. Brunet nie mógł się powstrzymać i zjechał do jego obojczyków, na których zostawił fioletowe ślady. Louisowi ugrzązł oddech w gardle. To było takie przyjemne. kochał czuć się w ten sposób. Harry mimo wszystko był dla niego bardzo delikatny, a każdy jego ruch przemyślany. Kochali bardzo mocno siebie.

Kola 💙💚💙💚

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro