[18] Nie jesteśmy gotowi.
Harry wrócił że spotkania z klientami, w domu było nadzwyczaj cicho. Sprawdził salon gdzie znalazł dzieci bawiące się klockami. Zmarszczył brwi i po chwili usłyszał nieprzyjemny dźwięk z łazienki.
- Tata! - Andrea podniosła się i ruszyła do bruneta.
Mężczyzna wziął córkę na ręce, pocałował ją w czoło i poszedł wraz z nią do łazienki.
- Lou? - stanął przy drzwiach i zapukał.
- Nie wchodź. - mruknął słabym głosem, klęcząc przy muszli.
- Bardzo źle się czujesz? - spytał.
- Bardzo. - przyznał, opierając czoło o zimną muszle, nim złapały go kolejne torsje.
Harry wrócił z dziewczynka do salonu i posadził ja na dywanie, po czym pocałował w czoło Kaia.
- Kurwa. - Louis przetarł swoją twarz.
- Loueh? - tym razem Styles wszedł do pomieszczenia.
- Harry. - spuścił wodę i stanął na trzesących się nogach.
- Usiądź. - opuścił klapę toalety i posadził szatyna.
Tomlinson skrzywił się i uniósł wzrok na bruneta.
- Wyglądasz na wykończonego.
- Nie lubię wymiotować. - skrzywił się i sięgnął po plastikowy kubek w połowie upitej wody, by przeczyścić usta.
- Kiedy cię dopadło?
- Niedawno, może dziesięć minut temu? - przyznał niepewnie.
- Okej i tylko dziś? - dopytał.
- Wczoraj też to miałem. - przyznał, nie rozumiał po co mu to wszystko.
- Nie mówiłeś o tym. - zmarszczył czoło.
- Nie myślałem, że to ważne. - wzruszył ramionami
- A coś oprócz wymiotów? - spytał.
- Nie, nie. Nie wiem. - zmarszczył brwi i ociężale wstał i wylał zawartość kubka do zlewu.
- A jadłeś? - spojrzał na niego poważnie.
- Jadłem, zabiłbyś mnie, gdybym tego nie zrobił. - podszedł do bruneta i przytulił się do niego, nie przeszkadzał mu garnitur partnera - Dlaczego pytasz?
- Po prostu się martwię. - mruknal.
- Harry. - nacisnął na jego imię - Nie mówisz całej prawdy.
- Może to ciąża?
Louis napiął się i odsunął od bruneta.
- Żartujesz sobie, mamy prawie dwu letnie dzieci.
- Tylko sugeruje. - zagryzł wargę.
- Nie mogę być w ciąży. - kręcił głową, mieszkali w za małym domu. Do tego się budowali, mieli więcej pracować. To nie był dobry czas na kolejne dziecko
- Wiesz antykoncepcja nie jest pewna w stu procentach. - mruknął.
- Nie jesteśmy gotowi. - panikował - Za wcześnie.
- Lou, kochanie. Spójrz mi w oczy. - złapał narzeczonego za ramiona.
Szatyn kręcił głową, ale w końcu spojrzał w zielone oczy.
- Trzeba to sprawdzić, okej? A jeśli się stało to damy radę. Maluszek urodziłby się już w nowym domu. - odparł.
- Ale to za dużo, Hazza. Kolejne dziecko?
- Mamy szalone życie. - posłał mu mały uśmiech i wzruszył ramionami.
- Wiem, że nasze wspólne dziecko to by było co innego... Ale Harreh - wydął dolną wargę.
- Nie panikuj kochanie, wiem że to za szybko, ale nic nie jest pewne. - złapał go za dłonie.
- Jutro pójdę do lekarza. - wziął głęboki wdech - A ty zajmiesz się wtedy dziećmi.
- Chcesz iść sam? - spytał.
- Dam radę. - odparł. Nie chciał ponownie z kimś zostawiać dzieci
- Okej w porządku. - przytulił do piersi szatyna.
Na początku Louis nie potrafił nie myśleć o tym co powiedział Harry, ale kiedy zajął się dziećmi... Zapomniał o tym. Za to Harry cały czas miał w głowie myśl, że Louis może być w ciąży. To było za wcześnie. Obojgu to nie pasowało. Mimo, że na pewno chcieli w przyszłości kolejne dzieci, ale ten czas był naprawdę złym. Ich mieszkanie było za małe i mieli dwójkę małych rozrabiaków oraz masę pracy.
Za dwa, trzy lata był lepszy czas. Wtedy mieli by swój dom i lepsze zarobki. I do tego ślub, który chcieli zorganizować po przeprowadzce. Ich życie ponownie wywróciłoby się do góry nogami. W dziwnym nastroju poszli spać, a rano Louis po prostu zniknął, a raczej poszedł bez słowa do lekarza, bo Harry miał na dziesiątą do pracy. Brunet zajął się dziećmi, nakarmił je, przebrał i umieścił na dywanie w salonie, gdzie zwykle bawiły się. Czas okropne wolno mu szedł, kiedy czekał na powrót swojego mężczyzny od ginekologa. Dzieciaki zdawały się odczuwać atmosferę, ponieważ były okropnie marudne.
- Wróciłem. - zawołał Louis, ledwo po otworzeniu drzwi.
- Patrz Kai, kto jest w domku. - w korytarzu pojawił się brunet.
- Moi mężczyźni - Louis uśmiechnął się i zsunął z nóg vansy, nim do nich podszedł, by przywitać się. Kai powtarzał słowo 'mama'.
- Dobrze, że jestes bo oboje dziś maja kiepskie humorki. - westchnął brunet.
- Dlaczego? - zdziwił się i pocałował czoło chłopca, a potem malinowe usta narzeczonego.
- Nie wiem, marudzą i ledwo zjedli swoje śniadania. - mruknął.
- Nie dobrze, nie dobrze. - pokręcił głową i poszedł do salonu, gdzie zapewne była jego córeczka.
Harry szedł za szatynem, nie wiedząc jak zapytać o wizytę, ciekawość zżerała go od środka, a po zachowaniu Louisa ciężko było cokolwiek wywnioskować.
- Moja księżniczka. - zanucił starszy podnosząc dziewczynkę
Louis spojrzał na ukochanego, nim powiedział.
- To był fałszywy alarm, ale wziąłem też zastrzyk na następne trzy miesiące.
- Oh, jasne. To w porządku. - skinął głową.
- Ulżyło? - musiał wiedzieć.
- Po prostu to w porządku, bo będziemy mieli jeszcze czas na kolejne dziecko. - mruknął.
- Tak, racja. - zgodził się i spojrzał na zegarek - Masz jeszcze godzinę do pracy.
- Tak, wyszedłeś bardzo wcześnie. - zauważył.
- Nie chciałem byś się przeze mnie spóźnił. - odparł i pochylił się by położyć Andree, by ta mogła się bawić z bratem.
- Mój kochany narzeczony. - uśmiechnął się.
- Właśnie, Zee do mnie dzwonił. - przytulił się do bruneta.
- I co? - spytał.
- Niall zaczął rodzić. - odparł - Później zawiozę dzieciaki do babci i pojadę do nich, okej?
- Jasne, ja będę się odzywał jak skończę pracę. - mruknął.
- Okej, kocham cię. - pocałował malinowe usta.
Brunet kontynuował pocałunek, nie chcąc puszczać od siebie niebieskookiego.
- Dzieci - Louis mruknął, w pewnym momencie, kiedy brunet ułożył swoje dłonie na jego pośladkach
- Bawią się. - szepnął.
Louis wywrócił oczami, ale pozwolił im się jeszcze na chwilę zapomnieć.
- Kocham cię. - pocałował na koniec nos starszego.
- Kocham cię. - odparł - Leć do pracy, mam nadzieję, że coś zjadłeś.
- Jadłem. W razie potrzeby jestem pod telefonem. - zapewnił Louisa.
- Dobrze, pożegnaj się z dziećmi. - poprosił jeszcze
- Oczywistość. - wytknął język.
Chwilę później Louis został sam z dziećmi. Zapowiadał się długi i ciekawy dzień.
Kola 💙💚💙💚
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro