[24] Zadzwoniła do mnie policja.
Jest i rozdzial! Musicie wybaczyć te przerwy pomiędzy, ale Karo ma dużo roboty na swoim profilu, a ja mam zaliczenia w szkole. Ale zostały mi 2 egzaminy i mam wakacje! Więc w lipcu powinno być już lepiej ☺️
Louis naprawdę nie lubił samochodu Harry'ego, ale nie miał wyjścia. Nie przytachałby sam całych zakupów. Dzieciaki pierwszy raz były na grupowych zajęciach, dzięki czemu Styles miał na to czas. Same zakupy nie sprawiły mu problemu. Były bardzo przyjemne. Szatyn krzywił się na dziwna pracę silnika, ale Harry zapewniał go ze trzy raz sprawdzał i samochód jest sprawny. Rzadko prowadził i nie znał się na wszystkich rzeczach, wjechał na główną ulicę i włączył się do ruchu. Wszystko szło w miarę gladko, na ulicy był spory ruch, ale nie korkowalo się. W pewnym momencie wjechał na taką ulicę, że mógł jechać trochę szybciej, ale kiedy zwiększał moc, coś się zaczęło dziać z silnikiem, jak i smamym samochodem.
- Nie, nie, nie - panikował.
Próbował cokolwiek zrobić, jednak nie potrafił. Nawet stracił panowanie nad kierownicą i wpadł na przeciwległy pas. Inni uciekali z drogi starając się ominąć samochód, który wypadł spod kontroli. Może i samochód Louisa nie zderzył się z innym, ale wpadł z impetem w barierę, a potem dalej na trawę. Szatyn leżał przerażony i zwiniety w kulkę trzymając zawzięcie swój brzuch. Głowa niemożliwie mu pulsowala, słyszał jak przez mgłe czyjeś zbliżające się głosy, nie zemdlał po prostu był w ogromnym szoku. Kilka chwil później skrzywił się na głośne dźwięku syreny z karetki, która musiał wezwać ktoś, kto widział wypadek. Ratownicy prędko się do niego dostali, zadawali mu różne pytania, kiedy przeprwadzali go do karetki. Z ust szatyna wydobyło się jedno zdanie.
- Jestem w ciąży...
- Jedziemy do szpitala - padła szybka decyzja.
- Możecie, mozecie zadzwonić do mojego męża? - syknął na mocniejszy ból w okolicach czaszki - Mój telefon - wyjął go trzęsącą się ręką.
- Jak tylko dojedziemy do szpitala, zostanie poinformowany - obiecała jedna z ratowniczek.
Louis skinął głową, oddając jej urządzenie i ponownie z jękiem użył głowę na noszach. Został unieruchomiiny oraz została mu założona maseczka z tlenem, dla ułatwienia oddychania. Niecałe piętnaście minut później był w szpitalu, gdzie prędko go przyjęli na odpowiedni oddział i zabrali na badana. Kobieta, która obiecała Louisowi skontaktować się z jego mężem, uczyniła to. Mężczyzna uważnie był badany, jak i pobrali mu krew i podali jakieś środki w żyły. Szatyn miał też oczywiście konsultację ginekologiczną. Dzięki temu dowiedział się, że jest w szóstym tygodniu, jak i do końca ciąży musiał wiele odpoczywać i nie przeciążać się, bo wypadek uszkodził na dole trochę macie. Harry dotarł do szpitala w imponujacym czasie, szybko dowiedział się w recepcji gdzie siedzi i pobiegł tam. Louis akurat został podpięty do odpowiednich urządzeń przez pielegniarza, kiedy Harry wparował do sali.
- Loueh - rzucił miękko brunet.
- Hazza - uniósł kącik ust, kiedy pracownik ich zostawił.
- Jak się czujesz? - usiadł od razu koło łóżka.
- Głowa w końcu odpuściła - złapał wiekszą dłoń.
- Przepraszam - pocałował jej wierzch.
- Za co - zdzwił się mocno.
- Bo ten samochód... - jego głos drżał.
- Nie wiedziałeś, że to się stanie - pokręcił głową za gwałtownie i syknął - Nie obwiniaj się.
- A dziecko? - spytał.
Louis złapał jego nadgarstek i położył na swoim brzuszku - Szósty tydzień, macica jest naruszona... Cała ciąża oszczędzania się, jak i nie noszenia ciężkich rzeczy.
- Osobiście tego dopilnuje - powiedział poważnie.
- Jak bardzo jesteś przerażony? - odparł, widząc jak jest blady, a jego wzrok nadal taki dziwny.
- Jak zadzwoniła do mnie ta kobieta myślałem, że serce wyskoczy mi z klatki piersiowej - przyznał.
- A co z pracą? - nie przejmował się już tak tym co sie stało
- Pokłóciłem się z szefem - machnął ręką.
- Cholera, mogłem nie jechać na te zakupy - przysporzył za dużo problemów
- Przestań Lou, stało się. Bardziej martwię się o was - mruknął.
- Chcą tu nas zostawić na noc - skrzywił się - A ja nie wiem co z samochodem, a zakupy?
- Samochód jest zezłomowany - odparł Harry.
- Już to sprawdziłeś? - otworzył szerzej oczy
- Zadzwoniła do mnie policja - skinął.
Louis przymknął oczy i westchnął.
- Co z dziećmi?
- Moja mama je odbierze - odparł.
- Przepraszam.
- Nie masz za co Loueh, ważne że żyjecie.
- Od początku czułem, że coś jest nie tak... Ale, ale nic z tym nie zrobiłem.
- Ostrzegałeś mnie przed tym autem. - westchnął.
- Tak, a sam zostałem jego ofiarą - zmarszczył nos.
- Nie powinienem ci pozwalać nim jeździć, szczególnie w ciąży - westchnął.
- Hazza, to dopiero szósty tydzień - złapał obie jego ręce - Nie mogę ciągle siedzieć w domu.
- Ale się martwię, teraz już szczególnie - przyznał.
- Teraz już będę musiał ciągle na siebie uważać - skrzywił się.
- Koniecznie, dobrze że będe więcej w domu - odparł.
- Jeszcze więcej niż jesteś teraz? - zdzwił się, bo mąż często pracował w domu, nawet bardzo. Tylko czasem musiał gdzieś jechać
- Więcej, jeśli otworzę swoją firmę - uśmiechnął się.
- Robisz pierwsze kroki do tego? - niebieskie oczy mimo wszystko zabłyszczały
- Tak, dużo papierowej roboty, a dzisiejsza reakcja szefa tylko mnie pchnęła - przyznał.
- Będziesz własnym szefem, wrazie wypadku... On powinien to zrozumieć, w końcu twoja rodzina mała wypadek - nie przepadał przez to za tym człowiekiem
- Wiem właśnie, wy jesteście najważniejsi - mruknął.
- To słodkie - ziewnął i spojrzał na kable.
- Zmęczony? - spytał.
- Bardzo, ten wypadek... Leki... - ponownie ziewnął.
- Odpocznij ja zadzwonię do rodziców - pocałował skroń starszego.
Louisa nie trzeba było długo przekonywać. Poprostu przytulił się do poduszki i zasnął. Spokojny. Harry poinformował rodziny o tym co się stało i jeszcze dostał burę od mamy za trzymanie tego "starego grata". Kobieta była mocno zła na syna, ale najabardziej martwiła się o Louisa... Co by było, gdyby dowiedziała się już teraz o ciąży? Harry ledwo się powstrzymał zapewniając kobietę, że wszystko jest w porządku. Poprosił też, by ta wzięła dzieci do siebie. Mieli szczęście, że często zostawiali u niej ciuchy maluchów. Kobieta oczywiście spełniła jego prośbę. Harry dogadał jeszcze sprawy samochodu i wrócił do sali w której spał Louis. Jego mąż wyglądał na tak wyczerpanego i bladego. Te wszystkie kable... To było naprawdę szokujące. Sam miał ochotę położyć się obok szatyna, jednak nie mógł tego zrobić. Za to ułożył się wygodnie na krześle i ponowne złapał mniejszą dłoń. Nie chciał go zostawiać. Martwił się o niego i dziecko. Było mu niewygodnie jednak sam przymknął oczy i zapadł w mała drzemke. Kiedy się obudził, na łóżku nie było Louisa. Momentalnie ocknął się i poderwał na nogi co poskutkowało zakręceniem się w głowie.
- Kochanie, co się stało? - usłyszał głos Louisa za sobą, który podpierając się ściany wyszedł z łazienki
- Przestraszyłem się - odetchnął.
-nZostałem w końcu odcięty od wszelkich kabelków i musiałem pójść do łazienki - wyjaśnił, podchodząc do łóżka.
- Okej w porządku - skinął - Jak się czujesz?
- Lepej - usiadł wygodnie - Ale jesteśmy straszliwie głodni, ty na pewno też.
- Jestem, a lekarz coś mówił? - spytał.
Szatyn zmarszczył brwi - Nic, ale udało mi się go uprosić o wcześniejsze wyjście.
- Kiedy? - spytał brunet, dochodząc do siebie.
- Jeśli dobrze pójdzie, to jutro. Na dziś się nie dał przekonać - skrzywił się.
- Chcesz coś do jedzenia z zewnątrz? - spytał.
- Bardzo proszę - zrobił oczy szczeniaczka.
- Na co ma moje kochanie ochotę?
- Hmm, na coś mocno tuczącego. - przyznał, przeczac swojej diecie.
- Fastfood? Jakoś przemyce to - mruknął z uśmiechem.
- Tak, proszęb- powiedział piskliwym głosem.
- Jak coś dzwoń do mnie, szybko to załatwie - obiecał.
- Daj mi buzi - odparł za to, nie bardzo chciało mu się kłaść.
Brunet pochylił się i na chwilę połączył ich usta.
- Uważaj na siebie - poprosił jeszcze, nim ten wyszedł.
- Będę - rzucił.
Louis został sam, dlatego ponownie położył się na łóżku i okrył swoje ciało kołdrą. Sięgnął po swój telefon i po prostu zadzwonił do Zayna.
- Halo? - mruknął brunet.
- Hej Zee...
- Loueh, co tam?
- Harry do was nie dzwonił? - zdzwił sie, bo inaczej Mailk już zadawałby mnóstwo pytań i innych
- Nie? A miał dzwonić? - zdziwił się pytaniem.
- Chyba powinien... - zastanawiał się, zagryzając dolną wargę.
- Coś się stało? Pokłóciliscie się?
- Miałem wypadek samochodem... Jestem w szpitalu - wyjaśnił, bawiąc się pościelą.
- W którym szpitalu jesteś? - spytał od razu.
- Tak naprawdę to nie wiem - spojrzał za okno - Ale to ten wschodni, jak się nie mylę.
- Jadę, tylko oddam małą do mamy - sapnął.
- Zayn, jesteśmy cali - mruknął, nie koncentrując się na słowach
- I tak przyjadę - odparł.
- Dobrze... - pokręcił na to głową - Niall nie będzie zły?
- Zrozumie - odparł.
Szatyn pokiwał głową i po chwili rozłączył się z westchnieciem. Dosłownie dwadzieścia minut później, do sali wpadł Zayn.
- Harry podał mi szczegóły - uprzedził jego pytanie.
- Jakie szczegóły? - zmarszczył brwi i usiadł trochę wyżej
- Gdzie dokładnie leżysz Lou - westchnął.
- Yeah - niewyraźnie pogłaskał swój brzuszek - Cieszę się, że cię widzę.
- Co to za wypadek Loueh? - usiadł obok przyjaciela.
- Coś w samochodzie się zaczęło psuć i straciłem panowanie nad kierownicą - wyjaśnił mulatowi.
- Boże, dobrze że wyszedłeś z tego cało - westchnął.
- Ten wypadek sam w sobie był straszny, a Harry... Biedy bał się o naszą dwójkę - skrzywił się.
- Dwójkę? Któreś z dzieci z tobą było? - rozszerzył oczy.
- Znaczy... Emm, jestem w ciąży? - powiedział, jakby zapytał.
- Woah, gratulacje! - objął szatyna.
- Dziękuję... Mieliśmy wam kiedy indziej powiedzieć - oddał uścisk.
- Z maleństwem wszystko dobrze?
- Coś z łożyskiem nie tak i muszę się oszczędzać do końca ciąży, no i nie mogę nosić - zauważył jak wzrok mulata pokierował się na obrączkę.
- Lou? Chcesz mi coś powiedzieć?
- Ale co?
- Pomyśl dobrze... - uniósł brew.
- Ugh, no dobra. Pobraliśmy się w Vegas - skrzywił się bo ich tajemnica wyszła na jaw, w złym momencie.
- W Vegas? Jesteście szaleni. Rozumiem, że noc poślubna była udana - zaśmiał się nawiazujac do ciąży.
- Ciążę planowaliśmy trochę wcześniej - zaśmiał się.
- Myślałem, że będę twoim świadkiem - wydął dolną wargę.
- Oj zrobimy jeszcze drugi ślub dla rodziny - wywrócił oczami.
- No ja mam nadzieję - wytknął język.
Louis ponownie wywrócił oczami, kiedy właśnie wrócił jego mąż do sali.
- Szybko dotarłeś - skomentował Harry niosąc torbę z jedzeniem.
- Jedzonko - Louis prędko usiadł na łóżku, przez co syknął, bo głowa zaczęła go boleć.
- Loueh, ostrożnie - upomniał go mąż.
- Przepraszam - od razu się zgarbił i usiadł wygodnie - Nie patrz tak na mnie, Zayn.
- Nic nie mówię - uniósł dłonie.
- Mhm! - fuknął i ponownie zwrócił uwagę na brueta - Co dla nas masz?
- Burgera z warzywami i frytki. Do tego sok - uśmiechnął się.
- Z warzywami? - skrzywił się - Dobra, zjem.
- No nie przesadzaj Lou, ogórek, sałata i pomidor - wyjął z siatki styropianowe pudełko.
- Dobrze, już dobrze - po chwili jadł zadowolony, nie przejmując się mężczyznami.
- Jak tam Niall i mała? - spytał Malika.
- Bardzo dobrze, jest taka słodka i podobna do mnie - wciąż się zachwycał.
- Dzieci zdecydowanie za szybko rosną - westchnął i skinął.
- Dlatego staraliście się o kolejne, a no i gratuluję - poklepał bruneta po plecach.
- Dziękuję? - spojrzał na z Louisa.
- Oops? - powiedział z pełną buzią - Zapomniałem, że nie wie
- O czymś jeszce mu powiedziałeś? - uniósł. Brew zieolonooki.
- Nie ja - pokręcił głową i oblizał palce z sosu, kiedy zjadł.
- W takim razie inaczej żądam pytanie. Czy o czymś jeszcze Zayn wie?
- O naszym ślubie - zachichotał - zauważył w końcu obrączkę.
- Pierwszy spostrzegawczy - uśmiechnął się.
- Hazza, jadłeś coś?- zmartwił się, wiedząc, że ten ciągle przy nim był.
- Jadłem wcześniej. - odparł.
Louis odetchnął i uderzył Malika w ramię.
- Za co to? - zmarszczył czoło.
- Za to, że nas ignorowaliście przez tydzień - uderzył go ponownie - a to za to, że jestem w ciąży i targają mną hormony.
- Opanuj swojego męża Harry - rzucił Zayn i odsunął się.
- Co ja mogę zrobić? Nie mogę go denerwować - wzruszył ramionami z uśmiechem.
- Widzę, że obaj świetnie się czujecie, więc ja wracam do mojej rodziny - fuknął.
- Zee - Louis złapał jego dłoń - Przestań, kocham cię - kątem oka widział zły błysk w oku Harry'ego.
- Poważnie muszę iść, bo Niall zaraz kończy pracę - odparł.
Louis westchnął i ścisnął mocniej jego dłoń.
- Idź, będę tęsknić głupku.
Zayn wyszedł z sali i kiedy Louis spojrzał na męża, zobaczył jego ciężki wzrok.
- Hazz - westchnął.
Spoglądał na brueta z dezaprobata.
- Poprostu nie lubię jak mówisz mu, że go kochasz - przyznał.
- Kochanie, to mój najlepszy przyjaciel - przesunął się do niego bliżej.
- Wiem, ale cóż... To silniejsze ode mnie.
- Ale to ciebie darze silną miłością, tą właściwą - złapał jego policzki i pocałował
Harry poddał się pocałunkowi i mruknął zadowolony.
- Kocham cię, głupku - szepnął w jego malinowe usta
- Też cię kocham - oparł czoło o to należące dk szatyna.
- A istotkę? - pokazał na swój brzuszek
- Oczywiście też- potarł ich nosy o siebie.
Szatyn zachichotał, a jego oczy zabłyszczały.
- Hazz?
- Tak skarbie?
- Zjedziemy na podziemia do sklepu? Muszę sobie kupić jakieś podstawowe rzeczy... - wiedział, że szpital ma połączenie z takim sklepem.
- Mogę po to pójść dla ciebie - odparł.
- Ale chciałem się ruszyć - westchnął - Ale dobrze, wiesz co mi potrzebne w szpitalu, prawda?
- Jeśli chcesz to w porządku, ale trzymasz się cały czas mnie - zastrzegł.
- Dziękuję - znalazł wzrokiem swoje buty i pochylił się po nie.
Brunet zarzucił na ramiona starszego swoją bluzę, tak żeby było mu ciepło.
- Dziękuję - opatulił się nią i złapał pod ramię męża
Wyszli na korytarz, gdzie wszystko tętniło życiem, ludzie się spieszyli i nie zwracali na nic uwagi. Harry ostrożnie szedł ze swoim mężem do windy. Zjechali na sam dół, gdzie był sklepik w którym można było kupić, chyba wszystko. Louis wziął najpotrzebniejsze rzeczy, takie jak szczoteczka do zębów, pasta, kapcie, piżama na przebranie, bo ciuchy jutro Harry miał przywieźć, jakiś sok i owowcowe żelki. Zieolonooki uregulował rachunek i wziął siatke z zakupami.
- Kocham cię - zanucił starszy, tuląc się do boku młodszego, kiedy wracali powoli na oddział.
- Ja ciebie też i to bardzo - ucałował skron szatyna.
Może i było ciężko, ale zawsze dawali sobie radę. Ponieważ byli razem.
Kola 💙💚💙
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro