" Tu będziesz bezpieczna"
Żadna ilość uspokajających oddechów nie jest wstanie uspokoić mojego mocno bijącego serca. Piętnaście minut temu wylądowaliśmy na lotnisku Colina, a teraz siedzę w samochodzie z przyciemnianymi szybami i jadę w nieznanym mi kierunku. Za kierownicą siedzi Dominic, a Colin został na lotnisku, tłumacząc że musi uśpić czujność Nathaniela. Cokolwiek to znaczy.
- Gdzie jedziemy? - pytam bez emocji. Moje przeczucie mówi mi, że powrót tutaj to najgłupsza rzecz jaką mogłam kiedykolwiek zrobić.
- W bezpieczne miejsce - spogląda na mnie w lusterku wstecznym. - Zaufaj nam, okey?
- Nie - mówię zjadliwie. - Nie ufam nikomu. Nawet sobie.
- W takim razie przyjmij do wiadomości, że Colin nie pozwoli cię skrzywdzić.
- Nawet mnie nie zna...
- Zamknij się - kwituje. - Jesteś do niego po prostu uprzedzona. Naraża za ciebie życie, a ty grasz rozkapryszoną księżniczkę.
- Nie musi mi pomagać! Nie prosiłam go o to!
- Adele, uwierz mi, że ta sprawa jest powiązana również z nim. Przecież Nathaniel to jego brat. - wzdycham.
- A ty?
- Ja, co?
- Dlaczego pomagasz?
- Przez tego sukinsyna moja siostra nie żyje. Koniec tematu. - zatyka mnie. Wiedziałam, że ten człowiek to chodzące zło, ale dlaczego miałby zabijać tą biedną dziewczynę? Wiem, że Dominic nic więcej mi nie powie, a ja nie powinnam zresztą o to pytać. Te jego prywatna sprawa. Nie jestem nikim ważnym, żeby chciał mi się zwierzyć. Przez resztę drogi wpatruję się w okno, próbując odgadnąć w jakiej części Filadelfii jestem, ale niestety nie znam tego miasta zbyt dobrze.
- Jesteśmy na miejscu. - zatrzymuje samochód przed kilkunastopiętrowym blokiem. - Załóż kaptur i okulary. Najlepiej spoglądaj w dół. - wysiada z samochodu, a mi nie pozostaje nic innego, jak zrobić to samo. Zakładam kaptur i okulary, a potem opuszczam bezpieczne wnętrze samochodu. - Tu będziesz bezpieczna, ale musisz trzymać się wyznaczonych zasad.
- Jakich zasad?
- Naomi ci wytłumaczy.
- Naomi? - nie ukrywam swojego zaskoczenia. Myślałam, że już dawno opuściła to miasto, kraj, a nawet kontynent.
- Mhm - mruczy pod nosem i przywołuje windę. - Adele
- Valerie - poprawiam. - Adele to przeszłość.
- Jak chcesz - wzrusza ramionami. Wchodzimy do windy. - Musisz zdać sobie sprawę, że rozpęta się wojna. Zacieramy twój ślad ponownie, na co Nathaniel się wścieknie. Nie możesz opuszczać tego mieszkania!
- Czyli jestem więźniem. Nic nowego - fukam. - Przyzwyczaiłam się.
- Valerie, inaczej się nie da - spogląda na mnie przepraszająco.- Poczekaj, aż cała sytuacja się uspokoi. Naomi i Jacob będą ci dotrzymywać towarzystwa. Z resztą Colin też pewnie wpadnie. - winda zatrzymuje się na szóstym piętrze. Dominic otwiera drzwi do jednego z mieszkań i przepuszcza mnie w drzwiach.
- ADELE! - Naomi rzuca mi się na ramiona. - Adele - ściska mnie mocno. - Jesteś cała....
****
Colin
Wchodzę do swojego gabinetu jak wściekły pitbull.
- Miałeś kurwa wszystkiego pilnować? - wrzeszczę, mimo że naprawdę chce mi się śmiać. Za tą grę aktorską powinienem dostać jakiś puchar.
- Nawet nie wiem, kiedy to się stało! Reece powinien za to oberwać!
- Reece jest managerem! Ty za to miałeś pilnować wszystkiego,kretynie! Wiedziałem, że jesteś kurwa leniwy, ale nie sądziłem, że doprowadzisz do tak wielkich strat!
- Widzę, że ta cała Lorelei nie dała się przelecieć, bo wściekasz się na takie gówno!
- GÓWNO? Człowieku, ktoś włamał się do pieprzonej serwerowni i ukradł wszystkie dane! To jest kurwa gówno?
- Weź wyluzuj - prycha. - Skoro już wróciłeś to się tym zajmiesz. Ja mam ciekawsze rzeczy to zrobienia.
- Kanapa, telewizor i piwo? - naprawdę muszę się mocno powstrzymywać, żeby nie wypowiedzieć trzech zupełnie innych słów. Broń, Krew, Adele
- Dokładnie - mija mnie. - Wiem, że sobie poradzisz z tym bałaganem - wraz z tymi słowami opuszcza mój gabinet. Kręcę głową i siadam za biurkiem. Mimowolny uśmiech pojawia się na moich ustach. W końcu w pracy. Kocham to biuro i lotnisko. Ale w obecnej sytuacji schodzi ono na drugi plan. Teraz czas najwyższy rozliczyć się z kochanym braciszkiem. Wyjmuję z torby laptopa, a potem loguję się do programu pocztowego. Wcześniej dostałem list od Leah, którego oczywiście nie miałem czasu przeczytać. Prycham. Raczej, nie chciałem.
Od: Leah Williams
Do: Colin Williams
Temat: Jesteś świnią!
Colin, proszę zastanów się jeszcze raz Może wcześniej działałeś pod wpływem emocji i podjąłeś tą karygodną decyzję. Rozwód nie jest konieczny. Proszę daj nam jeszcze jedną szansę. Pójdziemy na terapię małżeńską. Rozwiążemy swoje problemy, wierzę w to! Nie skreślaj nas jeszcze! Błagam!
Twoja kochająca żona,
Leah.
Od: Colin Williams
Do: Leah Williams
Temat: Poprawka : żona kochająca moje pieniądze!
Spierdalaj Leah!
Twój były mąż
Colin.
- Suka - mówię do siebie.
- Kto? - śmieje się Reece. - Sorka, że tak bez pukania, ale puknąć to można kobietę.
- Ha ha ha ale mądrości - odpowiadam sarkastycznie. - Co cię do mnie sprowadza?
- Interesy.
- Oho. Chcesz podwyżki?
- A mogę? - prycha.
- Zapomnij - śmieję się. - Co jest?
- Trzeba ogarnąć renowację pasa startowego - wzdycham. Ledwo wróciłem do pracy, a już czeka mnie mnóstwo pracy. Przynajmniej zajmę myśli czymś innym niż Valerie.
***
Nathaniel
W końcu wrócił Colin, więc spokojnie mogę zająć się Adele. To pieprzone lotnisko zabrało mi mnóstwo cennego czasu. Wchodzę do swojego biura i od razu sięgam po nowe cygaro. Muszę zapalić, zanim zacznę pracować.
- Szefie - no kurwa. Wściekły spoglądam na Jakea.
- Czego?
- Sprawdziłem Lorelei, o której wspominał pański brat.
- No i? Jakaś dupa? Czy znów taka brzydka jak jego żonka?
- Jest śliczna, ale ma męża.
- Uhu, braciszek bawi się w trójkąciki? No no - siadam za biurkiem i z oczekiwaniem spoglądam na Jakea.
- Jej mąż to Dominic Bestybay.
- Nic mi nie mówi to nazwisko.
- A Bruno Miller? - moja mina rzednie.
- Bruno? Ten Bruno? Moja prawa ręka?
- Tak, Lorelei to jego żona.
- KURWA MAĆ!
-----
Hej misie ❤️
Życzę zdrowia wszystkim tym, co chorują. Mnie tym razem też dopadło 😥
Miłej nocy 😘
Buziole ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro