[28] A od czego masz rączki?
Louis zrobił pyszny sernik, co trwało trochę dłużej niż zwykle, ale było warte efektu końcowego. Dzieci od paru dni były u dziadków, zadbał o to Harry. Brunet starał się zaplanować wygląd biura jak i załatwiał sprawy techniczne dotyczące firmy. Dlatego też Louis postanowił wziąć pokrojone ciasto i pójść te kilka kroków do męża. Zieolonooki był kompletnie zatracony w tym ci robił, nie zauważył swojego gościa. Louis przyglądał się uważnie wszystkiemu. Było tu tak nowocześnie.
- Hazza?
- Loueh - uniósł wzrok i zmarszczył czoło.
- Mam ciasto? - pokazał na małą blaszkę i położył na białym biurku.
- Nie powinieneś dźwigać, a sernik jest ciężki - upomniał go.
- Ale nie niosłem tak długo - zrobił oczy szczeniaczka - Hazza...
- Ale to cała blacha Lou - westchnął.
- Hazza - przeszedł do drugiej strony biurka, gdzie stał jego mąż i się do niego przytulił - Jesteśmy cali.
- Ale nie będziesz go niósł z powrotem - pokręcił głową.
- Nie będę - obiecał - Ale tęskniłem i tak bardzo się nudziłem sam w domu.
- Też tęskniłem - przyznał.
- Dlaczego tu wszystko robisz, a nie w domu? - westchnął w jego pierś.
- Tu mi się lepiej myśli - mruknął.
- A co w domu jest złego? - zdenerwował się i odsunął od męża.
- Louis nic - westchnął - Tutaj będę pracował, więc chciałbym się oswoić z tym miejscem.
Szatyn zmarszczył brwi i ułożył ręce na klatce piersiowej.
- Tu masz ciasto, ja wracam do domu.
- Louis nie obrażaj się - złapał go za ramię.
- Nie robię tego - sam starał siebie przekonać, ale hormony od ciąży już od kilku dni u niego buzowało.
- Widzę kochanie - przyciągnął go z powrotem do klatki piersiowej.
Louis dopiero po chwili odetchnął i przytulił Harry'ego. Ostatnio mu urósł też bardziej brzuszek.
- Już przeszła złość? - zaśmiał się brunet.
- Nie denerwuj mnie - powiedział delikatnym głosem, z nutką śmiechu.
- Hormony szaleją - ucałował skroń starszego.
- Tak, ale to dobrze. Znaczy, że maleństwo jest całe - odparł, wciąż się martwił o tę ciążę.
- I tak będzie do końca ciąży - mruknął.
- Mam nadzieję.
- Zjemy ciasto? - spytał.
- Po to je przyniosłem - uniósł kącik ust.
- A talerzyki? - spojrzał na blaszke.
- Pokroiłem na małe kawałki... - pokręcił głową, złapał za jeden kawałek i włożył do buzi bez żadnej szkody.
- Cudownie - odparł i spapugował po mężu.
- Nie chciałem więcej nosić - wyjaśnił, sięgając po kolejny.
- Dobrze. - skinął.
Stali tak i jedli przez jakiś czas.
- Jakieś plany jeszcze na dziś? - spytał Harry po trzecim kawałku.
- Za dużo mi nie pozwalasz, H - uświadomił go ze śmiechem.
- No wiem, ale to dla twojego dobra Lou - przypomniał ciężarnemu.
- Chyba, dla dobra maluszka - poprawił męża i usiadł na jego fotelu
- Dla was obu - skinął.
- Nie wiem, jak wytrzymam tak do końca ciąży - pokręcił głową - Chciałem chodzić na te zajęcia nasze.
- Zobaczymy jak się będziesz czuł później, ale zero ćwiczeń... - odparł.
- To akurat lubię - zachichotał.
- Leniuszek mój - uśmiechnął się.
- Znasz mnie - wyszczerzył się.
- Myślę że całkiem nieźle - skinął.
- Tylko tyle? To kogo masz za męża? - uniósł brew.
- Uroczego, niskiego, szatyna - przewrócił oczami.
- Ja ci dam niskiego, wieżowcu - pogroził mu palcem.
- I co mi zrobisz?
- Nie chcesz nawet myśleć - droczył się otwarcie.
- No dalej - oblizal wargi.
Louis wstał i podszedł do męża.
- Masz sporo pracy, prawda? - położył rękę na jego biodrze.
- Trochę? - uniósł brew.
- Ale wiesz, jestem dobrym mężem - niewinnie zjechał ręką na jego męskość ukryrą pod spodniami.
- Mhm... - głos ugrzązł mu w gardle.
Louis pocierał go, aż stał się twardy i zadowolony odsunął się od męża.
- To jest twoja kara, ja wracam do domu - ruszył w stronę drzwi.
- Louis! - sapnął.
- Taak? - stanął przy drzwiach z niewinną miną.
- Zbyt brutalna kara - burknął.
- Dlaczego tak sądzisz? - złapał za klamkę.
- Bo nie skupie się teraz - westchnął.
- A od czego masz rączki?
- Tak? W porządku - usiadł wygodniej w fotelu.
- Tyko uważaj, masz odsłonięte okna - wskazał na nie, nim wyszedl.
Harry jęknął, bo nie spodziewał się że szatyn rzeczywiscie wyjdzie. Nagle usłyszał wibracje.
Louis: "Idę do naszej sypialni..."
Harry: " Okej?" - odpisał wstając z fotela.
Louis: "Nie chcesz się ze mną kochać? :("
Harry: "Kusisz skarbie, ale nie wiem czy to dobre dla twojej ciąży"
Louis: "Ale ja pisałem do naszego lekarza :/ Powiedział, że musimy być bardziej ostrożni, ale to nie zaszkodzi maluszkowi"
Harry: "I na pewno dobrze się czujesz?"
Louis: "Od kilkunastu dni, Hazz bo tracę ochotę!"
- Już jestem - mruknął wchodząc do sypialni.
Louis leżał na środku ich łóżka, w samej koszulce bruneta.
- Ktos tu na mnie czekał? - spytał brunet
- A co z twoją pracą? - pokiwał jednak głową.
- Później - machnął ręką i podszedł do łóżka.
Louis zagryzł dolną wargę. Kochał to, kiedy mąż stawiał go na pierwszym miejscu.
- Tylko moja koszulka - oblizał wargę.
- I majteczki - podwinął ją i pokazał na rozkoszną koronkę.
Louis zaczął ją nosic, gdy dowiedział się, że Harry to lubi.
- Najlepsze połączenie - wdrapał się na łóżko.
- Tak myślisz? - rozszerzył nogi, robiąc przy tym miejsce dla bruneta.
- Jestem tego pewny - wykorzystał miejsce.
Szatyn objął jego kark, z niewinnym uśmiechem.
- Kocham cię, Harry.
- Kocham cię Lou - pochylił się, by dosięgnąć ukochanych ust.
Starszy prędko oddał delikatną pieszczotę. Harry naprawdę ostrożnie wisiał nas ciałem Louisa. Obaj nie chcieli skrzywdzić ich nienarodzonego dziecka. Brunet nie mógł się powstrzymać i zjechał do jego obojczyków, na których zostawił fioletowe ślady. Louisowi ugrzązł oddech w gardle. To było takie przyjemne. kochał czuć się w ten sposób. Harry mimo wszystko był dla niego bardzo delikatny, a każdy jego ruch przemyślany. Kochali bardzo mocno siebie.
Kola 💙💚💙💚
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro