Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

40


Boję się, to nie ulega żadnej wątpliwości. Nie chcę umierać a już na pewno nie z takiego głupiego powodu. Przecież ja tylko korzystałam ze swojego życia, od dłuższego czasu nie byłam już z Harrym i więc miałam prawo związać się z Theo. On jednak uważa inaczej i teraz będę musiała za to zapłacić.

— Gdybyś wtedy powiedziała mi prawdę to pewnie bym ci wybaczył, ale skoro znowu wybrałaś kłamstwo to musisz za to zapłacić. Nie ma innego wyboru — mówi zimnym tonem dalej trzymając mnie w ramionach. Jego głos jest taki sam jak wtedy gdy wracaliśmy z przyjęcia, a on mnie po tym topił. Niestety to nie było najgorsze co mnie spotkało tego wieczora.

A teraz ma jeszcze lepszą okazję żeby zrobić mi krzywdę. Lecz jeśli tak ma być to ja też nie będę go oszczędzać. Niech pozna całą prawdę.

— Chcę najpierw byśmy poszli do ogrodu, coś ci powiem, a później proszę byś mnie zastrzelił. Jako twoja żona zasługuję na szybką śmierć — robię wszystko by opanować drżenia głosu.

— Nie skarbie, obiecałem, że przestaniesz oddychać i chcę czuć jak umierasz, a twoje serduszko staje. I chociaż moje życie przestanie mieć jakikolwiek sens to musisz zapłacić za swoją zdradę — nie chce mi oszczędzić bólu przy śmierci, ale skoro taka jest jego decyzja to ja tym bardziej nie żałuję, że wreszcie go o wszystkim poinformuję. Chociaż pewnie i tak nie uzna swojej winy. — Lecz jeśli twoim ostatnim życzeniem jest pójście do ogrodu to chodźmy.

Łapie mnie za rękę i szybkim krokiem ciągnie mnie do ogrodu. Najwyraźniej chce jak najszybciej to zakończyć.

Jak wychodzimy na zewnątrz to ja go prowadzę do miejsca na uboczu. Wyróżnia je jedynie małe ozdobne drzewko, które sama posadziłam pewnej nocy.

— Nie wiem co cię wstyd napadło by to posadzić. Średnio tu pasuje, ale nie pozbywałem się go. Mów co masz mówić, bo... — przerywam mu. On musi tego wysłuchać.

— Nie uciekłam od ciebie tylko dlatego, że mnie wtedy topiłeś, po tym wszystkim nie dostałam obfitej miesiączki tylko poroniłam nasze dziecko. Nasze dwunastotygodniowe dziecko. Już nie wiem czy bardziej się ciebie bałam czy byłam na ciebie wściekła. Nie chciałam się z tobą tym dzielić, więc sama pod osłoną nocy je tu pochowałam, a później odeszłam. Jak na ironię to właśnie tego wieczora miałam ci oznajmić, że będziemy rodzicami — mówię to wszystko z ciężkim sercem. Po jego wzroku też wnioskuję, że moje słowa go zabolały. I dobrze, to on do tego dopuścił. Zamienił dzień, który miał być szczęśliwy w prawdziwy koszmar.

— To nie prawda. Kłamiesz! — widać po nim, jak bardzo chce bym zaprzeczyła. Ja jednak tego nie zrobię. To jest najszczersza prawda, bolesna, ale prawda.

— Moje maleństwo na pewno po tym czasie się rozłożyło, ale umieściłam je w drewnianej szkatułce. Wykop, a później pochowaj razem ze mną. To moja ostatnia prośba, nie przedłużaj też już tego — pragnę by jak najszybciej się to skończyło. Nie chcę swojej śmierci, ale teraz jestem przygotowana żeby przyjąć to co da mi los. A jeśli to będzie się przedłużać to górę weźmie panika. Nie chcę by mnie na samum końcu upokorzono.

— Wracaj do naszej sypialni — marszczę brwi.

— Nie przedłużaj tego — nie mogę już oponować tych łez, które się cisną z moich oczu. Wypowiedzenie chociaż jednego słowa bardzo wiele mnie kosztuje, mam ściśnięte gardło.

— Wracaj do naszej sypialni Victorio — powtarza. — Niedawno co straciłaś przytomność i potrzebujesz odpoczynku — on teraz naprawdę martwi się o moje zdrowie. Coraz mniej zaczynam go rozumieć.

Odwracam się i zaczynam maszerować w stronę domu. On jednak zatrzymuje mnie jedynym zdaniem.

— Nie umrzesz Victorio, a na pewno nie dziś, połóż się i odpocznij — mówi nie patrząc na mnie. Jego wzrok jest cały czas wlepiony w te ozdobne drzewko.

Nie jest mi go jednak szkoda.

Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro