Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19

Sylwia

Było już grubo po południu, a ja musiałam zmagać się z przerażonym Dominikiem i własnym zmartwieniem o Filipa. Jasno dał mi rano do zrozumienia, że pojawi się przed dwunastą u mnie w mieszkaniu, jednak tym czasem dochodziła już piętnasta, a jego wciąż nie było. Czy ma aż tak poważne opóźnienie? Co jak mu się coś stało? A może to było tylko podpuchą? Może nie przyjedzie? Tyle pytań krążyło mi po głowie, nawet nie chciałam sobie wyobrażać co biedny blondyn musiał przeżywać. Za każdym razem kiedy przychodziłam do sypialni zobaczyć czy jeszcze się nie zapłakał na śmierć, on leżał głęboko zakopany pod kołdrą i nie wyściubiał nosa spoza niej. Po setnych odwiedzinach pokoju mogłam spokojnie stwierdzić, że chłopak zasnął. Opadłam z westchnieniem na kanapę, miałam już powoli dość czekania. Lekko przymknęłam oczy, ciężka, nieprzespana noc dawała o sobie znaki. Martwiłam się o mojego przyjaciela i o mój związek, przechodziłam ogromny kryzys, potrzebowałam zwykłej rozmowy z bliskim, ale nawet nie miałam takiej okazji, gdyż Filip teraz zajęty jest swoimi sprawami nie mając czasu na mnie. Chciałam tylko chwilę wypoczynku, ale niestety coś musiało mi przerwać.

Dominik

Pamiętam tylko tyle, że zanim odpłynąłem do krainy Morfeusza, to dużo płakałem i czekałem. Ciągle miałem nadzieję na przybycie bruneta, lecz z bezsilności i zmęczenia poddałem się błogiemu snu. Nie wiem ile odpoczywałem, ale kiedy otworzyłem oczy i wróciłem do świata żywych dotarły do mnie echem odbijające się po mieszkaniu rozmowy. Wszędzie rozpoznałbym ten charakterystyczny głos. Puściłem w niepamięć nasilający ból kostki, w tym momencie dostałem nagłego przypływu sił i niczym małe dziecko cały uradowany wyczłapałem z sypialnii właścicielki mieszkania.

- Filip! Ty idioto! Martwiłem się. - bezwładnie padłem na jego kolana mocno wtulając w klatkę piersiową, od której bił ten porażający zapach perfum. Mógłbym wdychać go godzinami. - Czemu tak długo?

- A co ty za spacerki sobie robisz? Masz skręconą kostkę, nie powinieneś jej obciążać. - poczułem silne ramiona oplatające moją talię. - Jesteś jeszcze bardziej wychudzony niż ostatnim razem kiedy się widzieliśmy.

- Bo nic nie jadł.- odezwała się brązowooka.

- Spadaj! Nie musisz się tak od razu skarżyć.- fuknąłem oburzony. Jeszcze tego mi brakowało, żeby chłopak martwił się nazbyt potrzeb.

- A pewnie, że się poskarżę! Odwodniony i praktycznie o chlebie tutaj żył. - zwróciła swoje zarzuty do Filipa.

- Spokojnie, od teraz będzie wszystko grzecznie jadł, prawda? - zaśmiał się głaszcząc moje plecy swoją nadzwyczajnie ciepłą dłonią. Nie mogłem zaprzeczyć, że przytulanie do tego mężczyzny było czymś magicznym. Czułem się bezpieczny, kochany i odcięty od wszelkiego zła tego świata. Ciepło emanujące od niego dawało mi siły, abym trzymał się w sobie i nie upadał, kiedy będzie ciężko.

- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. - wypomniałem Filipowi.

- Popsuł się im pociąg i musiałem czekać na przesiadkę do drugiego. - kłamał, na sto procent jestem tego pewny. Mimo wszystko wolałem puścić to mimo uszu, chciałem nacieszyć się jego obecnością. Później zamierzam z nim przeprowadzić dosyć poważną rozmowę i może już nie być taki skory do czułości.

- Przepraszam.. - wymruczałem. Było mi głupio, że postąpiłem w ten sposób. Dałem mu nadzieję, aby potem go zupełnie olać.

- Ale za co Domisiu? Nic nie zrobiłeś, to ja jestem idiotą.

- Wieczorem o tym porozmawiamy. Proszę zabierz mnie już do siebie. - naprawdę chciałem znaleźć się w tym przytulnym mieszkaniu, pod tą ciepłą pierzyną pachnącą brunetem, przytulić jego poduszkę i poczekać aż zrobi mi ciepłą herbatkę, żeby zaraz położyć się obok mnie razem przeczekując to całe niesforne skręcenie. Jak mylne były moje wyobrażenia spędzenia reszty dzisiejszego dnia.

- Umm.. W tym jest problem. Muszę na jakiś czas wyjechać z powrotem do rodziny. Przyjechałem po więcej rzeczy i chciałem cię zobaczyć. - smętny uśmiech zawitał na jego twarzy, a mi jakby złamało się serce. Po to tyle płakałem wyczekując chłopaka, który zaraz i tak wraca w nieznaną mi stronę?

- Pieprzony egoista! Znowu to robisz!- nie mogłem tego znieść więcej, dlaczego dałem mu tą kolejną szansę? Żeby po raz drugi mnie zostawił? Wstałem z kolan Filipa uciekając do pokoju Sylwii. Zagrzebałem się głęboko pod kołdrą, ale na marne, gdyż zaraz ktoś ją ze mnie zrzucił. - Odejdź. - ledwo wyszeptałem, nie miałem sił płakać, jednakże łzy same spływały po moich zaczerwienionych policzkach.

- Domisiu.. Promyczku, naprawdę nie chcę cię zostawiać samego, ale to jest sprawa nie cierpiąca zwłoki. Obiecuję, że niedługo wrócę. - poczułem jego rękę dotykająca mojego ramienia. Nagle wpadłem na głupi pomysł. - Musisz na siebie uważać do czas..

- Zabierz mnie ze sobą. - wyrzuciłem szybko, czym chyba zaskoczyłem chłopaka.

- Co? Ty..? Naprawdę chcesz jechać do mojego rodzinnego miasta? - poprawił się na łóżku, zdecydowanie nie przewidział takich słów z mojej strony.

- Gdziekolwiek. - mruknąłem siadając naprzeciw bruneta.- Byleby być z tobą. Naprawdę tęskniłem.. Chciałbym na poważnie porozmawiać o tym wszystkim, co się teraz dzieje. - widząc, że siedział on w idelanej do tego pozycji, przełożyłem przez niego jedną nogę lądując okrakiem na nogach chłopaka i spoglądając wprost w piwne tęczówki. - Ja naprawdę chcę trochę zwolnić, poznać się i małymi kroczkami rozwijać tą relacje, ale nie potrafię wobec ciebie zachowywać takiej obojętności. Może i zaczęliśmy nie za fajnie, może i jestem głupi, że tak szybko ci zaufałem, ale nie mogę. Potrzebowałem takiego człowieka, którym jesteś Ty. Dajesz mi nadzieję, trochę miłości, empatii. Chcę skończyć ze swoim dotychczasowym życiem, dostałem od ciebie szansę, nie chce tego zmarnować. Jesteś teraz moją nadzieją. - z uśmiechem złapałem za jego policzki. - Proszę, nie róbmy sobie tego nawzajem, nie krzywdźmy się, bądźmy dla siebie wsparciem, potrzebuję ciebie. Proszę.. - wyszeptałem przymykając oczy.

- Jesteś cholernie uroczy wiesz? Ja tak bardzo cię krzywdzę.. - oparł czoło o moje i kontynuował. - Czemu jeszcze tu jesteś? Czemu nie krzyczysz na mnie? Czemu mnie nie uderzysz? Zasłużyłem, żebyś mnie nienawidził. Czemu tego nie zrobisz? - wyszeptał.

- Ja nie mogę.. Nie potrafię ciebie odrzucić, za bardzo mi zależy. - zbliżyłem swoje usta do tych jego.

- Nie będę robił niczego, co by Ci przeszkadzało. Jeśli będziesz chciał odejść, pozwolę na to. Nie będę cię do niczego zmuszał. - i tyle by było z naszej rozmowy. Miękka, zaróżowiona powierzchnia zetknęła się z moją pozwalając mi na odczucie tych przysłowiowych motylków w brzuchu. Przestałem myśleć o jakichkolwiek problemach, o kostce, ojcu, braku miejsca zamieszkania, mojej głupocie czy nawet tym że od paru dni tak naprawdę nie wychodziłem z łóżka i byłem niezbyt świeży. Zatraciłem się w tych cudownych wargach, które potrafiły przekazać tak wiele uczuć przez zwykły pocałunek. Nie wiem dlaczego tak się działo, po prostu wepchnięto mnie w ramiona zauroczenia, któro mocno trzymało i wcale nie spieszyło się, aby puścić. Być może popełniałem błąd, byłem strasznie łatwowierny, raz przejechałem się już na jednej osobie w ten sposób i nie chciałem tego powtarzać.

- To ogarniaj się. - z uśmiechem oderwał swoje usta od moich i wstał równocześnie biorąc mnie na ręce. Skierował swoje kroki do łazienki, tam mnie odstawił i wyszedł, abym swobodnie się przyszykował. Później pojechaliśmy do jego mieszkania, żeby wziął większą ilość ubrań. W pociągu dużo rozmawialiśmy, ale nie wracaliśmy do tematu naszych uczuć. Nareszcie byłem szczęśliwy i czułem bezpieczeństwo u jego boku.

....

Ten rozdział tak bardzo ssie. Przepraszam za błędy... Mam dziś doła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro