Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

< Rozdział XXII >

Zlitujcie się nade mną, gdyż przeżywam kryzys...
Weno, jeśli to czytasz, wróć do mnie!

- Blake... Ja naprawdę muszę iść do pracy - męczyłam chłopaka swoim jęczeniem, w czasie jazdy w nieznanym mi kierunku.

- Holly, uspokój się. Wiem, co robię - odparł zirytowany, wywracając oczami. Jednakże jak mogłam być spokojna, skoro moja kariera zawodowa wisiała na włosku?!

- Zdajesz sobie sprawę z konsekwencji swojej decyzji? - kontynuowałam. Jeżeli myślał, że tak łatwo się poddam, to się ostro mylił.

Chłopak nie odpowiedział na zaczepkę. Wbił wzrok w jezdnię, ignorując moją obecność. Westchnęłam głośno na jego dziecinne zachowanie i odwróciłam twarz w stronę okna, skąd mogłam podziwiać przepiękne widoki San Diego. Nie wiedziałam, dlaczego, ale to miasto miało w sobie coś kojącego.

Spacerujący ludzie; wysokie wieżowce; plaża oddalona o rzut beretem; bezchmurne, błękitne niebo i ten błogi spokój, który panował w samochodzie. Coś niesamowitego.

- To... Opowiesz mi, co się takiego wydarzyło? - zapytał chłopak niepewnie, przerywając ciszę, która na swój sposób była całkiem przyjemna.

- Potem - westchnęłam ciężko, opierając brodę na ręce, którą ułożyłam na podłokietniku.

- No weź... Nie bądź taka - kontynuował kokieteryjne gadanie, spoglądając z ukosa w moją stronę.

- Blake... Przestań męczyć i skup się na drodze - mruknęłam, wywracając oczami. Nie byłam na niego zła, po prostu wkurzało mnie jego zachowanie.

- Nie wiem, co takiego zrobiłem, ale jeżeli cię to zasmuciło, to przepraszam - odparł niepewnie, drapiąc się po karku. W tym samym momencie zaświeciło się czerwone światło, powodując zatrzymanie pojazdu oraz wymuszenie mojej rozmowy z chłopakiem w cztery oczy.

- Nie chodzi o ciebie, po prostu jestem zmęczona - westchnęłam, krzyżując ręce na piersi. Naprawdę byłam wyczerpana. Wydarzenia z wczorajszej nocy/dzisiejszego poranka, dawały mocno o sobie znać.

Blake westchnął zirytowany, ale dłużej nie naciskał. W zamian wpatrywał się we mnie spode łba, myśląc, że mnie to w jakiś sposób ruszy... Cóż, podziałało.

- Dobra! - burknęłam sfrustrowana, odwracając się w jego stronę. - Co chcesz wiedzieć?

- To, czego nie zdążyłaś mi powiedzieć przez telefon - odparł szybko, uśmiechając się szeroko. Miał chłopak szczęście, że był słodki, gdyż inaczej źle by się to dla niego skończyło.

- Mój młodszy brat, Josh...

- Chwila, chwila! - przerwał mi nagle. Przez minutę wpatrywał się we mnie ze zdezorientowaniem na twarzy, ale otrząsnąwszy się szybko, powrócił do początkowej postawy. - To ty masz brata?! Dlaczego nic o tym nie wiem?!

- A kiedy miałam ci powiedzieć? - zaśmiałam się oschle. - Wtedy, kiedy uciekłeś z restauracji zostawiając mnie samą, czy może w szpitalu, gdzie ledwo byłam w stanie wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk?

Blake zarumienił się lekko i odwrócił w stronę przedniej szyby. Ręce zacisnął mocno na kierownicy (aż zbielały mu kłykcie) i wraz ze zmianą światła, wystartował z pełną prędkością.

- Kontunuuj - powiedział spokojnie, nie zważając na moją pobladłą twarz. Nienawidziłam szybkiej jazdy. W takich momentach jak ten, w głowie tworzyło mi się milion różnych scenariuszy, w jaki sposób mogłoby się zakończyć nasze życie.

Przynajmniej zginęlibyście razem. Czyż to nie romantyczne?

Raczej tragiczne.

- Pod warunkiem, że zwolnisz - odparłam stanowczo, kładąc swoją zimną dłoń na jego ręce.

Chłopak jeszcze przez chwilę jechał jak wariat, po czym stanowczo zwolnił. Nie wiedziałam, co wywołało u niego tak nagłą zmianę zachowania, ale starałam się nie zaprzątać sobie tym głowy. Po chwili Blake delikatnie strząsnął moją dłoń, dając znak, abym więcej tego nie robiła.

Niby nic, a zabolało.

- Proszę bardzo - powiedział, uśmiechając się lekko. Boże... I to ja byłam niby tą obrażalską.

- Dziękuję - westchnęłam, wywracając oczami. Chyba już dawno powinnam się przyzwyczaić, iż otaczali mnie nienormalni ludzie. - Zacznę od początku, abyś wszystko dobrze zrozumiał - zaczęłam niepewnym głosem. - Mam o siedem lata młodszego brata, Josha. Chłopak jest lekko nieogarnięty, ale da się lubić...

- Chyba wiem, po kim - zaśmiał się Blake pod nosem. Nie za bardzo mi się to spodobało.

- Uważasz, że jestem nieogarnięta? - nie próbowałam znaleźć tematu do kłótni. Po prostu moja kobieca intuicja podpowiadała, iż odezwał się do mnie w nieodpowiedni sposób.

- Nic takiego nie powiedziałem - odparł poważnie, unosząc ręce do góry, aby po chwili ponownie ułożyć je na kierownicy. Faceci...

- Uznam, że tego nie słyszałam... - westchnęłam. - Powracając do Josha. To naprawdę dobry chłopak. Po prostu w pewnym momencie swojego życia, gdzieś się zagubił i nie potrafił wydostać z gówna, w które wlazł - zatrzymałam się na chwilę, aby pomyśleć nad dalszą częścią historii. - Pamiętasz ten dzień, kiedy znalazłeś mnie nieprzytomną w moim mieszkaniu i zawiozłeś do szpitala, w którym spędziłam trzy najgorsze dni swojego życia?

- Nie byłbym w stanie o tym zapomnieć - zaśmiał się, spoglądając na mnie kątem oka. - Wystraszyłaś mnie wtedy na śmierć.

- No właśnie... Powodem był Josh, który tego dnia odwiedził mnie w mieszkaniu. Nie miałam z nim kontaktu przez dwa ostatnie lata - przerwałam na chwilę, przypominając sobie to dziwne zdarzenie - a on od tak pojawił się u moich drzwi.

- Czego chciał?

- Możesz mi, proszę nie przerywać!? - westchnęłam, wywracając oczami. To była kolejna rzecz, której nienawidziłam u ludzi – wcinanie się w zdanie (mimo, iż sama tak postępowałam).

- Dobrze, przepraszam - powiedział z lekkim zdziwieniem w głosie, uśmiechając się półgębkiem do siebie.

- Dziękuję - odparłam beznamiętnie, szybko powracając do przerwanego tematu. - Na czym to ja skończyłam...? Ach, już pamiętam. Przyszedł z prośbą o pożyczenie dziesięciu tysięcy dolarów...

- Dziesięciu tysięcy dolarów?! - przerwał mi Blake, narażając się na bazyliszkowe spojrzenie z mojej strony. - Przepraszam. Kontynuuj.

- Tak, jak już wcześniej wspomniałam, nie widziałam się z nim od dwóch lat, co wywołało moje ogromne zdziwienie. W końcu, nie często zdarza się sytuacja, kiedy twoje młodsze rodzeństwo wbija ci na chatę, mówiąc, iż potrzebuje takiej sumy pieniędzy... - zaśmiałam się histerycznie, lecz zauważając swoje rozedrganie, usiłowałam się uspokoić. - Reszta poszła jak z płatka. Mój pobyt w szpitalu. Nasza nieudana "randka" w restauracji. Przybycie Josha do beretu*...

- Przyszedł do ciebie? Do pracy? Kiedy?

- Zadajesz za dużo pytań jak na faceta - westchnęłam, wywracając oczami. - Wczoraj - zatrzymałam się na chwilę, aby przemyśleć słowa, które miały wyjść z moich ust. - Wyglądał koszmarnie. Jak siedem nieszczęść. Śmierdziało od niego alkoholem, a z twarzy wyglądał starzej niż nasz ojciec. Uwierz, nie chciałbyś go widzieć w takim stanie.

- Domyślam się... - mruknął, jednakże postanowiłam to zignorować.

- Wygoniłam go z restauracji...

- Co zrobiłaś?!

- Blake! Do jasnej cholery! - krzyknęłam, nie mogąc dłużej wytrzymać jego dogadywania. - Jeżeli się w końcu nie zamkniesz, przestanę z tobą rozmawiać!

- Dobra, dobra... - westchnął zirytowany. - Już siedzę cicho.

- Mam nadzieję - odparłam, wywracając oczami. - Wiem, że to nie brzmi najlepiej, ale tak... Zostawiłam go samego na ulicy. Nie wiedziałam, co innego powinnam zrobić! Byłam zdesperowana, nie myślałam logicznie! Teraz tego żałuję. Może gdybym zabrała go wcześniej do domu, nie zostałby pobity przez jakiś ćpunów w ciemnej alejce...

- A nagroda siostry roku wędruje do... Holly Parkinson! - wykrzyknął Blake, śmiejąc się ze swojego durnego żartu. Cóż, mi do śmiechu nie było.

- Dupek - mruknęłam naburmuszona, odwracając się w stronę okna. Dlaczego faceci nigdy nie mogli wziąć nic na poważnie?!

- Oj, no nie denerwuj się tak - odparł, dzióbiąc mnie palcem pod bokiem. - Złość piękności szkodzi, nie słyszałaś?

- Weź się wypchaj! - burknęłam, przesuwając się na sam koniec fotela, tak blisko drzwi, jak tylko było to możliwe. - Znalazł się śmieszek...

Chłopak zaśmiał się na moje stwierdzenie, jednakże nie odpowiedział na zaczepkę, stąd reszta drogi przeminęła nam w milczeniu. Musiałam przyznać, iż było to o wiele przyjemniejsze niż słuchanie przestarzałych, nieśmiesznych dowcipów.

Przyznaj. Śmieszy cię to.

Nie. Nawet w znikomej ilości.

***

Po dziesięciu minutach cichej jazdy, Blake gwałtownie zatrzymał samochód na poboczu, przywracając mnie do rzeczywistości.

- Co się stało? Gdzie jesteśmy? - zapytałam, rozglądając się zdezorientowana dookoła.

Czasami zdarzały mi się podobne momenty, kiedy potrafiłam na tyle mocno się zamyślić, iż traciłam łączność ze światem zewnętrznym. Zatracałam się w sobie i swoich problemach, nie reagując na bodźce... Dziwne, lecz jednocześnie przyjemne uczucie.

- Poczekaj sekundę, za chwilę wrócę - rzucił chłopak przez ramię, wysiadając z samochodu. Zatrzasnął za sobą drzwi i ruszył w kierunku znanego mi budynku. Mojego miejsca pracy.

Jak ja się mogłam nie zorientować?! Jeździłam tą drogą praktycznie codziennie, a nawet nie przyszło mi na myśl, iż wyglądała znajomo. Co było ze mną nie tak?!

Wszystko.

Zignorowałam swoją podświadomość i pociągnęłam za klamkę, aby zatrzymać tego idiotę przed zrobieniem czegoś, czego potem mogłabym żałować. Niestety, okazał się sprytniejszy niż sądziłam. Zamknął mnie we wnętrzu samochodu. Miał szczęście, że nie byłam klaustrofobikiem, gdyż w przeciwnym wypadku rozwaliłabym wnętrze jego auta w drobny mak...

W czasie, kiedy Blake dyskutował z Helgą, ja zajęłam się swoim telefonem. Ostatnio tyle się wydarzyło w moim życiu, iż nie miałam czasu, ani ochoty przeglądać mediów społecznościowych. Chociaż... Może to i lepiej? Po rozstaniu z Danielem byłam od nich całkowicie uzależniona, dlatego długa przerwa okazała się dobrą kuracją.

Wystarczyło, abym tylko zalogowała się na swój profil, a po sekundzie zalała mnie fala najnowszych wydarzeń. Dowiedziałam się, że dwie znajome były w ciąży. Cztery inne brały ślub, a cała reszta szykowała się do małżeństwa i osiągała życiowe sukcesy... Gdyby ten kretyn mnie nie rzucił, może teraz planowalibyśmy nasze wesele i wspólną przyszłość. Pieprzony kobieciarz.

- Już jestem - z rozmyślań wyrwał mnie łagodny głos Blake'a, który właśnie wsiadł do pojazdu. - Coś się stało? - zapytał, przyglądając mi się ostrożnie.

Nienawidziłam się za swoją słabość. Nie chciałam jej okazywać, szczególnie w jego towarzystwie, ale... Wspomnienia bolały. Bardzo.

Po moich policzkach zaczęły spływać słone łzy. Chciałam je powstrzymać poprzez śmiech, lecz tym zachowaniem wywołałam jeszcze gorszy atak histerii. Nie minęła sekunda, kiedy poczułam silne ramiona, przyciągające mnie do siebie. Blake delikatnie ułożył moją głowę na swoim ramieniu, abym mogła się wypłakać i uspokajająco zaczął mnie gładzić po plecach. Co ja bym bez niego zrobiła?

- Spokojnie, wszystko będzie dobrze - mruczał w moje włosy, powodując dreszcze na moim ciele. - Już ja o to zadbam - zaśmiał się łagodnie, wywołując mój uśmiech.

- Dziękuję - westchnęłam ciężko, przywracając się do porządku. W tym momencie cieszyłam się, że nie nałożyłam makijażu, gdyż wyglądałabym gorzej niż Pennywise. - Jak przebiegła rozmowa z Helgą?

- Helgą? Rozmawiałem z kobietą o imieniu Alice, jeżeli dobrze pamiętam... - powiedział zakłopotany, powodując mój śmiech.

- Helga to przezwisko Alice - wytłumaczyłam, ocierając twarz z łez.

- Hmm... Oryginalne, muszę przyznać - zaśmiał się, dzięki czemu mogłam podziwiać jego piękny uśmiech.

- To co? Bardzo była wkurzona? Wywaliła mnie z roboty? - zapytałam niepewnie, bawiąc się palcami u rąk.

- Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie - odparł, uśmiechając się pod nosem. Następnie uruchomił silnik samochodu i wystartował do przodu, pozostawiając restaurację daleko w tyle.

~~~

beret* – skrót od restauracji "Pod beretem", w której pracuje Holly

Okej, nie było mnie długo.

Obiecałam wam długi rozdział, a tutaj takie coś...

Cóż, wena nie wybiera.

Wena is a bitch.

I trzeba się z tym pogodzić, dlatego rozdziały od tego momentu będą pojawiać się nieregularnie :/

Przepraszam za utrudnienia, ale takie życie.

Mam nadzieję, że zrozumiecie.

Pozdrawiam gorąco ^^

Do następnego!
❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro