85
— Victorio oświecisz mnie o co w tym wszystkim chodzi? Naprawdę zaczynam się martwić.
Jestem zła na Alexa, bo postawił mnie teraz przed faktem dokonanym.
— Byłam u lekarza, bo ostatnio bardzo źle się czułam, na miejscu zrobili mi badania krwi i inne i od razu otrzymałam diagnozę.
— Co ci jest kochanie? Jesteś na coś chora? — ma bardzo zmartwiony wyraz twarzy.
— Nie — szybko zaprzeczam. — To nie jest żadna choroba. Po utracie dziecka bardzo szybo zaczęliśmy ze sobą sypiać i niestety żadne z nas nie pomyślało o tym by się zabezpieczyć. A w takim okresie najłatwiej zajść w ciążę i to właśnie mi się przydarzyło.
Zmartwienie na jego twarzy od razu zamienia radość. Szeroko się uśmiecha i łapie mnie za rękę.
— Przecież to jest niewyobrażalne szczęście. Kochanie wreszcie mieli dziecko, przecież tego chciałaś. Oboje chcieliśmy.
— I oboje pewnie przeżyjemy kolejne rozczarowanie. Jak pewnie zauważyłeś tak jak mam tendencję to tracenia ciąży. Czemu teraz miałoby być inaczej — nie jestem w stanie usnąć tego dziecka, pozostaje mi tylko czekać na nieuniknione.
— Bo wreszcie nie będę cię bił. Oboje przecież wiemy jak cię traktowałem, ale teraz to się zmieni. Jeśli uderzę cię teraz gdy jesteś w ciąży masz mnie zabić. Masz mnie zastrzelić bym już nigdy nie skrzywdził tych, których kocham. A ty i moje dziecko jesteście dla mnie najważniejsi — może i jestem cholernie naiwna, ale mu wierzę, a przynajmniej chce wierzyć, że on już nigdy nie zrobi mi krzywdy.
— Myślisz, że tym razem nam się uda? — pytam z nadzieją. Do tej pory sądziłam, że już dawno ją porzuciłam, ale podobno ona umiera jako ostatnia. A ja przecież nadal jestem młoda.
— Nie ma innej opcji. A teraz chodźmy na dół, bo trzeba uczcić tę nowinę najlepszym szampanem. Dla ciebie oczywiście soczek — śmieje się na jego słowa.
Oby wreszcie wszystko zaczęło się układać.
Kilka miesięcy później.
— Nie wierzę w to co się dzieje — mówi do mnie Harry jak wiąże mu krawat. Za niecałą godzinę musimy pojawiać się w kościele gdzie ma się odbyć ślub Lydii i Alexa. Ich przygodny seks zmienił się w coś poważniejszego z czego naprawdę jestem zadowolona. Już na pierwszy rzut oka widać, że siostra Harry'ego uwielbia mojego brata i on też jest z nią szczęśliwy.
— Oboje są dorośli i wiedzą co robią. Najgorsze jest to, że na zdjęciach ślubnych będę wyglądała jak jakiś wieloryb.
Mam na sobie piękna niebieską długą suknię, którą pokreśla mój wielki brzuch. Dekolt jest w kształcie litery V.
— Kochanie nosisz w sobie bliźniaki.
Patrzę na niego wściekle. Jak on śmie!
— Nie zaprzeczyłeś!
— Bo ilekroć to robię to ty się wściekasz i mówisz, że jestem ślepy. A ja nie chcę doprowadzać do konfliktu.
Odchodzę od niego i wsuwam na nogi buty.
— Nie masz czegoś na płaskim obcasie? — przewracam oczami na jego słowa. On naprawdę nie ma poczucia stylu ani gustu.
— Bądź ty już lepiej cicho — odpowiadam mu, a następnie idę do Lydii. Na samym początku poprosiła mnie o bycie świadkiem, ale musiałam odmówić. Zostało mi dwa i pół tygodnia do terminu porodu i moja obecność na weselu była bardzo niepewna.
Na szczęście moje dzieci nie postanowiły wiwinąć mi takiego numeru.
Pukam do drzwi, a jak słyszę pozwolenie to wchodzę do środka. Lydia jest już ubrana w suknie ślubną bez ramiączek w stylu princessy. Na całej sukni są ozdoby z kryształków. W koka ma wpięte kryształowe ozdoby i welon.
— Wyglądasz pięknie — odwraca się do mnie i zauważam, że ma łzy w oczach. — Tylko nie waż się płakać, bo zrujnujesz makijaż. A do tego nie można dopuścić.
Uśmiecha się, a następnie zbliża się do mnie i mnie przytula.
— Dzięki tobie mój brat jest szczęśliwy i spotkałam mężczyznę mojego życia. Kocham Alexa i w ogóle mi nie przeszkadza to, że ma niewielkie problemy psychiczne. Nikt przecież nie jest idealny.
Dopiero po chwili się od siebie odsuwamy.
— Alex zawsze pragnął być kochanym, a ja i ojciec nie sprostaliśmy jego oczekiwaniom. Teraz jednak wszystko się zmieniło, wszyscy jesteśmy kochającą rodziną.
***
— Musimy już jechać, bo się spóźnimy — pogania nas Harry. Wstaje i kanapy, ale po chwili znowu na niej ląduje, bo atakuje mnie ostry ból brzucha.
— Wszystko okej? — pyta Lydia, ale ja po kolejnej fali bólu wiem, że poród właśnie się zaczyna.
— Jedzcie do kościoła, a mnie zaraz ktoś zawiezie do szpitala.
— Mowy nie ma — sprzeciwia mi Harry. — Muszę z tobą być.
— Miałeś być razem z Lydią.
— Ja sobie poradzę, jedzcie, bo dzieciom bardzo się śpieszy.
Liczę na waszą opinię i czeka na was już epilog
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro