32
Dominik
- A pamiętasz jak w tamto pamiętne lato chciałeś wejść po śliwki na to drzewo, ale nie postawiłeś jednej nogi na gałęzi i spadłeś w pokrzywy? - wybuchnąłem kolejną lawiną śmiechu, bo już od dobrych dwudziestu minut rozmawiałem z chłopakiem, wspominaliśmy czasy naszego dzieciństwa. (Autentik historia z tą śliwką😂😂 na szczęście to nie ja wchodziłam na to drzewo)
- To tak cholernie swędziało. A pa.. - blondynowi przerwała pielęgniarka wchodząca do sali.
- Pora obiadu! - z uśmiechem podjechała wózkiem obładowanym jedzeniem zaraz koło mojego łóżka.
- Że już co? - Alan spojrzał na swój zegarek i zerwał się z krzesła. - Miałem być tu tylko chwilę! Lecę do ojca. Zgadamy się!- powiedział w moim kierunku, po czym na odchodne rzucił kobiecie zwykłe do widzenia i wybiegł z pomieszczenia.
- Twój chłopak jest bardzo energiczny. - posłała mi rozbawione spojrzenie kładąc jednocześnie talerz z zupą na stoliczku, który miał każdy pacjent.
- To nie mój chłopak. Prędzej powiedziałbym, że przyjaciel, ale do tego musi się trochę bardziej postarać. Dziękuję za jedzenie. - wytłumaczyłem i z ogromnym uśmiechem zacząłem zajadać się podanym mi obiadem. Zupełnie nie rozumiem co inni mają do szpitalnego żarełka, ja osobiście je uwielbiałem. Nie było strasznie syte, a mój skurczony od długich przerw w posiłkach żołądek bynajmniej nie chciał zwrócić wszystkiego, co się w nim znajdowało.
- Później przyjdę podać ci leki.
Nic więcej nie mówiąc kobieta opuściła salę, a ja zostałem sam i to chyba było strzałem w dziesiątkę. Bardzo potrzebowałem chwili dla siebie, tak w samotności. Napisałem Filipowi, żeby sobie odpuścił i nie przyjeżdżał w najbliższym czasie, a ja spokojnie będę mógł wypocząć. Westchnąłem i podszedłem do okna. Zastałem dziwny jak dla mnie widok, bo w grudniu zazwyczaj nie ma burzowych chmur. Wszystko byleby nie było piorunów.
Filip
Jak napisał do mnie Dominik, darowałem sobie dzisiejszą kolejną wizytę w szpitalu. Wziąłem długą kąpiel i usiadłem na kanapie z puszką jakiegoś smakowego piwa, które zostawiła u mnie pewnego dnia Sylwia. Nie zdążyłem jej otworzyć, bo usłyszałem dzwonek mojego telefonu, a na wyświetlaczu pojawiła się uśmiechnięta buzia mojego promyczka.
- Halo? -odebrałem szybko.
- Filip.. -załkał, a mi serce momentalnie stanęło. Co jeśli to coś strasznego? - Jest burza. - wyznał i nagle spostrzegłem, że faktycznie za oknem pogoda szalała. - Filip, bardzo się boję. Błagam przyjedź tu jak najszybciej, ja nie wytrzymam bez ciebie, proszę.. - rozpłakał się na dobre. Nie miałem pojęcia dlaczego tak reagował, ale jeśli byłem mu teraz potrzebny, to nie zamierzałem opierdzielać się na kanapie, kiedy on cierpi.
- Będę za chwilę. -powiedziałem w pośpiechu zakładając buty. Szpital nie był tak daleko, spokojne piętnaście minut spacerkiem, jednak ja biegłem. Znalazłem się tam w rekordowym czasie i mimo, że zatrzymywały mnie pielęgniarki, ja biegłem dalej do sali chłopaka. Zastałem go w kącie pomieszczenia, skulonego, trzęsącego się i płaczącego. Podszedłem do niego i szczelnie owinąłem ramionami. - Jestem już, promyczku. Proszę cię uspokój się, już jestem, nie zostawię cię samego. - wyszeptałem mu na ucho.
- Ty! Nie możesz.. - odezwała się dosyć młoda dziewczyna, która razem ze staruszką przebiegła za mną.
- Zostaw. Nie będę dawać temu dzieciakowi leków uspokajających, bo w końcu się uspokoił. On wystarczył, więc niech tu będzie. -wskazała na mnie. - Już chodźmy.
- Ale.. -reszty nie usłyszałem, bo miła kobieta zamknęła za nimi drzwi.
- Filip? -pierwszy raz od kiedy tu wszedłem poczułem jak chłopak robi jakikolwiek ruch i oddaje mój uścisk.
- Jestem tu. Co się dzieje? Czego się tak boisz? -podniosłem Dominika, po czym przeniosłem go na łóżko.
- Burza.- wydusił z siebie, a gdy po pomieszczeniu rozległ się okropny huk szybko złapał mnie za rękę i pociągnął tak, że wylądowałem nad nim. Całe szczęście zdążyłem się oprzeć łokciami, bo inaczej zgniótłbym drobne ciałko blondyna. - Nie zostawiaj mnie. -powiedział znajdując się kilka milimetrów od mojej twarzy. Cały czas utrzymywaliśmy kontakt wzrokowy.
- Nigdy ci tego nie zrobię, obiecuję. - Wyszeptałem jednocześnie zbliżając się do jego ust.
- Boje się. - oznajmił cicho i już mieliśmy dotknąć swoich warg, ale strzelił piorun, a Dominik osunął się trochę w dół, po czym schował twarz jak najbardziej w moim torsie.
- Promyczku, będę cały czas, nie pójdę. - zapewniłem go układając się obok niego i obejmując mocno.
- Będziesz mnie przytulał ile chce?
- Tak.
- Dziękuję ci. - podniósł swój wzrok na mnie i dał mi delikatny, motyli, kilkusekundowy pocałunek.
........
Daliśmy radę! Egzaminy skończone w dobrym humorze. Szczerze najbardziej chciałam polski, ale okazało się, że był najgorszy. Dzisiejszy angielski niby łatwizna. Zobaczymy, oby było git.
Takie dosyć dziwne, bo przewidziałam przyszłość. Zaczęłam rozdział pisać jeszcze przed egzaminami, a wczoraj Dominik na story mówił, że boi się burzy. Mindfuck.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro