" Tylko jedno wyjście"
Valerie
Dwadzieścia sześć godzin... Dokładnie tyle minęło od ucieczki z górskiego raju do Florencji. Colin.. Co się dzieje? Dlaczego twoja komórka milczy? Nie żyjesz? Ze łzami rozpaczy zakrywam twarz poduszką. Powinnam tam zostać! To moja walka. To on powinien uciekać!
- Aaaaaaaaa! - krzyczę w poduszkę, aby nie zakłócać spokoju kapryśnym sąsiadom. Nie mogę spać ani jeść, a o wyłączeniu myśli chociaż na moment nie mam co marzyć. Przed oczami widzę przystojną twarz blondyna i wyobrażam sobie sytuację, w której ginie. Wiem, że to jest złe i powinnam być optymistką, ale kto normalny myśli pozytywnie, jeśli od pieprzonego dnia nie ma się kontaktu z osobą, na której ci zależy?
- Valerie? - do pokoju zagląda Bart. - Wszystko w porządku? - z furią rzucam w niego moją poduszką.
- Super! - łkam. - Nie ma go! Słyszysz?
- Colin jest silny...
- Colin jest silny - prycham. - Colin da sobie radę, Colin nie da się zabić, Colin będzie walczył - wymawiam z furią. - Myślisz, że to są słowa pocieszenia jakie chcę usłyszeć?
- Nie, przepraszam - wzdycha. - Może chcesz porozmawiać o mnie i twojej matce?
- Nie teraz. Nie mam do tego głowy. Wyjdź. Zostaw mnie samą.- spełnia moją prośbę i w ułamku sekundy zostaję sama w czterech białych ścianach. Mam ochotę krzyczeć. Nie ma go! Nie ma... Łkam. Po raz setny wybieram jego numer, ale od razu włącza się automatyczna sekretarka. Dlaczego? Wstaję z łóżka, zakładam kurtkę i wełnianą czapkę. Nie mogę tutaj siedzieć! Nie mogę!
- Gdzie idziesz? - pyta Reece. - Tylko tutaj jesteś bezpieczna.
- Jesteśmy w pieprzonej Florencji. Idę pozwiedzać miasto. - kłamię.
- Pójdę z tobą.
- Nie! Chcę być sama! Jego nie ma! NIE MA! - zakładam kozaczki i zabieram z wieszaka torebkę.
- Valerie - woła za mną, ale zamykam drzwi i zbiegam schodami w dół. Wybiegam na mroźne powietrze z ulgą. To mieszkanie zaczynało wprowadzać mnie w depresję. Zabieram z garażu stary rower. Bart powiedział, że mam się nie krępować w braniu jego rzeczy, więc wcale nie zamierzam. Zamykam garaż, wsiadam na rower i odjeżdżam w kierunku lotniska. Nie zostanę tutaj! Colin może wykrwawiać się w tym przeklętym domku! Nie zostawię go! Pomimo zimna, przemierzam ulicę włoskiego miasta z malutką nadzieją, że zdążę dotrzeć do domku w górach na czas. A Reece i Bart mogą mnie pocałować w dupę! Nie jestem jeszcze aż tak głupia, aby ufać tatusiowi, który pojawił się w moim życiu tak nagle. Najpierw powinnam wyciągnąć informacje na jego temat od mamy. Porzucam rower kilka przecznic przed lotniskiem, a resztę drogi przemierzam pieszo. Moja komórka dzwoni i zerkam na wyświetlacz z niemą modlitwą, ale niestety to tylko Reece.
- Co? - fukam.
- Gdzie jesteś?
- Przed katedrą.
- Jaką? - pyta zniecierpliwiony.
- Santa Maria del Fiore - mówię jedyną nazwę jaką pamiętam z zajęć sztuki z liceum. Wbiegam na lotnisko, mijając przeróżnych turystów.
- Zaraz tam będę! Zostań tam, słyszysz?
- Dobra - rozłączam się i biegnę kupić bilet na lot do Filadelfii. Wiem, że najszybszy lot ma odbyć się za godzinę. Mam nadzieję, że do tego czasu Reece nie znajdzie mnie na tym przeklętym lotnisku.
****
Udało się... Dotarłam do Filadelfii bez żadnych przeszkód. Co prawda lot trwał dwanaście godzin, ale lepsze to niż siedzenie w czterech białych ścianach we Włoszech. A co jeśli się spóźnię? Jakby nie było, minęło już trzydzieści dziewięć godzin, prawie dwa dni. NIE!
- Może pan jechać szybciej? - pytam taksówkarza.
- Staram się jak mogę, panienko. - odpowiada siwowłosy mężczyzna. - Ale ruch w centrum miasta jest ogromny. - przytakuję i opieram głowę o zimną szybę. Colin, błagam żyj. Po raz kolejny ignoruję dzwonienie komórki. Nie mam zamiaru rozmawiać z ojcem. To nie jest jego wojna. Ona jest moja i nie mogę wiecznie się ukrywać. Dopóki Nathaniel mnie pragnie, wszyscy z mojego otoczenia są zagrożeni.
****
Dwie godziny jazdy to o półtorej za dużo! Płacę taksówkarzowi i wysiadam z samochodu jak poparzona. Rozglądam się dookoła. Dostrzegam białe Volvo Colina, ale po czarnym BMV nie ma żadnego śladu. Waham się tylko przez moment, a potem wbiegam do domku.
- COLIN? - krzyczę. Zachowuję się nierozważnie, powinnam zachować ciszę, ale nie mogę! Colin może tu być! Co gorsza...Martwy. Nie! - Colin? - wołam ponownie, ale w całym domku panuje cisza. - Błagam - padam na dywan w salonie. - Błagam, daj znać!
Nic...
Cisza...
Głucha, martwa, cisza...
Zostało mi tylko jedno wyjście. Teraz już nie mogę się wycofać. Wstaję z klęczek, odnajduję kluczyki do samochodu stojącego na podjeździe i wychodzę z domku. W takim razie, muszę sama pojawić się u Nathaniela. Z tą myślą otwieram samochód, wsiadam i bez wahania wyjeżdżam. To moje ostanie godziny wolności, ale może w ten sposób Colin przeżyje. Błagam....
-----
Hej misie ❤️
Taki króciutki rozdzialik na poprawę humoru 😘
Buziole 😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro