Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[11]. Ciężka noc.

Zapraszamy razem z Karo na Zialla pisanego na jej profilu!

Wspólne mieszkanie razem szło im bardzo dobrze. Zachowywali się jakby byli razem od zawsze. Louis uwielbiał oglądać, jak Harry tworzy projekty. Brunet też był już coraz bliżej swojego terminu, co go stresowało. Teraz leżeli w swoim łóżku. Mała od godziny spała, a oni rozmawiali ze sobą. Planowali na święta spotkać się jakoś z rodzinami, by wszyscy się poznali. Louis bawił się lokami bruneta, na co ten mruczał bo uwielbiał to uczucie.

- Nigdy nie sądziłem, że poznam swojego partnera w szkole rodzenia. - wyznał szatyn, całkowicie szczerze. To było bardzo... Dziwne miejsce do poznania swojej drugiej połówki.

- Ja tym bardziej, nie spodziewałem się nawet ze będę w ciąży. - zaśmiał się, spoglądając uważnie na swój brzuch.

- A ja już jestem prawie dwa miesiące po porodzie, a tu zaraz będziemy mieli małego chłopca. - położył dłoń na dużej wypukłości Stylesa, czuł ruchy dziecka.

- Nawet nie wiesz jak się boję. - przyznał, zaciskając na chwilę powieki.

- Poboli, ale wszystko wynagrodzi Kai. - mówił z własnego doświadczenia. Chciał być wsparciem dla mężczyzny, który każdego dnia odbierał zabierał mu odrobinę serca.

- Chciałbym go już koło siebie, jednocześnie... - westchnął, tłumacząc to w jakiś sposób starszemu.

- Siostra tu na niego czeka i rodzice. - zanucił, masując wciąż brzuch i bardziej przybliżył się do młodszego, dzięki temu że wiele zrzucił przez ten czas. Dobra dieta wiele dawała. Choć Tomlinson nieraz miał różne wahania.

- Mam nadzieję, że stracę brzuszek tak samo szybko jak ty. - szepnął, musiał dobrze wyglądać dla swojego partnera.

- To pewne, jeśli będziesz jadł jak ja. - ucałował go w policzek. Ciąża swoje wymagała.

- Postaram się na pewno. - przymknął oczy, mimo że był bardziej dominujący w związku, to lubił takie gesty od drugiej strony.

- Kocham cię. - odparł, tym razem całując malinowe wargi. Za każdym razem zaskakiwały go miękkością i smakiem, co było cudowne.

- Ja ciebie też. - mruknął między pocałunkami, łapiąc w ręce jego ciało.

Louis odsunął się i spojrzał w zielone oczy  - Czas spać, co kochanie? - widział jego cienie pod oczami. Czasem miał problem ze spaniem przez synka. Tomlinson wiedział jak to jest, więc nawet nie komentował tego.

- Nie jestem śpiący. - pokręcił głową, ta chwila była intymna i cudowna.

- Skarbie. Mała będzie nas budzić w nocy, a ty musisz choć trochę się wyspać. -  przedstawił mu swój punkt widzenia.

- Ja wiem, po prostu idź spać, ja będę leżał może też mi się uda. - mruknął, hormony brały nad nim górę. Nie chciał iść spać, to nie. Koniec, kropka.

- Ja muszę jeszcze popracować. - skrzywił się.

- O tej porze? - jęknął niezadowolony.

- Została końcówka tekstu, rano wyślę i zarobię przy okazji kolejne pieniądze, by nie używać tych na dom - chciał naprawdę by wszystko poszło za jego pieniądze, a nie jakieś zadłużenia. Wolał żyć na czystej karcie.

- Będziesz pracował w salonie? - dopytał się, wydumując dolną wargę.

- Chyba tak, nie chcę was budzić stukaniem w klawiaturę. - przyznał, niechętnie podnosząc się. To nie było tak, że był chętny na pracę. Po prostu znał swoje obowiązki, jak i stan konta bankowego. Musiał dbać o przyszłość, nie chciał w przyszłości jeść tynku ze ścian.

- Dla mnie możesz i pracować tuż obok mnie. - proponował, poprawiając swoją pozycję na łóżku. Nie miał za wiele do wyboru przez swój ogromny brzuch.

- Okej, skoro tak mówisz. - z uśmiechem wrócił do łóżka, skrył się pod kołdrą  i sięgnął po laptopa.

- Uhhh... - jęknął brunet czując nagły ból, ścisnął ramię starszego.

- Skurcz? - odłożył urządzenie na bok i przytulił bruneta, pozwalając mu na wszystko. Wiedział, jak te fałszywe skurcze są okropne.

- Mam ich dość. - uspokajał się po chwili.

- Wiem kochanie. - mówił w jego ciepłe ciało - Ale jeszcze troszkę, dasz radę, jestem z ciebie cholernie dumny.

- Muszę. - powoli rozluźniał się, a mrugając odganiał niechciane łzy.

Szatyn jeszcze chwilę go przytulał, nim zabrał się za swoją pracę. Brunet mimo zaprzeczeń szybko odpłynął tuż obok partnera. Tomlinson pracował dosłownie trzydzieści minut, nim wysłał swoje tłumaczenie do odpowiedniej osoby i odłożył urządzenie. Wstał, sprawdził jak ma się mała i wrócił do łóżka, by pójść w ślady loczka.

- Lou? - mruknął sennie zielonooki.

- Mm? - dał znać, że słyszy i dostał się pod pościel.

- Gorąco mi. - skopał kołdrę ze swojego ciała.

Szatyn pokręcił głową, ale przytulił się do poduszki, wciąż mając wzrok na młodszym.

- Nie wygodnie. - narzekał dalej, kręcąc się.

- Jak ci pomóc? - westchnął, nie był na niego zły. Nie potrafił, bo to nie była jego wina.

- Nie wiem. - sapnął i spojrzał z bólem w oczach na szatyna. Wiedział, że ten nic nie mógł zrobić, ale powoli miał dość tych wszelkich wahań.

- Poczekaj. - sięgnął po ich dodatkową poduszkę - Połóż ją pod bok, na który chciałbyś się położyć, pod brzuchem.

Brunet dostosował się do wskazówek Louisa i odetchnął czując odrobinę ulgi. Tego mu było potrzeba. Westchnięcie wyszło spomiędzy jego warg.

- Dobrze? - poprawił jego loczki, które ledwo widział przez ciemność.

- Trochę lepiej. - wziął głęboki oddech.

- Chociaż tyle. - złapał większą dłoń -  Spróbuj spać dalej. - poprosił mężczyzna.

- Kocham cię. - mruknął troszkę sennie młodszy.

- Kocham was. - szepnął i sam przemknął oczy, coś czuł że ta noc będzie długa.

- Duszno mi Lou. - chwilę później ponownie się skarżył, wysokim głosem.

- Może zdejmij te dresy? - zaproponował, ziewając.

- Pomożesz? - zrobił maślane oczka.

Starszy zapalił lampkę i kiedy Harry przewrócił się na plecy, ściągnął jego spodnie dresowe.

- Dziękuję Loueh. - bezsilność biła z głosu młodszego.

- Wszystko dla mojego chłopaka. - odparł, odrzucając zbędny ciuch i ponownie chowając się pod kołdrą.

- Lou? Mamy wodę koło łóżka? - spytał lokaty.

- Masz na swoim stoliczku, kochanie. - mruknął bez zastanowienia, bo zawsze dbał o coś do picia na noc.

- Kochany jesteś. - sięgnął po napój.

- Wszystko dla was. - odparł zgodnie z prawdą.

Harry napił się i ponownie wygodniej ułożył, w pomieszczeniu panowała zupełna cisza. Louis w końcu pozwolił sobie na opadnięcie powiek, słuchając spokojnego oddechu małej, która spała w łóżeczku. Miał wrażenie, że zasnął na dosłownie chwilę aż nie poczuł, że Harry rusza się po drugiej stronie łóżka.

- Kochanie? - zmarszczył brwi, nie wiedząc co znowu mu przeszkadza.

- Nie przejmuj się mną, muszę sobie pochodzić. - wyjaśnił, próbując wstać. Nie udało mu się, nienawidził tego.

- Dasz radę sam? - mimo wszystko się rozbudził.

- Tak, tak, śpij. - poprosił.

- Nie wiem, czy dam radę. - westchnął, zaciskając mocno powieki.

- Musisz mieć siły dla małej. - sapnął.

- Wiem to, wiem. - ziewnął ponownie.

- Ja pójdę do salonu, żeby jej nie obudzić. - postanowił, czuł że tej nocy Kai nie da mu spokoju w żaden sposób.

- Zostań tu. - zainterweniował - Ona ma mocy sen. - widząc jego minę, prędko dodał - Harold. - ostrzegł go - Albo z tobą pójdę do salonu.

- Dobrze, zostaję. - poddał się z małym leniwym uśmieszkiem, który potem zmienił się w skrzywienie. W końcu też udało mu się w stać i zaczął chodzić po ich sypialni.

Louis ponownie mruknął zadowolony i próbował wrócić do snu. Harry spacerował po pomieszczeniu, miał dziwne uczucie w brzuchu, ale nie chciał niepokoić szatyna. Tak minęły kolejne minuty, które się mu straszliwe dłużyły.

Brunet w pewnym momencie przeklął, czując kolejny skurcz. Na szczęście, tym razem nie obudził tym Louisa. Tym razem ból był dłuższy i mocniejszy niż wszystkie wcześniejsze. Zgiął się w pół i jęknął cicho. Poczuł, jak jego bokserki robią się mokre.

- L-Lou? - szepnął do szatyna delikatnie dotykając jego ramię.

- Mm. - mruknął ospale.

- Wody. - wziął głęboki oddech.

- Przecież leży na twojej szafce nocnej. - jęknął, mocniej się tuląc do pościeli.

- Louis wody mi odeszły. - poprawił się.

- Jak ci mogły wody odejść. - jego słowa świadczyły, że jeszcze jest w fazie snu.

- Louis... Ja rodzę! - syknął, uderzając go w klatkę piersiową.

- Co! - wyskoczył z łóżka, już całkowicie rozbudzony. Miał szeroko otwarte, przerażone oczy. Prędko złapał ciało swojego chłopaka i posadził go na łóżku.

- Co ty robisz Lou? - skrzywił się.

- Muszę wezwać chłopaków do małej! Wziąć torbę i wezwać karetkę! - prędko pobiegł w stronę telefonu. Dźwięk obudził małą dziewczynkę, która zaczęła głośno płakać.

- Louis! Możemy pojechać taksówką, zanim urodzie minie trochę czasu. Dzwoń po kogoś do małej. - upomniał go, starając się trzeźwo myśleć.

Szatyn pokiwał głową i zadzwonił do Zayna, trzymając urządzenie między głową a ramieniem, bu podnieść płaczącą Andree z łóżeczka. Harry siedział na łóżku z dłonią na brzuchu i starał się spokojnie oddychać.

- Zayn, cholera w końcu. - ucieszył się Louis, chodząc z małą po sypialni.

- Cholera jest środek nocy Lou. - sapnął, ledwo zauważając godzinę na zegarku.

- Harry rodzi! Ktoś musi zająć się Andreą! - miał lekko uniesiony głos.

- Okej, dobrze. Biorę Nialla i jedziemy do was. - wyraźnie rozbudził się. Był też szczęśliwy, że Louis tak mu wybaczył, że dzwonił do niego, a nie Liama.

- Dziękuję i weźcie zapasowy klucz. - polecił nim się rozłączył - Mamusia cię teraz położy i pomoże tacie, tak? - mówił do dziewczynki, kładąc ją z powrotem do łóżeczka.

Jej oczy były szklane i wpatrywała się nimi w Louisa.

- Spokojnie księżniczko. - pocałował ją w czoło i wrócił do Harry'ego - Kochanie?  Zaraz musisz wstać, muszę założyć ci dresy.

- Dobrze skurcz odszedł. - już po chwili Harry był przebrany i koło niego leżała torba.

- Teraz zamówię taksówkę, bo chłopcy na pewno są blisko... - teraz drogi były puste, a wiedział ile się jedzie od jego przyjaciół do niego. 

- Okej w porządku. - głaskał swój brzuch, jakby to miało pomóc przy jego skurczach. W tej chwili usłyszeli otwierane kluczem drzwi frontowe. Dotarli bezpiecznie do nich.

- Chłopaki? - do ich sypialni wszedł Zayn.

- Dobrze, że jesteście. - odetchnął Tomlinson i sięgnął po rękę Harry'ego.

- Jakaś taksówka była na dole. - odezwał się Niall, który po chwili wszedł z delikatnym uśmiechem.

- Hazza misiu. - objął bruneta i sięgnął po torbę - Dasz radę bez kurtki przejść, nie chcę by taksówka uciekła, a zdążysz założyć w środku samochodu.

- Cokolwiek i tak mi okropnie duszno. - jęknął.

Powiedzieli jeszcze chłopakom co i jak, nim jakoś zeszli na dół i dostali się do podstawionego samochodu.

- Skurcz. - ścisnął słoń starszego.

- Jedziemy kochanie. - szeptał uspakajająco do jego ucha, gładząc ręką duży brzuch.

Taksówkarz stanął na wysokości zadania i szybko dotarł pod szpital.

Kiedy tylko weszli do środka, zostali odpowiednio przyjęci. Harry musiał skłamać, że Louis jest jego mężem by wejść. Brunet został przygotowany do porodu oraz poprosił o znieczulenie, wiedząc że ból będzie tylko większy. Poród trwał koło dziesięciu godzin i szatyn mocno wspierał swojego mężczyznę.

Chłopiec urodził się zdrowy i bardzo silny, a Harry był zmęczony jak nigdy wcześniej. Dlatego Louis nazwał ich syna. Styles spał kolejne kilka godzin spokojnie, a Kai leżał w łóżeczku koło jego łóżka. Szatyn nie mógł się napatrzeć na śpiące dziecko.

Chłopiec był naprawdę ładny i podobny do Harry'ego. Louis doznał zaszczytu pierwszego karmienia Kaia. To było dla niego wielkie przeżycie, nie mógł doczekać się kiedy jego chłopak się obudzi. Teraz już mieli naprawdę dwójkę dzieci.

Styles rozbudził się późnym wieczorem, był obolały i czuł się brudny.

- Zobacz, tatuś już wstał.- nucił Louis, spoglądając na partnera, który uroczo przymykał powieki. W ramionach bujał noworodka.

- Loueh? - mruknął i lekko uśmiechnął się na spotykany obrazek.

- Hazza. - podszedł do chłopaka i położył mu na piersi chłopca - Kai Styles, twój synek.

- Mój chłopiec. - jego oczy zrobiły się szklane. Tyle przeszedł przez tą ciążę. Dosłownie nienawidził tego czasu, a teraz ma ten mały cud. Jego dziecko... Ich dziecko.

- Tak. - poprawił jego włosy - Waży ponad cztery kilo.

- Woah, dużo. - spojrzał z szokiem na starszego.

- Silny chłopak. - potwierdził.

- Tak się cieszę. - ułożył dłoń na malutkim ciałku.

Ich życie przechodziło wielkie zmiany, a oni musieli się do nich teraz stosować. Przecież wiedzieli jakie jest ryzyko przy uprawianiu seksu. Teraz mają małe istotki, ale też i siebie. Ze wsparciem dadzą radę wszystko przejść. Nawet najgorsze tornado.

Kola 💙💚💙💚

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro