VII Lhyviar
No wiem, że dawno nie dodałam rozdziału, ale mam wymówkę!
Po pierwsze szkoła, po drugie nie mam czasu i weny, po trzecie i tak nikt tego nie czyta, a po czwarte jest już rozdział, więc proszę się na mnie nie wkurzać i cieszyć się życiem. ❤
Przeklinając wszelkie patyki świata i swoją niezdarność wpadłam do przebłysku...
***
Wszystko wokół mnie wirowało, a ja leciałam w dół z prędkością światła. Zacisnęłam mocno powieki, ale nawet przez nie docierały do mnie rażące, niebieskie i fioletowe błyski. Czułam się jakbym leciała przez oślepiające światła już całą wieczność.
Kiedy już zaczęłam myśleć, że to mój koniec, i że umrę tutaj spadając w dół, czy może lecąc w górę (w tej chwili całkiem straciłam orientację), nagle wszystko ucichło. Zupełnie jakby czas stanął w miejscu.
Po chwili świat przestał wirować, a ja poczułam że leżę na czymś twardym.
Powoli otworzyłam oczy i zamrugałam próbując odzyskać ostrość widzenia. - Chyba już rozumiem, dlaczego Węgielek nazwał ten portal przebłyskiem. - wymamrotałam, wstając z ziemi.
Natychmiast zakręciło mi się w głowie, a żołądek wywinął ze trzy fikołki. Usiadłam z powrotem na ziemi, starając się opanować odruch wymiotny i rozejrzałam się dokoła. Z pewnością nie byłam przed szkołą i z pewnością nie byłam też w swoim mieście...
Gdzieś w środku pojawiła się myśl, że właśnie trafiłam do innego świata, ale moja logiczna strona nie chciała w to uwierzyć.
Cóż... na pewno prawdą był fakt, że jeszcze przed chwilą stałam pod szkołą rozmawiając sobie z kotem, a teraz siedziałam na ziemi, do tego na środku jakiejś piaszczystej drogi.
Droga z jednej strony ciągnęła się aż po horyzont, a z drugiej znikała w dużym lesie.
- Albo właśnie trafiłam do inmego świata albo wylądowałam na jakimś pustkowiu. - westchnęłam, wstając z ziemi i otrzepując spodnie z kurzu.
***
Nie wiem ile czasu minęło odkąd pojawiłam się na tej ścieżce. Próbowałam zrobić portal, ale nic z tego nie wyszło.
- A jeśli już nigdy nie wrócę do domu? - pomyślałam przerażona perspektywą spędzenia reszty życia na tym pustkowiu. Najwyraźniej mój pesymistyczny charakter wreszcie dał o sobie znać.
- Nie, nie mogę się poddawać! Dobra, pomyśl Kendra... Gdzie jestem? Jestem na... jakby to powiedziała Nel, jakimś zadupiu - uśmiechnęłam się przypominając sobie przyjaciółkę, która w tej chwili prawdopodbnie leżała w łóżku pod ciepłą kołderką i smarkała w chusteczki. Co się dziwić w końcu jest zima... i w tym momencie to do mnie dotarło.
- Zima. Jest zima... a raczej była zima. No dobra, tylko spokojnie. Kiedy wybiegłam ze szkoły na dworze wiał zimny wiatr i prawie wszędzie był (co prawda trochę roztopiony, ale jednak) śnieg. - wymamrotałam pod nosem i powoli spojrzałam w górę. Na niebie było tylko kilka samotnych obłoczków i odsłonięte słońce. W mojej grubej bluzie było mi nawet za ciepło.
- Niemożliwe... przecież... - mój umysł najwyraźniej nie mógł przyjąć do wiadomości nagłej zmiany pogody. - Chyba rzeczywiście trafiłam do innego świata... albo mam jakieś halucynacje... i właśnie rozmawiam sama ze sobą. - stwierdziłam.
Po dłuższym zastanowieniu postanowiłam, przynajmniej na chwilę, uwierzyć w magiczne portale prowadzące do innego wymiaru, czy tam świata, czy jakiejś czarodziejskiej krainy, czy cokolwiek to jest...
Ruszyłam dziarskim krokiem w stronę lasu, w drugą stronę ścieżka ciągnęła się aż po horyzont i wydawało mi się, że idąc tędy szybciej gdzieś dojdę.
Przypomniałam sobie słowa tego kota Węgielka.
- Strażniczka cię znajdzie, a ty masz jej powiedzieć, że Miriam znalazła kogoś tam... i jakieś tam wrota zostały otwarte bla, bla... Ale wielka i potężna Miriam (kimkolwiek jest) jeszcze nie może powrócić. - idąc drogą powtórzyłam wiadomość od kota starając się zabrzmieć poważnie i wyniośle.
- Zaufaj przeznaczeniu! Srata tata... Też coś. Proszę bardzo zaufałam. I co? I wylądowałam w innym świecie na jakimś pustkowiu! - wykrzyknęłam zniecierpliwiona. Miałam już dość tego słoneczka, łąki dookoła tej głupiej ścieżki i tego lasu, który jakimś cudem ciągle był bardzo daleko.
- Strażniczka cię znajdzie... no jasne... - jeszcze trochę i tutaj zeświruję. Już gadam sama ze sobą, ciekawe co będzie następne. - Hej! Strażniczko, która miała mnie znaleźć! Rusz się łaskawie i tu przyjdź! - krzyknęłam i wkurzona usiadłam na środku drogi.
Siedziałam po turecku na piachu już od dłuższego czasu i czekałam. Na co? Nie mam pojęcia. Po dłuższej chwili usłyszałam jakby stukanie. Zaniepokojona wsłuchałam się w dźwięk, stukot był rytmiczny i coraz głośniejszy. Spojrzałam w stronę hałasu i zobaczyłam zbliżającego się od lasu jeźdźca na koniu.
Szybko wstałam z ziemi i zeszłam z drogi chowając się w wysokiej trawie. Może mnie nie zauważył? 1Leżałam wśród liści, a tętent kopyt stawał się coraz głośniejszy. Kiedy już myślałam, że nieznajomy pojedzie dalej odgłosy zwolniły, a po chwili całkiem ucichły. Niedaleko od siebie usłyszałam parsknięcie konia i głośne tupnięcie, prawdopodobnie jeździec właśnie z siadł ze swojego wierzchowca.
- No to mam przerąbane - pomyślałam słysząc kroki.
- Wydaje mi się, że nie ma sensu dalej kryć się w tej trawie. I tak doskonale cię widać. - z pewnością był to głos kobiety - No chodź. - dodała. Mówiła z dziwnym, śpiewnym akcentem.
Podniosłam się i spojrzałam na nieznajomą. Kobieta była blondynką, swoje proste włosy miała splecione w warkocz sięgający prawie do pasa. Ubrana była w ciemną bluzkę, obcisłe spodnie i brązowe, wysokie buty, prawdopodbnie do jazdy konnej. Na wierzchu miała długi płaszcz w kolorze butów.
Że jej nie było w tym płaszczu gorąco... ja już dawno zdjęłam swoją puszystą bluzę.
- Kim jesteś i co tu robisz? - zapytała ostro.
- Ja... ymm...
- Ymm? Ymmm to nie odpowiedź na moje pytanie. - Powiedziała gniewnie. Trochę nerwowa ta kobieta.
- Nazywam się Kendra... i szczerze mówiąc nie mam zielonego pojęcia jak się tutaj znalazłam... w zasadzie to nawet nie wiem gdzie jestem. - odpowiedziałam. Kobieta spojrzała na mnie pytająco podnosząc jedną brew, chyba nie zadowoliło jej moje wytłumaczenie.
W takim wypadku postanowiłam improwizować. - Poszukuję strażniczki. Mam dla niej bardzo ważne informacje. - powiedziałam i wyprostowałam się dumnie starając się przyjąć wyniosłą pozę.
Zdziwiona kobieta otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, ale zaraz zamknęła je z powrotem, najwyraźniej nie wiedząc co. Ha, teraz to ją zatkało, widocznie mój talent aktorski wcale nie jest taki zły.
- Szukasz... strażniczki... - powiedziała, choć zabrzmiało to bardziej jak pytanie. - Cóż, jeśli szukasz strażniczki, to dobrze trafiłaś. - blondynka chyba w końcu się ogarnęła i zaczęła mówić sensownie.
- Nazywam się Elleoine i jestem jedną z ostatnich, żyjących jeszcze strażniczek.
No dobra, teraz to mnie zatkało. Wpatrywałam się w stojąca przede mną kobietę szeroko otwartymi oczami. Wygląda na to, że to całe "przeznaczenie" zrobiło swoje i właśnie znalazła mnie strażniczka. Może Węgielek wcale nie jest taki głupi?
- Mówiłaś, że masz dla mnie wiadomość. Jeśli rzeczywiście jest tak ważna, jak uważasz, to nie możemy o tym rozmawiać tutaj. - przerwała moje rozmyślania Elleoine. - Wsiadaj na konia.
- Co? - wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język.
- Chyba nie muszę ci tłumaczyć czym jest koń? - spojrzała na mnie z politowaniem.
- Oczywiście, że nie! - oburzyłam się.
- W takim razie wsiadaj. - to mówiąc podsadziła mnie pomagając wdrapać się na konia, a potem sama dosiadła wierzchowca.
Ruszyłyśmy z miejsca galopem. Kiedyś byłam na jakimś obozie konnym, ale nie licząc jednej chwili, kiedy koń, na którym jechałam się spłoszył i przebiegł parę kroków, nigdy nie galopowałam.
Wierzchowiec Elleoine był naprawdę szybki. Wiatr szumiał mi w uszach, a zwierzę niestrudzenie gnało naprzód wzbijając tumany kurzu kopytami. Bardzo szybko dojechaliśmy do lasu, na nierównej ścieżce koń trochę zwolnił, ale i tak po kilku minutach znaleźliśmy się na małej polance.
Mniej więcej na jej środku stał mały, drewniany domek z dobudowaną szopą najpewniej służącą jako stajnia.
Elleoine zeskoczyła na ziemię i spojrzała na mnie ponaglająco. Zsiadłam szybko z konia i pobiegłam za blondynką, która już prawie doszła do domu. Wyjęła z kieszeni płaszcza pęk kluczy zawieszonych na rzemyku, znalazła właściwy klucz i przekręciła go w zamku. Następnie wzięła czerwony patyczek przyczepiony do sznurka i przejechała nim kilka razy po drzwiach, za każdym razem w innym kierunku. Dopiero po wykonaniu tych czynności chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi wpuszczając mnie do środka.
- Muszę mieć porządne zabezpieczenia, nie wiem co by się stało gdyby zwiadowcy Werydenów sprawdzili mój dom... - wyjaśniła widząc mój pytających wzrok.
- Yhmm. No tak, oczywiście, rozumiem. - powiedziałam, chociaż nie miałam zielonego pojęcia co miała na myśli mówiąc o zwiadowcach jakiś weredenów.
Rozejrzałam się wchodząc do salonu. Dom był urządzony bardzo ładnie, podłoga była zrobiona z ciemnego drewna, co w połączeniu z jasnymi meblami dawało świetny efekt. Elleoine wskazała mi miejsce przy stole, a sama zaparzyła herbatę i po chwili usiadła naprzeciwko mnie stawiając na blacie dwa kubki pełne parującego napoju.
- No dobrze. Teraz możemy spokojnie porozmawiać. - powiedziała kobieta i spojrzała na mnie wyczekująco. - Tak w ogóle to skąd się wzięłaś na tej drodze? - zapytała, kiedy nic nie odpowiedziałam.
- Hmm... to dosyć długa historia - zaczęłam.
- Mam czas. - przerwała mi.
- No cóż, ja... jakby to powiedzieć... Nie jestem stąd. - strażniczka nic nie odpowiedziała, więc zaczęłam mówić dalej. - Pewnie mi pani nie uwierzy, ale ja chyba nie jestem z tego świata. To znaczy jeszcze rano wszystko było normalnie, a potem spotkałam Węgielka i zrobiłam ten portal i potem tam wpadłam, a raczej Węgielek mnie popchnął. W sumie to wszystko przez niego! Gdyby nie on to pewnie siedziałabym teraz w szkole na lekcjach i...
- Czekaj, spokojnie. Zwolnij trochę! - przerwała mój potok słów, a ja wciągnęłam z ulgą powietrze, zdając sobie sprawę, że powiedziałam to wszystko na jednym wdechu. - Nie rozumiem, czyli twierdzisz, że pochodzisz z innego świata... ale to jest przecież niemożliwe!
- No wiem, że trudno to ogarnąć, właściwie sama nie wiele rozumiem. Ale wiem, że mam przekazać strażniczce wiadomość. - powiedziałam już trochę wolniej. - Kot Węgielek, to znaczy, ja go tak nazwałam, nie wiem jak naprawdę się nazywa, no więc, napisał mi na ziemi informację dla pani, a potem wepchnął mnie do przebłysku.
- Przebłysku?! Skąd do jasnej Lhyvianny wzięłaś przebłysk?! - wykrzyknęła wstrząśnięta strażniczka.
- No... zrobiłam.
- Co?!
- Nie wiem co! Ja nawet nie wiem gdzie w tej chwili jestem! - wkurzyłam się, byłam już zmęczona tym pokręconym dniem.
- No już spokojnie, zaraz ci wszystko wyjaśnię, tylko jeszcze powiedz jaką masz dla mnie wiadomość, dobrze?
- No dobrze. Mam pani przekazać, że "jakaś przepowiednia się spełniła albo się spełni? Jakoś tak... Wrota zostały otwarte, a Miriam znalazła jakąś dziewczynę, ale nie może jeszcze wrócić, bo coś tam." - wyjaśniłam robiąc rękami cudzysłów.
Mina kobiety była w tej chwili bezcenna. Siedziała z szeroko otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami, najwyraźniej starając się zrozumieć co właśnie powiedziałam.
- Coś nie tak? - spytałam nadal zszokowaną strażniczkę.
- Nie, nie... ohhh, po prostu... A jednak, przepowiednia nie kłamała. - powiedziała w końcu kobieta.
- Ok, teraz to ja nic nie rozumiem.
- Och, no tak, oczywiście! Pytaj o co chcesz!
Zdziwiła mnie jej nagła zmiana nastroju, ale skoro zaoferowała się wyjaśnić mi parę spraw, postanowiłam z tego jak najlepiej korzystać.
- Gdzie tak właściwie teraz jesteśmy? W sensie, co to za świat i w ogóle. - zadałam pierwsze pytanie.
- Trafiłaś do tego świata nie bez powodu. Ale może zacznijmy od początku. Witaj w Lhyviarze Kendro.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro