Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[16] To mój syn.

Louis spojrzał na bawiące się wspólnie dzieci, które coś do siebie mówiły w nieznanym języku. Właśnie kończył kolejne tłumaczenie, kiedy Harry poszedł do sklepu po rzeczy na obiad. Mieli swój spokojny, rodzinny dzień, który ostatnio u nich królował.

- Czyżby tatuś zapomniał kluczy? - Louis powiedział do dzieci, nim ruszył do drzwi, gdy ktoś do nich zapukał.

- Tata! - pisnął Kai.

Szatyn uśmiechnął się na to czule, nim otworzył drzwi. Jego oczy się śmiesznie rozszerzyły, kiedy spotkał wzrokiem obcego mężczyznę.

- Przepraszam, kim pan jest? - chrząknął przez chrypkę i spojrzał w duże oczy. Naprawdę próbował sobie przypomnieć, czy gdziekolwiek widział taką twarz, ale te rysy były kompletnie obce.

- Jest Harry? - spytał chłopak wyglądający na mniej więcej wiek bruneta. Coś błysnęło w jego oczach, co nie spodobało się Louisowi.

- Nie, emn, mój narzeczony wyszedł. - odparł spokojnie.

- Narzeczony? - prychnął i bez pytania wszedł do mieszkania, przepychając się między Louisem.

- Co ty wyrabiasz? - złapał go za ramię - Nie znam cię i nie życzę sobie takiego zachowania, to mój dom i masz stąd wyjść. - nie rozumiał zachowania obcego, robił się powoli przestraszony przez zaistniałą sytuację.

- Bardzo chętnie poczekam na Harry'ego. - syknął, wygrywając się z uchwytu.

- Wyjdź z mojego domu. - powtórzył, kątem oka spoglądając w stronę salonu, bał się o swoje dzieci.

One były takie małe i kruche. Musiał porozmawiać sobie z Harrym na temat jego znajomych. Nienawidził takich zachowań.

- Kiedy Harry wróci? - nie zwracał uwagi na szatyna.

- Zadzwonię na policję, jeśli nie wyjdziesz z mojego domu. Nie znam cię do cholery. - stanął na przejściu do salonu.

- Ja ciebie też i nie drę się, że wychowujesz do cholery moje dziecko. - spojrzał na niego. Był naprawdę zadowolony ze swojej odpowiedzi.

Louisa zmroziło ma chwilę, jednak szybko się poprawił.

- Jak wiem, to ja jestem rodzicem dzieci, jak i Harry. Jeśli chciałbyś poznać nasze dziecko, to musiałbyś najpierw uzgodnić to z nim, teraz wyjdź. - wskazał na drzwi wejściowe. Teraz wiedział, że jest to ten facet od zakładu.

- Nigdzie się nie ruszę, to mój syn. - odparł, stając pewniej.

- Nie na papierach. - zadrżał, kiedy usłyszał głośniejsze gaworzenie dzieci.

- Chcę go zobaczyć.  - zarządzał.

- Nie bez obecności Harry'ego. - odparł prosto.

- Kurwa, nie po to jechałem tyle kilometrów. - był niezadowolony ze słów partnera jego byłego kochanka. Chciał tylko zobaczyć tego dzieciaka, nic więcej.

- Nie obchodzi mnie to. - nie mógł okazać słabości - Harry pojawi się do trzydziestu minut.

Chłopak usiadł na niskiej szafce, na buty i założył ręce na piersi. Louis zmarszczył na to brwi i poszedł do dzieci, sprawdzić jak się mają. To był błąd. Kai stał chwiejnie przy kanapie i uśmiechnął się na widok Louisa.

- Kai, maluszku. - automatycznie oddał uśmiech, jakby zapominając o nieproszonym gościu i pochylił się, by wziąć go na ręce.

- Mama. - złapał za kołnierzyk koszulki niebieskookiego.

- Mama, mama. - potwierdził i wycałował go kilka razy w policzek, spoglądając na śpiącą dziewczynkę.

- Tata? - spojrzał wielkimi oczami.

- Zaraz wróci do domku, maluszku. - spojrzał w górę i skrzywił się, widząc że mężczyzna wszedł do salonu - Mówiłem ci coś. - Kai momentalnie wtulił się w szatyna, chowając swoją głowę. Widocznie przestraszył się obcego pana, który był naprawdę wysoki - Widzisz, boi się ciebie. - jego głos był spokojny, ale w oczach czaiły pioruny.

- Widać, że to mój syn. - odparł.

- Ja i Harry  jesteśmy jego rodzicami, ty tylko możesz go czasem odwiedzać. - pocałował czoło Kai.

- Zobaczymy. - odparł.

- Co ty sugerujesz?

- Kompletnie nic. - przewrócił oczami.

- Harry mnie nie zostawi dla ciebie, jeśli masz to na myśli. - burknął i odłożył chłopca do kojca, a potem sięgnął do śpiącej małej, którą również wsadził do kojca.

- Nie możesz do niego zadzwonić, czy coś? - westchnął.

- Nie wziął telefonu.

- Mam tego dość. - złapał go za łokieć i siłą odsunął od miejsca, gdzie były dzieci.

- Puść mnie. - spróbował wyrwać ramię - Opanuj się, tu są dzieci.

- Dzwonisz już po tego swojego narzeczonego. - zacisnął mocniej palce.

- Mówię, że nie wziął telefonu. - do niebieskich oczu napłynęły łzy.

- Pieprzysz. - przewrócił oczami.

- Nie robię tego, puść mnie. - czuł, że na jego skórze formuje się siniak.

- Puściłeś swojego narzeczonego bez telefonu? - kpił.

Louis próbował się wyrwać. Cieszył się, że Kai zajął się zabawą i nie patrzył się na nich. Mały nie mógł się bać.

- Czym bardziej się wyrywasz, tym gorzej dla ciebie. - szarpnął Louisem.

- Jesteś chory, człowieku. Nie masz kontroli. - ignorował strach i łzy, próbując się wciąż wyrwać.

Chłopak pchnął Louisa na ścianę i uderzył go w twarz z otwartej dłoni. Serce podskoczyło do gardła Louisa. Szatyn pisnął, kiedy poczuł uderzenie i opadł bokiem na szafkę. W ferworze nie usłyszeli otwierania drzwi wejściowych.

- Kim ty do kurwy jesteś? - w pierwszej chwili Harry nie poznał chłopaka, doskakując do Louisa.

Szatyn ledwo wstał za pomocą swojego narzeczonego, od razu tuląc się w jego silne ciało. łzy kuły go w oczach. Czuł ból fizyczny. Był przerażony.

W pewnym momencie oczy Harry'ego skrzyżowały się z tymi Nicka.

- Witaj, Harry. - uśmiechnął się - Przyszedłem po swojego syna, ale twój marny narzeczony mi nie pozwalał go zobaczyć.

- Co ty tu robisz? - kręcił głową - Miałem cię nigdy więcej nie spotkać.

- Miało tak być, póki nie dowiedziałem się, że jestem ojcem. - wziął przestraszonego chłopca na ręce.

- Zostaw go Nick... - posadził Louisa na szafce.

Louis siedział zgarbiony, z zagryzioną od wewnątrz wargą.

- To moje dziecko. - przytulił mocniej do siebie chłopca, przez co ten zapłakał.

- On się ciebie boi. - zrobił krok w stronę chłopaka.

- Nonses, prawda? - uniósł chłopca bardziej w górę.

- Tata! - zapłakał mocniej Kai.

Harry nie mógł patrzeć na cierpienie swojego dziecka, szybko złapał go trochę niżej, a Nicka uderzył mcno w krocze, tak że upadł. Styles przytulił mocno do siebie dziecko i wziął jeszcze Andree i podał dzieci narzeczonemu, karząc mu się zamknąć w sypialni. Louis od razu wykonał jego prośbę, chłopiec cały się trzasł i dalej płakał. Szatyn przytulił go mocni i bujał się z nim nucac spokojną melodie. Sam nie potrafił się wewnetrznie uspokoić, ale musiał dla dzieci. Nie mógł pokazywać im swojego strachu.

- Mama? Mama. - Andrea mówiła jak mantrę.

- Jestem kochanie, mamusia jest przy was. - mówił przekonując do spokoju samego siebie

- Wszystko będzie dobrze, dzieci, wszystko. Mama was kocha. - obiecał - kładąc ich i siebie na środku łóżka

Kai musiał cały czas mieć kontakt z Louisem, choćby przez trzymanie jego palca. Tomlinson czuł pieczenie na policzku, a ból po boku też był nieznośny, nie wspominając o ręce. Przez wszystkie minuty nucił, starając się nie myśleć, co ten Nick może zrobić Harry'emu. Co raz było słychać podniesione głosy na co szatyn się krzywił. Ufal Harry'emu i wiedział że może na niego liczyć. Maluchy na szczęście po dłuższej chwili zasnęły, tuląc się do siebie. Louis podszedł do drzwi próbując usłyszeć cokolwiek. Podskoczył, na nagły trzask drzwi frontowych. Wziął jeboki oddech i wyszedł z sypialni, uprawniając się wcześniej czy dzieci dalej śpią.

- Harry? - powiedział niepewnie, szukajc swojego narzeczonego wzrokiem.

Brunet stał oparty o drzwi frontowe, starał się głęboko oddychać, ale w tamtej chwili było to dla niego ciężkie. Louis ponownie zagryzł dolną wargę, bał się zrobić krok do przodu.

- Lou? - odwrócił się zieolonooki.

- Ja.... Ja tak... - zmarszczył brwi, kryjąc swój polik przydługą grzywką

- Co on ci zrobił? - spytał.

- Nie wiem czy chcesz wiedzieć. - pokręcił głową i podszedł bliżej narzeczonego

- Louis, mów. - odgarnął loki do tyłu.

Szatyn drżącą ręką odsłonił najpierw swój zraniony policzek. Brunet skrzywił się i pokręcił głową z bólem w oczach. Louis wziął głęboki oddech i odsłonił swoją rękę, gdzie formowały się siniaki.

- Nie wiem jak z bokiem, na który spadłem, kiedy mnie uderzył... - mówił cicho.

- Przepraszam. - zagryzł wargę.

- To nie twoja wina, ja... Ja nie chcę by ten mężczyzna miał z nimi kontakt. - pokazał na drzwi, gdzie stały w sypialni malce. Podszedł do Harry'ego i przytulił się w jego ciało.

- Nie pozwolę na to nigdy więcej. - zapewnił go.

Louis mocniej wtulił się w jego pierś.

- Nie chciałem go wpuścić, ale wtargnął, potem się lepiej zachowywał... Ale później... - mówił przytłumionym głosem.

- Shhh skarbie, zrobiłeś co mogłeś. - trzymał ho.

- Boję się Harry. - jego ciało mówiło samo za siebie

- Zgłoszę to. - powiedział poważnie.

- To bardzo dobry pomysł, Kai nie chciał mnie puścić aż zasnął... On się tak strasznie bał...

- Wiem, musimy iść z tobą do lekarza Lou...

- Musimy? - skrzywił się, nie chciał wychodzić z domu z takim policzkiem.

- Musimy mieć dowody. - pokiwał głową.

- Zrobię to, dla dzieci. - zgodził się, odsuwając od bruneta i spojrzał w dół na dwie niedbale rzucone reklamówki z zakupami

- Nie przejmuj się tym. - uniósł głowę narzeczonego.

Louis uniósł brwi.

- Naprawdę się teraz gubię.

- Powinieneś odpocząć. - odparł.

- My wszyscy. - poprawił go, wciąż patrząc w zielone oczy

- Ja tylko sprzątne to. - mruknął.

- Dobrze... Ja, ja położę się koło dzieci. - odparł i wrócił do sypialni.

Kai i Andrea leżeli dalej na środku, Louis uśmiechnął się nikle i delikatnie położył się na łóżku. Harry dosłownie kilka minut później do nich dołączył.

- Jak się czujesz? - szepnal.

Louis zatrzepotał rzesami nim z westchnęciem odpowiedział.

- Wyczerpany i trochę dziwnie, a ty? Co tam się działo?

- Kłócilismy się, wytknęlismy sobie parę rzeczy i podbikem mu oko. - odparł.

- Cieszę się, że to zrobiłeś. - wyznał - Ale ty jesteś cały?

- Prawie. - mruknął.

- Co? - automatycznie się podniósł - Co ci zrobił?

- Spokojnie, trochę podrapał. - rzucił.

- Nie będę spokojny, gdzie to zrobil?

- Prawe ramię. - przyznał się.

- Ten mężczyzna ma poważny problem. - ledwo powstrzymywał cichy ton.

- Wiem. - odwrócił wzrok.

- Hazza? - złapał jego dłoń - Nie mówisz całej prawdy.

- Powiedziałem wszystko skarbie, po prostu się zdenerwowałem. - poprawił się na łóżku.

Louis wstał i wyszedł z sypialni, złożył kojec i wrócił do sypialni, by go rozłożyć i ułożyć w nim dzieci, nim po prostu, położył się na ciele Harry'ego.

- Kocham cię, to nie twoja wina.

- Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś wam się stało. - odparł.

- Ja przeżyję, a mały zapomni za kilka dni. - obiecał, przerywając ich ciała

- Kocham cię. - szepnął.

- Kocham cię, mocno - odparł szczerze.

Pocałował skron Louisa i objął go mocno. Razem mogli przetrwać wszystko.

Kola 💙💚💙💚

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro