21
— Wróciłam! — krzyczę radosnym głosem. Zapalam też światło w salonie.
— Co jest do cholery — warczy zapasy Theo, lecz jak nasze spojrzenia się spotykają to on szybko podbiega w moją stronę i bierze w ramiona, a następnie podnosi do góry. Głośno chichocze. Tak bardzo się za nim stęskniłam. — W jaki sposób udało ci się uwolnić? Chciałem cię ze sobą zabrać, ale bałem się, że jak okaże ci zbyt wielkie zainteresowanie to ty za to oberwiesz.
— Bardzo dobrze się zachowałeś — chwalę go. Jego opanowanie bardzo mi pomogło, jeśli by powiedział prawdę tak jak nie udałoby mi się z taką łatwością omotać Harry'ego i uciec.
— Victoria — nagle dociera do mnie głos mojego ojca. Odsuwam się od bruneta i biegnę do mojego stojącego na schodach taty. Wpadam w jego ramiona i się przytulam. — Dziecko ja byłem już gotów oddać mu wszystko czego zażąda by tylko cię uwolnić od cierpienia.
— To by było zbędne, on lubi mnie dręczyć i wątpię żeby kiedyś z własnej woli z tego zrezygnował. To już jednak jest przeszłość, ja nigdy do niego nie wrócę i nie będzie już przez to przechodzić.
— Oczywiście. Nie masz pojęcia jak bardzo żałuję, że cię do niego wysłałem. Nie musicie mieć rozwodu. Tak też jest dobrze.
— Nie — odzywa się nagle Theo. — Zmusimy go by zwrócił Victorii wolność, oczywiście ona już nigdy się do niego nie zbliży. Nie możemy pozwolić na to by znowu spróbował ją uwięzić.
— Nie rozmawiajmy na razie o tym – proszę ich obu. Dobrze, że mam na twarzy mocny makijaż, bo jakby zobaczyli co zrobił mi Harry to jeszcze by im jakieś głupstwo przyszło do głowy. A ja na chwilę chcę zapomnieć o tym piekle, które dopiero co przeszłam. — Stęskniłam się za swoim łóżkiem i jestem naprawdę wykończona. Nie było łatwo go wykiwać.
— Ale ci się udało śliczna. I nareszcie będziemy razem.
Pov Harry
Unoszę ociężałe powieki, a w głowie zaczyna mi wirować. Znajduję w sobie jednak tyle siły podnieść głowę. Kurwa kiedy ja zdążyłem się tak napierdolić, obym nie zrobił Victorii żadnej krzywdy. Ona się naprawdę postarała czego się po niej nie spodziewałem.
— Torii! — wołam. W zasięgu wzroku jej jednak nie widzę. Pewnie poszła sobie zrobić kawę. Mam nadzieję, że pomyśli także i o mnie.
Spoglądam na sobie i ze zdziwieniem stwierdzam, że mam na sobie ubranie. Czyli nic znaczącego tej nocy się nie wydarzyło. Nie ma starty, bo i tak przecież o tym nie pamiętam. Wstaję i podchodzę do drzwi, naciskam na klamkę, ale ona nie ustępuje.
Co to ma być do cholery? Nie lubię takich zabaw i Victoria bardzo dobrze o tym wie!
Mam gdzieś drzwi i jednym kopniakiem je wyważam.
— Victoria! — wołam, bo ta sytuacja zaczyna mi się bardo nie podobać. Nie znoszę gdy ktoś się mną bawi. Słyszę bieg, ale moim oczom nie ukazuje się moja żona tylko Patrick. Wygląda na bardzo zdenerwowanego. Nie jest dobrze.
— Pani zniknęła, zawiozłem ją na zakupy tak jak Pan kazał.
— Co? — przerywam mu. — Nie kazałem ci nigdzie jechać. Miałeś mnie pytać o wszystko! — wrzeszczę wściekły. Kurwa jak ja mogłem myśleć, że ten kretyn poradzi sobie z Victorią. Trzeba było poprosić o to Louisa. On jedyny mógłby dać radę.
— Pani twierdziła, że....
— Zejdź mi z oczu, bo zaraz będzie po tobie — chłopak wręcz biegiem ucieka na dźwięk moich słów. To mój daleki kuzyn i na razie nie chcę go zabijać. Przecież ta żmija nie jednego już wyrolowała. Nawet ja dałem jej się nabrać.
Nie trzeba było jej tak pobłażać.
Teraz jednak naprawie ten błąd i jak tylko do mnie wróci to gorzko pożałuje ucieczki.
Im więcej waszych konkretnych komentarzy tym szybciej następny rozdział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro