Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

" Tylko jedno wyjście"

Valerie

Dwadzieścia sześć godzin... Dokładnie tyle minęło od ucieczki z górskiego raju do Florencji. Colin.. Co się dzieje? Dlaczego twoja komórka milczy? Nie żyjesz? Ze łzami rozpaczy zakrywam twarz poduszką. Powinnam tam zostać! To moja walka. To on powinien uciekać!

- Aaaaaaaaa! - krzyczę w poduszkę, aby nie zakłócać spokoju kapryśnym sąsiadom. Nie mogę spać ani jeść, a o wyłączeniu myśli chociaż na moment nie mam co marzyć. Przed oczami widzę przystojną twarz blondyna i wyobrażam sobie sytuację, w której ginie. Wiem, że to jest złe i powinnam być optymistką, ale kto normalny myśli pozytywnie, jeśli od pieprzonego dnia nie ma się kontaktu z osobą, na której ci zależy?

- Valerie? - do pokoju zagląda Bart. - Wszystko w porządku? - z furią rzucam w niego moją poduszką.

- Super! - łkam. - Nie ma go! Słyszysz?

- Colin jest silny...

- Colin jest silny - prycham. - Colin da sobie radę, Colin nie da się zabić, Colin będzie walczył - wymawiam z furią. - Myślisz, że to są słowa pocieszenia jakie chcę usłyszeć?

- Nie, przepraszam - wzdycha. - Może chcesz porozmawiać o mnie i twojej matce?

- Nie teraz. Nie mam do tego głowy. Wyjdź. Zostaw mnie samą.- spełnia moją prośbę i w ułamku sekundy zostaję sama w czterech białych ścianach. Mam ochotę krzyczeć. Nie ma go! Nie ma... Łkam. Po raz setny wybieram jego numer, ale od razu włącza się automatyczna sekretarka. Dlaczego? Wstaję z łóżka, zakładam kurtkę i wełnianą czapkę. Nie mogę tutaj siedzieć! Nie mogę!

- Gdzie idziesz? - pyta Reece. - Tylko tutaj jesteś bezpieczna.

- Jesteśmy w pieprzonej Florencji. Idę pozwiedzać miasto. - kłamię.

- Pójdę z tobą.

- Nie! Chcę być sama! Jego nie ma! NIE MA! - zakładam kozaczki i zabieram z wieszaka torebkę.

- Valerie - woła za mną, ale zamykam drzwi i zbiegam schodami w dół. Wybiegam na mroźne powietrze z ulgą. To mieszkanie zaczynało wprowadzać mnie w depresję. Zabieram z garażu stary rower. Bart powiedział, że mam się nie krępować w braniu jego rzeczy, więc wcale nie zamierzam. Zamykam garaż, wsiadam na rower i odjeżdżam w kierunku lotniska. Nie zostanę tutaj! Colin może wykrwawiać się w tym przeklętym domku! Nie zostawię go! Pomimo zimna, przemierzam ulicę włoskiego miasta z malutką nadzieją, że zdążę dotrzeć do domku w górach na czas. A Reece i Bart mogą mnie pocałować w dupę! Nie jestem jeszcze aż tak głupia, aby ufać tatusiowi, który pojawił się w moim życiu tak nagle. Najpierw powinnam wyciągnąć informacje na jego temat od mamy. Porzucam rower kilka przecznic przed lotniskiem, a resztę drogi przemierzam pieszo. Moja komórka dzwoni i zerkam na wyświetlacz z niemą modlitwą, ale niestety to tylko Reece.

- Co? - fukam.

- Gdzie jesteś?

- Przed katedrą.

- Jaką? - pyta zniecierpliwiony.

- Santa Maria del Fiore - mówię jedyną nazwę jaką pamiętam z zajęć sztuki z liceum. Wbiegam na lotnisko, mijając przeróżnych turystów.

- Zaraz tam będę! Zostań tam, słyszysz?

- Dobra - rozłączam się i biegnę kupić bilet na lot do Filadelfii. Wiem, że najszybszy lot ma odbyć się za godzinę. Mam nadzieję, że do tego czasu Reece nie znajdzie mnie na tym przeklętym lotnisku.

****

Udało się... Dotarłam do Filadelfii bez żadnych przeszkód. Co prawda lot trwał dwanaście godzin, ale lepsze to niż siedzenie w czterech białych ścianach we Włoszech. A co jeśli się spóźnię? Jakby nie było, minęło już trzydzieści dziewięć godzin, prawie dwa dni. NIE!

- Może pan jechać szybciej? - pytam taksówkarza.

- Staram się jak mogę, panienko. - odpowiada siwowłosy mężczyzna. - Ale ruch w centrum miasta jest ogromny. - przytakuję i opieram głowę o zimną szybę. Colin, błagam żyj. Po raz kolejny ignoruję dzwonienie komórki. Nie mam zamiaru rozmawiać z ojcem. To nie jest jego wojna. Ona jest moja i nie mogę wiecznie się ukrywać. Dopóki Nathaniel mnie pragnie, wszyscy z mojego otoczenia są zagrożeni.

****

Dwie godziny jazdy to o półtorej za dużo! Płacę taksówkarzowi i wysiadam z samochodu jak poparzona. Rozglądam się dookoła. Dostrzegam białe Volvo Colina, ale po czarnym BMV nie ma żadnego śladu. Waham się tylko przez moment, a potem wbiegam do domku.

- COLIN? - krzyczę. Zachowuję się nierozważnie, powinnam zachować ciszę, ale nie mogę! Colin może tu być! Co gorsza...Martwy. Nie! - Colin? - wołam ponownie, ale w całym domku panuje cisza. - Błagam - padam na dywan w salonie. - Błagam, daj znać!

Nic...

Cisza...

Głucha, martwa, cisza...

Zostało mi tylko jedno wyjście. Teraz już nie mogę się wycofać. Wstaję z klęczek, odnajduję kluczyki do samochodu stojącego na podjeździe i wychodzę z domku. W takim razie, muszę sama pojawić się u Nathaniela. Z tą myślą otwieram samochód, wsiadam i bez wahania wyjeżdżam. To moje ostanie godziny wolności, ale może w ten sposób Colin przeżyje. Błagam....

-----
Hej misie ❤️
Taki króciutki rozdzialik na poprawę humoru 😘
Buziole 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro