Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VII Lhyviar

No wiem, że dawno nie dodałam rozdziału, ale mam wymówkę!

Po pierwsze szkoła, po drugie nie mam czasu i weny, po trzecie i tak nikt tego nie czyta, a po czwarte jest już rozdział, więc proszę się na mnie nie wkurzać i cieszyć się życiem. ❤

Przeklinając wszelkie patyki świata i swoją niezdarność wpadłam do przebłysku...

***

Wszystko wokół mnie wirowało, a ja leciałam w dół z prędkością światła. Zacisnęłam mocno powieki, ale nawet przez nie docierały do mnie rażące, niebieskie i fioletowe błyski. Czułam się jakbym leciała przez oślepiające światła już całą wieczność.

Kiedy już zaczęłam myśleć, że to mój koniec, i że umrę tutaj spadając w dół, czy może lecąc w górę (w tej chwili całkiem straciłam orientację), nagle wszystko ucichło. Zupełnie jakby czas stanął w miejscu.

Po chwili świat przestał wirować, a ja poczułam że leżę na czymś twardym.

Powoli otworzyłam oczy i zamrugałam próbując odzyskać ostrość widzenia. - Chyba już rozumiem, dlaczego Węgielek nazwał ten portal przebłyskiem. - wymamrotałam, wstając z ziemi.

Natychmiast zakręciło mi się w głowie, a żołądek wywinął ze trzy fikołki. Usiadłam z powrotem na ziemi, starając się opanować odruch wymiotny i rozejrzałam się dokoła. Z pewnością nie byłam przed szkołą i z pewnością nie byłam też w swoim mieście...

Gdzieś w środku pojawiła się myśl, że właśnie trafiłam do innego świata, ale moja logiczna strona nie chciała w to uwierzyć.

Cóż... na pewno prawdą był fakt, że jeszcze przed chwilą stałam pod szkołą rozmawiając sobie z kotem, a teraz siedziałam na ziemi, do tego na środku jakiejś piaszczystej drogi.

Droga z jednej strony ciągnęła się aż po horyzont, a z drugiej znikała w dużym lesie.

- Albo właśnie trafiłam do inmego świata albo wylądowałam na jakimś pustkowiu. - westchnęłam, wstając z ziemi i otrzepując spodnie z kurzu.

***

Nie wiem ile czasu minęło odkąd pojawiłam się na tej ścieżce. Próbowałam zrobić portal, ale nic z tego nie wyszło.

- A jeśli już nigdy nie wrócę do domu? - pomyślałam przerażona perspektywą spędzenia reszty życia na tym pustkowiu. Najwyraźniej mój pesymistyczny charakter wreszcie dał o sobie znać.

- Nie, nie mogę się poddawać! Dobra, pomyśl Kendra... Gdzie jestem? Jestem na... jakby to powiedziała Nel, jakimś zadupiu - uśmiechnęłam się przypominając sobie przyjaciółkę, która w tej chwili prawdopodbnie leżała w łóżku pod ciepłą kołderką i smarkała w chusteczki. Co się dziwić w końcu jest zima... i w tym momencie to do mnie dotarło.

- Zima. Jest zima... a raczej była zima. No dobra, tylko spokojnie. Kiedy wybiegłam ze szkoły na dworze wiał zimny wiatr i prawie wszędzie był (co prawda trochę roztopiony, ale jednak) śnieg. - wymamrotałam pod nosem i powoli spojrzałam w górę. Na niebie było tylko kilka samotnych obłoczków i odsłonięte słońce. W mojej grubej bluzie było mi nawet za ciepło.

- Niemożliwe... przecież... - mój umysł najwyraźniej nie mógł przyjąć do wiadomości nagłej zmiany pogody. - Chyba rzeczywiście trafiłam do innego świata... albo mam jakieś halucynacje... i właśnie rozmawiam sama ze sobą. - stwierdziłam.

Po dłuższym zastanowieniu postanowiłam, przynajmniej na chwilę, uwierzyć w magiczne portale prowadzące do innego wymiaru, czy tam świata, czy jakiejś czarodziejskiej krainy, czy cokolwiek to jest...

Ruszyłam dziarskim krokiem w stronę lasu, w drugą stronę ścieżka ciągnęła się aż po horyzont i wydawało mi się, że idąc tędy szybciej gdzieś dojdę.

Przypomniałam sobie słowa tego kota Węgielka.

- Strażniczka cię znajdzie, a ty masz jej powiedzieć, że Miriam znalazła kogoś tam... i jakieś tam wrota zostały otwarte bla, bla... Ale wielka i potężna Miriam (kimkolwiek jest) jeszcze nie może powrócić. - idąc drogą powtórzyłam wiadomość od kota starając się zabrzmieć poważnie i wyniośle.

- Zaufaj przeznaczeniu! Srata tata... Też coś. Proszę bardzo zaufałam. I co? I wylądowałam w innym świecie na jakimś pustkowiu! - wykrzyknęłam zniecierpliwiona. Miałam już dość tego słoneczka, łąki dookoła tej głupiej ścieżki i tego lasu, który jakimś cudem ciągle był bardzo daleko.

- Strażniczka cię znajdzie... no jasne... - jeszcze trochę i tutaj zeświruję. Już gadam sama ze sobą, ciekawe co będzie następne. - Hej! Strażniczko, która miała mnie znaleźć! Rusz się łaskawie i tu przyjdź! - krzyknęłam i wkurzona usiadłam na środku drogi.

Siedziałam po turecku na piachu już od dłuższego czasu i czekałam. Na co? Nie mam pojęcia. Po dłuższej chwili usłyszałam jakby stukanie. Zaniepokojona wsłuchałam się w dźwięk, stukot był rytmiczny i coraz głośniejszy. Spojrzałam w stronę hałasu i zobaczyłam zbliżającego się od lasu jeźdźca na koniu.

Szybko wstałam z ziemi i zeszłam z drogi chowając się w wysokiej trawie. Może mnie nie zauważył? 1Leżałam wśród liści, a tętent kopyt stawał się coraz głośniejszy. Kiedy już myślałam, że nieznajomy pojedzie dalej odgłosy zwolniły, a po chwili całkiem ucichły. Niedaleko od siebie usłyszałam parsknięcie konia i głośne tupnięcie, prawdopodobnie jeździec właśnie z siadł ze swojego wierzchowca.

- No to mam przerąbane - pomyślałam słysząc kroki.

- Wydaje mi się, że nie ma sensu dalej kryć się w tej trawie. I tak doskonale cię widać. - z pewnością był to głos kobiety - No chodź. - dodała. Mówiła z dziwnym, śpiewnym akcentem.

Podniosłam się i spojrzałam na nieznajomą. Kobieta była blondynką, swoje proste włosy miała splecione w warkocz sięgający prawie do pasa. Ubrana była w ciemną bluzkę, obcisłe spodnie i brązowe, wysokie buty, prawdopodbnie do jazdy konnej. Na wierzchu miała długi płaszcz w kolorze butów.

Że jej nie było w tym płaszczu gorąco... ja już dawno zdjęłam swoją puszystą bluzę.

- Kim jesteś i co tu robisz? - zapytała ostro.

- Ja... ymm...

- Ymm? Ymmm to nie odpowiedź na moje pytanie. - Powiedziała gniewnie. Trochę nerwowa ta kobieta.

- Nazywam się Kendra... i szczerze mówiąc nie mam zielonego pojęcia jak się tutaj znalazłam... w zasadzie to nawet nie wiem gdzie jestem. - odpowiedziałam. Kobieta spojrzała na mnie pytająco podnosząc jedną brew, chyba nie zadowoliło jej moje wytłumaczenie.

W takim wypadku postanowiłam improwizować. - Poszukuję strażniczki. Mam dla niej bardzo ważne informacje. - powiedziałam i wyprostowałam się dumnie starając się przyjąć wyniosłą pozę.

Zdziwiona kobieta otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, ale zaraz zamknęła je z powrotem, najwyraźniej nie wiedząc co. Ha, teraz to ją zatkało, widocznie mój talent aktorski wcale nie jest taki zły.

- Szukasz... strażniczki... - powiedziała, choć zabrzmiało to bardziej jak pytanie. - Cóż, jeśli szukasz strażniczki, to dobrze trafiłaś. - blondynka chyba w końcu się ogarnęła i zaczęła mówić sensownie.
- Nazywam się Elleoine i jestem jedną z ostatnich, żyjących jeszcze strażniczek.

No dobra, teraz to mnie zatkało. Wpatrywałam się w stojąca przede mną kobietę szeroko otwartymi oczami. Wygląda na to, że to całe "przeznaczenie" zrobiło swoje i właśnie znalazła mnie strażniczka. Może Węgielek wcale nie jest taki głupi?

- Mówiłaś, że masz dla mnie wiadomość. Jeśli rzeczywiście jest tak ważna, jak uważasz, to nie możemy o tym rozmawiać tutaj. - przerwała moje rozmyślania Elleoine. - Wsiadaj na konia.

- Co? - wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

- Chyba nie muszę ci tłumaczyć czym jest koń? - spojrzała na mnie z politowaniem.

- Oczywiście, że nie! - oburzyłam się.

- W takim razie wsiadaj. - to mówiąc podsadziła mnie pomagając wdrapać się na konia, a potem sama dosiadła wierzchowca.

Ruszyłyśmy z miejsca galopem. Kiedyś byłam na jakimś obozie konnym, ale nie licząc jednej chwili, kiedy koń, na którym jechałam się spłoszył i przebiegł parę kroków, nigdy nie galopowałam.

Wierzchowiec Elleoine był naprawdę szybki. Wiatr szumiał mi w uszach, a zwierzę niestrudzenie gnało naprzód wzbijając tumany kurzu kopytami. Bardzo szybko dojechaliśmy do lasu, na nierównej ścieżce koń trochę zwolnił, ale i tak po kilku minutach znaleźliśmy się na małej polance.
Mniej więcej na jej środku stał mały, drewniany domek z dobudowaną szopą najpewniej służącą jako stajnia.

Elleoine zeskoczyła na ziemię i spojrzała na mnie ponaglająco. Zsiadłam szybko z konia i pobiegłam za blondynką, która już prawie doszła do domu. Wyjęła z kieszeni płaszcza pęk kluczy zawieszonych na rzemyku, znalazła właściwy klucz i przekręciła go w zamku. Następnie wzięła czerwony patyczek przyczepiony do sznurka i przejechała nim kilka razy po drzwiach, za każdym razem w innym kierunku. Dopiero po wykonaniu tych czynności chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi wpuszczając mnie do środka.

- Muszę mieć porządne zabezpieczenia, nie wiem co by się stało gdyby zwiadowcy Werydenów sprawdzili mój dom... - wyjaśniła widząc mój pytających wzrok.

- Yhmm. No tak, oczywiście, rozumiem. - powiedziałam, chociaż nie miałam zielonego pojęcia co miała na myśli mówiąc o zwiadowcach jakiś weredenów.

Rozejrzałam się wchodząc do salonu. Dom był urządzony bardzo ładnie, podłoga była zrobiona z ciemnego drewna, co w połączeniu z jasnymi meblami dawało świetny efekt. Elleoine wskazała mi miejsce przy stole, a sama zaparzyła herbatę i po chwili usiadła naprzeciwko mnie stawiając na blacie dwa kubki pełne parującego napoju.

- No dobrze. Teraz możemy spokojnie porozmawiać. - powiedziała kobieta i spojrzała na mnie wyczekująco. - Tak w ogóle to skąd się wzięłaś na tej drodze? - zapytała, kiedy nic nie odpowiedziałam.

- Hmm... to dosyć długa historia - zaczęłam.

- Mam czas. - przerwała mi.

- No cóż, ja... jakby to powiedzieć... Nie jestem stąd. - strażniczka nic nie odpowiedziała, więc zaczęłam mówić dalej. - Pewnie mi pani nie uwierzy, ale ja chyba nie jestem z tego świata. To znaczy jeszcze rano wszystko było normalnie, a potem spotkałam Węgielka i zrobiłam ten portal i potem tam wpadłam, a raczej Węgielek mnie popchnął. W sumie to wszystko przez niego! Gdyby nie on to pewnie siedziałabym teraz w szkole na lekcjach i...

- Czekaj, spokojnie. Zwolnij trochę! - przerwała mój potok słów, a ja wciągnęłam z ulgą powietrze, zdając sobie sprawę, że powiedziałam to wszystko na jednym wdechu. - Nie rozumiem, czyli twierdzisz, że pochodzisz z innego świata... ale to jest przecież niemożliwe!

- No wiem, że trudno to ogarnąć, właściwie sama nie wiele rozumiem. Ale wiem, że mam przekazać strażniczce wiadomość. - powiedziałam już trochę wolniej. - Kot Węgielek, to znaczy, ja go tak nazwałam, nie wiem jak naprawdę się nazywa, no więc, napisał mi na ziemi informację dla pani, a potem wepchnął mnie do przebłysku.

- Przebłysku?! Skąd do jasnej Lhyvianny wzięłaś przebłysk?! - wykrzyknęła wstrząśnięta strażniczka.

- No... zrobiłam.

- Co?!

- Nie wiem co! Ja nawet nie wiem gdzie w tej chwili jestem! - wkurzyłam się, byłam już zmęczona tym pokręconym dniem.

- No już spokojnie, zaraz ci wszystko wyjaśnię, tylko jeszcze powiedz jaką masz dla mnie wiadomość, dobrze?

- No dobrze. Mam pani przekazać, że "jakaś przepowiednia się spełniła albo się spełni? Jakoś tak... Wrota zostały otwarte, a Miriam znalazła jakąś dziewczynę, ale nie może jeszcze wrócić, bo coś tam." - wyjaśniłam robiąc rękami cudzysłów.

Mina kobiety była w tej chwili bezcenna. Siedziała z szeroko otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami, najwyraźniej starając się zrozumieć co właśnie powiedziałam.

- Coś nie tak? - spytałam nadal zszokowaną strażniczkę.

- Nie, nie... ohhh, po prostu... A jednak, przepowiednia nie kłamała. - powiedziała w końcu kobieta.

- Ok, teraz to ja nic nie rozumiem.

- Och, no tak, oczywiście! Pytaj o co chcesz!

Zdziwiła mnie jej nagła zmiana nastroju, ale skoro zaoferowała się wyjaśnić mi parę spraw, postanowiłam z tego jak najlepiej korzystać.

- Gdzie tak właściwie teraz jesteśmy? W sensie, co to za świat i w ogóle. - zadałam pierwsze pytanie.

- Trafiłaś do tego świata nie bez powodu. Ale może zacznijmy od początku. Witaj w Lhyviarze Kendro.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro