Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[22] Tak panie Styles?

I mamy kolejny rozdział i duuuużo się dzieje. Kto się cieszy? 😏

- Nie wierzę że będę brał ślub w pstrokatej koszuli - Harry przejrzał się w lustrze w przebieralni.

- A ja? Jak wyglądam? - Louis obracał się wokół własnej osi z uśmiechem.

- Cudownie, jak zawsze - uśmiechnął się.

- Kocham cię, przyszły mężu - przytulił się do jego piersi

- Kocham cię. I już niedługo - mruknął.

Louis pocałował malinowe usta przez chwilę. Uczucie do bruneta było ogromne, czasami nie wierzył że to wszystko naprawde się wydarzyło. Że są w Stanach i mieli zamiar zrobić coś naprawdę szalonego.

- I kochanie... Jak podoba ci się Vegas?

- Vegas jest cudowne - westchnął - Zupełnie inne życie.

- Dobrze, że Li powiedział mi o twoim marzeniu - pociągnął starszego do wyjścia.

- Wiec Liam - zaśmiał się.

- Yeah, ja sam nie kocham takiego wielkiego przepychu - Harry zaczął go prowadzić.

- Nie chciałbym mieszkać tu na co dzień, ale sama wycieczka jest super.

-  To tak samo ja - potknął się.

- Ostrożnie kochanie - złapał jeszcze narzeczonego.

- Wiesz, że jestem niezdarą - napawał się jego zapachem.

- Trochę tak - zaśmiał się.

- Kochasz mnie takiego - zamruczał.

- Najbardziej na świecie - potarł ich nosy o siebie.

Louis zarumienił się, kiedy w końcu doszli do odpowiedniej sali. Harry po raz kolejny poprawił włosy i spojrzał na Louisa. Miłość dosłownie biła z jego oczy, nie mógł wymarzyc sobie lepszego męża.

- Jestem gotowy, a ty? - spytał szatyn, w końcu odkrywając się od młodszego.

- Tak, ja też - skinął i zapiął jeszcze jeden guzik w koszuli.

Już po chwili przywitała ich kobieta, która była przebrana za Lady Gage. Byli zaskoczeni mimo wszystko, ale czego mogli spodziewać się po takim miejscu. Oczywiście spojrzeli się na siebie z glupimi uśmiechami.

- Hej wam, narzeczeni czy dopiero się poznaliście? - spytała ich.

- Jesteśmy razem od trzech lat - zaśmiał się Louis.

- Cudownie! - pisnęła dziewczyna - Wyglądacie świetnie - pochwaliła ich.

Mężczyzni podziękowali jej z uśmiechem, kiedy zostali wpuszczeni do świetnie przerobionej sali. Harry mocniej ścisnął mniejszą dłoń, byli dosłownie chwilę od zawarcia związku małżeńskiego. Wszystko tak płynnie i szybko szło. Żaden z nich nie miał przysięgi, wiedzieli jak mocno się kochają i co zdolni są dla siebie zrobić. Kilkadziesiąt minut później obrączki były na swoich miejscach, a oni wychodzili z chichotem z budynku.

- Panie Styles - zawołał Louis, poprawiając swoje włosy z promiennym uśmiechem.

- Tak panie Styles? - chwycił za jego biodra i przybliżył się.

- Kocham cię - szepnął

- Kocham cię, bardzo - połączył ich usta.

Nie przejmowli się innymi, byli tylko oni i ich miłość. To był ich dzień. Byli tylko dla siebie, na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie.

- Zaszalejmy dziś - rzucił Harry.

- Pewnie, jaki masz pomysł? - niebieskie oczy zabłyszczały

- Może najpierw po drinku i kasyno? - oblizal usta.

- Okej - mieli ze sobą trochę dolarów - Ale nie przegra wszystkiego...

- Tylko symbolicznie - obiecal.

- Wiesz gdzie iść? - pokiwał głową  sam miał problem z orientacją w terenie

- Tak myślę - mruknął.

Louis spokojnie podążał za swoim mężem, co jakiś czas składając po pocałunku na jego policzkach. Weszli do luksusowego lokalu, gdzie brunet zamówił im po słodkim drinku. Louis bardzo niepewnie pił, bo w głowie miał myśl, że od kilku dni się nie zabezpieczali, a on po prostu chciał być przygotowany na wszystko.

- Wyluzuj Lou. To jeden drink - mruknął.

- Tak tylko się mówi - burknął i wypił prędko całą zawartość

- Loueh to nasz dzień - załapał mniejszą dłoń.

- Wiem, kocham cię - polecił mężczyźnie przy barze, by zrobił mu drugi taki drink.

- Kocham cię - uśmiechnął się brunet.

Przez dłuższą chwilę pili, spoglądając na wszystkie bogate zdobienia i przepych.

- Idziesz ze mną do tych maszyn? - spytał.

- Tak - skinął głową - Będę twoim oparciem.

- Chodźmy - zagryzł wargę.

Louis chętnie ruszył za swoim mężem. Jak na wczesną godzinę, było sporo osób w kasynie. Harry wybrał losowe urządzenie i usiadł na wysokim stołku. Na szczęście przy takich urządzeniach były dwa siedziska, więc szatyn mógł dołączyć do męża. Pierwsze próby kończyły się dla Harry'ego przegraną. Starszy całował go wtedy w policzek, ustalili dokładną sumę, którą brunet może przeznaczyć na grę.

- Ostatnie pięć dolarów Lou - westchnął trzymając w ręky banknot.

- Pomyśl o tym, jaką nagrodę dostaniesz ode mnie, gdy ci się uda - powiedział pół serio, pół na poważnie. Zabawa tutaj icj trochę kosztowała

- To tylko gra prawda? - wziął głęboki oddech.

- Tak, kochanie - ułożył ręke na silnym udzie

Brunet lekko drżącymi rękami wsunął banknot do otwory i nacisnąć czerwony guzik, który miał rozpocząć grę. Szatyn zagryzł dolną wargę i przyglądał się temu, co robił młodszy. Po chwili na ekranie pojawiły się trzy symbole dolara, a maszyna wydawała z siebie głośna muzykę.

- Cholera - Louis zaklął - Udało ci się? - niedowierzał.

- J-Ja... Chyba tak... - miał mętlik w głowie.

Louis nie mógł dostrzec sumy, dlatego spytał o nią swojego partnera.

- Dwieście tysięcy dolarów Lou... - sapnął, jego serce waliło jak oszalałe.

- Ja... Cholera - otworzył szerzej oczy, kiedy Harry poszedł odebrać swoją nagrodę.

- Wierzysz w to co się stało? - spytał starszego.

- Nie... A ty to wszystko masz na czeku - kręcił głową

- Mam - skinął.

Harry zdołał też przekonać swojego męża do pójścia do innej maszyny, gdzie stawka była o wiele poważniejsza. Louis jednak dał mu tylko trzy szanse. Nie chciał się uzależnić. Szczęście bylo tego dnia z nimi, bo potroili swoją wygraną. Szatyn kręcił na to głową, nawet zrobiło mu się słabo, że musiał złapać się ramienia bruneta.

- Nie wierzę, Cholera Louis - brunet kręcił głową.

- Ja też... Ja też, ale musimy stąd wyjść. Ta dobra passa nie będzie trwać wiecznie - próbował go przekonać.

- Masz rację i tak to co mamy to dużo - skinął.

Kiedy wychodzili, ich serca były pełne adrenaliny, więc wcale nie było dziwne to, że Louis zaproponował pasujące tatuaże. Wyszukali w internecie salon tatuażu cieszący się dobrą opinią, nie chcieli badziewia na swojej skórze. Wspólnie też obmyslili plan, jak rysunki mają wyglądać na ich ciałach. Adrenalina dodała im naprawdę dużo energii, zachowywali się jak nastolatkowie i para która dopiero co zaczęła się spotkać. Louis w końcu dodzwonil się do danego salonu. Udało im się umowic na za dwie godziny.

- Chce zobaczyć miny wszystkich jak wrócimy do domu - westchnął szczesliwie Harry.

- A ja nawet nie wiem - złapali taksówkę dopiero po piętnastu minutach.

- To najlepsza przygoda mojego życia.

- Moja też - splątał ich palce - Niczego  nie żałuję

- Ja też panie Styles - mruknął.

- W końcu się tego doczekałem... - szepnął szczęśliwe

- Teraz już wszyscy jesteście Styles - nachylił się do męża.

- Jesteśmy, Tomlinson kto? - zachichotał ze swojego żartu, spoglądając w zielone oczy.

Harry zaśmiał się szczerze i połączył ich usta. Szatyn zamruczał i oddał pieszczotę, nim się oderwali. W końcu nie mogli robić przedstawienia w taksówce. Mieli jeszcze chwilę dla siebie, a poten wizytę w salonie tatuażu. Louis poszedł na pierwszy ogień, ale nie przeszkadzało to mu. Harry obserwował wszystko będąc tuż obok niebo, aż do jego czasu. Po kilku godzinach obaj mieli tatuaze, a przedstawiały one łączące się dłonie. Mimo, że to nie było mocno wymyślne, podobało im się. Ponieważ było to tylko ich. Dodali też po literę "V" od Vegas, to była prawdziwa pamiątka.

- Jesteśmy szaleni - zachichotał Louis, kiedy wyszli że studia.

- To prawda, ale uwielbiam to - spojrzał na tusz przykryty folią.

- Kocham cię mężu - przytulił się w jego ciało -  Ale teraz mamu długi zakaz alkoholu.

- Dobrze - przewrócił oczami.

- Hazza, to przez nowe tatuaże - skarcił bruneta.

- Wiem, przecież to nie pierwszy mój tatuaż - cmoknął męża w usta.

- No ja myślę - przeciągnął się z leniwiwym uśmieszkiem - Teraz, chcę naszą noc poślubną.

- Czas do hotelu w takim razie - odparł..

- Poproszę - nie odsuwał się od jego boku

- Taksówka czy próbujemy autobusem? - spytał.

- Autobus to świetna zabawa, jak się zgubimy... Ale czy chcesz czekać?

- Zawsze możemy się trochę podroczyć w drodze - oblizał usta.

- Mówisz? - uniósł brew - Chętnie zagram w tę grę.

- Idziemy na autobus - złapał starszego za rękę i pociągnął za sobą.

Louis ze śmiechem szedł za swoim mężem. Prędko znaleźli niby właściwy autobus, do którego po prostu musieli pobiec bo właśnie chciał dojeżdżać.

- Mamy sześć przystanków do przesiadki - brunet spojrzał na rozkład - A przynajmniej tak mi się wydaje.

- To jest szalone - zaśmiał się, kiedy padli na wolne miejsca z tyłu.

- Jest, ale kiedy jak nie teraz? - położył dłoń na kolanie męża.

- To prawda - złapał jego dłoń i przeniósł ją trochę wyżej.

Harry uśmiechnął się na śmiałe ruchy Louisa i zaczął wbijać palce w materiał spodni na udach męża. Louis przybliżył się jeszcze bliżej męża i zrobił taką pozycję, by wyglądało, że się tylko przytulał, a tak naprawdę składal pocałunki na karku bruneta. Młodszy przymknął oczy, to był jego czuły punkt i on wiedział, że Louis robi to specjalnie. W końcu szatyn zassał się na delikatnej skórze. Zieolonooki zagryzł wargę i przeniósł dłoń praktycznie do krocza męża.

Kobieta z boku na nich spojrzała i uśmiechnęła się, widząc jak jeden mężczyzna trzyma drugiego, który przysypiał na boku pierwszego. Harry odkaszlnął, żeby nie wydać z siebie sapnięcia na pół autobusu. Starszy mocniej zagryzł skórę męża, kiedy poczuł, jak powoli twardnieje przez ruchy Harry'ego. Brunet syknął, jednak uśmiechnął sie pod nosem wiedząc jak działa na niebieskookiego. W pewnym momencie musieli przerwać, bo to był już ich przystanek. Głośno się śmiejąc wypadli z autobusu, Louis się nawet potknął. Harry oczywiście go złapał i przyciągnął blisko swojego ciała.

- Oops - przyległ do silnego ciała

- Hi - zetknął ich czoła razem.

Ich oczy błyszczały, kiedy połączyli swoje usta. Harry czuł na udzie erekcje starszego chłopaka, wiedział też że on również jest na dobrej drodze.

- Gdzie teraz? - szepnął w malinowe wargi Louis, nim zagryzł wargę bruneta

- Umm, kolejny autobus - mruknął.

Stali przytuleni do siebie i ogrzewało ich trochę jeszcze słońce

- Jak się masz? - szarpnął brunet do ucha męża.

- Nadal jestem w szoku po kasynie, ale... Woah, kochanie ten dzień jest wspaniały - odparł - A ty?

- Bardzo podobnie, plus mam ogromną chęć na ciebie - pocałował krawędź jego szczęki.

- Mmm... - zadrżał - Chcę też, szybko

- Jest autobus chodź - mruknął.

Tym razem spokojnie dali bilety i potem, potem zajęli miejsca. Według planu, to miał być ich ostatni przewoźnik.

- Dwadzieścia minut. - szepnął brunet zahaczając o płatek ucha Louisa.

- Sporo czasu - zadrżał, spatając ich nogi.

- I co my z nim zrobimy - mruknął.

- Myślę - sporzał na boki, prawie nikogo nie było - Że zajmiemy się sobą

- Dalej chętny? - droczyl się.

- Na ciebie - ułożył dłoń na jego wypukłości - Zawsze

- Jest pan niesamowicie pociągający panie Styles - odparł

- Tak? - bardzo delikatnie i niewidocznie zaczął poruszać ręką.

- Mhm - brunet nie był w stanie wydobyć poprawnie słowa z siebie.

Szatyn wciąż wykonywał powolne ruchy, z niewinnym uśmiechem na ustach. Harry miał wrażenie, że w autobusie zrobiło się duszno, a jego oddech ewidentnie przyspieszył.

- Nie jest panu za dobrze? - spytał retoryczne Louis

- N-Nie - pokręcił głową.

- Cóż, ale koniec przyjemności, nasz przystanek - zabrał rękę i splątał ją z tą Harry'ego

- Cholera - brunet spojrzał na swoje spodnie które, konkretnie się odznaczały.

- Szybko, szybko - wołał i szybkim krokiem wysiedli z autobusu, blisko swojego hotelu

Harry śmiał się na desperacje starszego i po chwili byli w hotelowej windzie.

- Chcę cię już w sobie - jęczał starszy w pierś brueta, mógł być otwarty bo byli sami w maszynie. Brunet ścisnął pośladki niebieskookiego.

- Uh, uh - jęknął cicho

W końcu dojechali na odpowiednie piętro i przeszli pod swoje drzwi.

- Hazza, klucze - czuł pocałunki bruneta na swojej odkrytej szyi.

- Tylna kieszeń - mruknął.

Szatyn przełożył rękę i prędko odnalazł to czego potrzebował. Ciężej było z włożeniem klucza do zamka. Czuł taką przyjemność, że ręce mu drżął. W końcu wpadli do pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Harry niemal od razu uniósł Louisa w górę, atakując przy tym jego wargi. Szatyn chętnie oplótł jego ciało i oddawał z równym zaangażowaniem pocałunki. Ich pokój nie był za duży, więc po chwili leżeli na łóżku, a brunet rozbierał starszego. Tego dnia, pragnęli siebie jak nigdy dotąd.

Kola 💚💙💚💙

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro