Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[18] Nie jesteśmy gotowi.

Harry wrócił że spotkania z klientami, w domu było nadzwyczaj cicho. Sprawdził salon gdzie znalazł dzieci bawiące się klockami. Zmarszczył brwi i po chwili usłyszał nieprzyjemny dźwięk z łazienki.

- Tata! - Andrea podniosła się i ruszyła do bruneta.

Mężczyzna wziął córkę na ręce, pocałował ją w czoło i poszedł wraz z nią do łazienki.

- Lou? - stanął przy drzwiach i zapukał.

- Nie wchodź. - mruknął słabym głosem, klęcząc przy muszli.

- Bardzo źle się czujesz? - spytał.

- Bardzo. - przyznał, opierając czoło o zimną muszle, nim złapały go kolejne torsje.

Harry wrócił z dziewczynka do salonu i posadził ja na dywanie, po czym pocałował w czoło Kaia.

- Kurwa. - Louis przetarł swoją twarz.

- Loueh? - tym razem Styles wszedł do pomieszczenia.

- Harry. - spuścił wodę i stanął na trzesących się nogach.

- Usiądź. - opuścił klapę toalety i posadził szatyna.

Tomlinson skrzywił się i uniósł wzrok na bruneta.

- Wyglądasz na wykończonego.

- Nie lubię wymiotować. - skrzywił się i sięgnął po plastikowy kubek w połowie upitej wody, by przeczyścić usta.

- Kiedy cię dopadło?

- Niedawno, może dziesięć minut temu? - przyznał niepewnie.

- Okej i tylko dziś? - dopytał.

- Wczoraj też to miałem. - przyznał, nie rozumiał po co mu to wszystko.

- Nie mówiłeś o tym. - zmarszczył czoło.

- Nie myślałem, że to ważne. - wzruszył ramionami

- A coś oprócz wymiotów? - spytał.

- Nie, nie. Nie wiem. - zmarszczył brwi i ociężale wstał i wylał zawartość kubka do zlewu.

- A jadłeś? - spojrzał na niego poważnie.

- Jadłem, zabiłbyś mnie, gdybym tego nie zrobił. - podszedł do bruneta i przytulił się do niego, nie przeszkadzał mu garnitur partnera - Dlaczego pytasz?

- Po prostu się martwię. - mruknal.

- Harry. - nacisnął na jego imię - Nie mówisz całej prawdy.

- Może to ciąża?

Louis napiął się i odsunął od bruneta.

- Żartujesz sobie, mamy prawie dwu letnie dzieci.

- Tylko sugeruje. - zagryzł wargę.

- Nie mogę być w ciąży. - kręcił głową, mieszkali w za małym domu. Do tego się budowali, mieli więcej pracować. To nie był dobry czas na kolejne dziecko

- Wiesz antykoncepcja nie jest pewna w stu procentach. - mruknął.

- Nie jesteśmy gotowi. - panikował - Za wcześnie.

- Lou, kochanie. Spójrz mi w oczy. - złapał narzeczonego za ramiona.

Szatyn kręcił głową, ale w końcu spojrzał w zielone oczy.

- Trzeba to sprawdzić, okej? A jeśli się stało to damy radę. Maluszek urodziłby się już w nowym domu. - odparł.

- Ale to za dużo, Hazza. Kolejne dziecko?

- Mamy szalone życie. - posłał mu mały uśmiech i wzruszył ramionami.

- Wiem, że nasze wspólne dziecko to by było co innego... Ale Harreh - wydął dolną wargę.

- Nie panikuj kochanie, wiem że to za szybko, ale nic nie jest pewne. - złapał go za dłonie.

- Jutro pójdę do lekarza. - wziął głęboki wdech - A ty zajmiesz się wtedy dziećmi.

- Chcesz iść sam? - spytał.

- Dam radę. - odparł. Nie chciał ponownie z kimś zostawiać dzieci

- Okej w porządku. - przytulił do piersi szatyna.

Na początku Louis nie potrafił nie myśleć o tym co powiedział Harry, ale kiedy zajął się dziećmi... Zapomniał o tym. Za to Harry cały czas miał w głowie myśl, że Louis może być w ciąży. To było za wcześnie. Obojgu to nie pasowało. Mimo, że na pewno chcieli w przyszłości kolejne dzieci, ale ten czas był naprawdę złym. Ich mieszkanie było za małe i mieli dwójkę małych rozrabiaków oraz masę pracy.

Za dwa, trzy lata był lepszy czas. Wtedy mieli by swój dom i lepsze zarobki. I do tego ślub, który chcieli zorganizować po przeprowadzce. Ich życie ponownie wywróciłoby się do góry nogami. W dziwnym nastroju poszli spać, a rano Louis po prostu zniknął, a raczej poszedł bez słowa do lekarza, bo Harry miał na dziesiątą do pracy. Brunet zajął się dziećmi, nakarmił je, przebrał i umieścił na dywanie w salonie, gdzie zwykle bawiły się. Czas okropne wolno mu szedł, kiedy czekał na powrót swojego mężczyzny od ginekologa. Dzieciaki zdawały się odczuwać atmosferę, ponieważ były okropnie marudne.

- Wróciłem. - zawołał Louis, ledwo po otworzeniu drzwi.

- Patrz Kai, kto jest w domku. - w korytarzu pojawił się brunet.

- Moi mężczyźni - Louis uśmiechnął się i zsunął z nóg vansy, nim do nich podszedł, by przywitać się. Kai powtarzał słowo 'mama'.

- Dobrze, że jestes bo oboje dziś maja kiepskie humorki. - westchnął brunet.

- Dlaczego? - zdziwił się i pocałował czoło chłopca, a potem malinowe usta narzeczonego.

- Nie wiem, marudzą i ledwo zjedli swoje śniadania. - mruknął.

- Nie dobrze, nie dobrze. - pokręcił głową i poszedł do salonu, gdzie zapewne była jego córeczka.

Harry szedł za szatynem, nie wiedząc jak zapytać o wizytę, ciekawość zżerała go od środka, a po zachowaniu Louisa ciężko było cokolwiek wywnioskować.

- Moja księżniczka. - zanucił starszy podnosząc dziewczynkę

Louis spojrzał na ukochanego, nim powiedział.

- To był fałszywy alarm, ale wziąłem też zastrzyk na następne trzy miesiące.

- Oh, jasne. To w porządku. - skinął głową.

- Ulżyło? - musiał wiedzieć.

- Po prostu to w porządku, bo będziemy mieli jeszcze czas na kolejne dziecko. - mruknął.

- Tak, racja. - zgodził się i spojrzał na zegarek - Masz jeszcze godzinę do pracy.

- Tak, wyszedłeś bardzo wcześnie. - zauważył.

- Nie chciałem byś się przeze mnie spóźnił. - odparł i pochylił się by położyć Andree, by ta mogła się bawić z bratem.

- Mój kochany narzeczony. - uśmiechnął się.

- Właśnie, Zee do mnie dzwonił. - przytulił się do bruneta.

- I co? - spytał.

- Niall zaczął rodzić. - odparł - Później zawiozę dzieciaki do babci i pojadę do nich, okej?

- Jasne, ja będę się odzywał jak skończę pracę. - mruknął.

- Okej, kocham cię. - pocałował malinowe usta.

Brunet kontynuował pocałunek, nie  chcąc puszczać od siebie niebieskookiego.

- Dzieci  - Louis mruknął, w pewnym momencie, kiedy brunet ułożył swoje dłonie na jego pośladkach

- Bawią się. - szepnął.

Louis wywrócił oczami, ale pozwolił im się jeszcze na chwilę zapomnieć.

- Kocham cię. - pocałował na koniec nos starszego.

- Kocham cię. - odparł - Leć do pracy, mam nadzieję, że coś zjadłeś.

- Jadłem. W razie potrzeby jestem pod telefonem. - zapewnił Louisa.

- Dobrze, pożegnaj się z dziećmi. - poprosił jeszcze

- Oczywistość. - wytknął język.

Chwilę później Louis został sam z dziećmi. Zapowiadał się długi i ciekawy dzień.

Kola 💙💚💙💚

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro