'' Może nam się jeszcze przydać ''
ON
- Jak to jej KURWA nie znaleźliście? - krzyczę na moich podwładnych. Mieli znaleźć Naomi, ale to same cioty. Z kim ja muszę pracować?
- Przeszukaliśmy całe miasto i nic - tłumaczy Jake, którego powinienem zabić za brak informacji o Adele. W mieszkaniach przyjaciół tej suki, też nic nie znalazł. Tracę cierpliwość. Z każdym dniem bez Adele jestem coraz bardziej wściekły.
- NIE INTERESUJE MNIE TO! - warczę. - Gdzie jest Bruno?
- Ostatni raz widziałem go w swoim biurze - odpowiada Jake.
- Zawołaj go! Biegiem! - potyka się o własne nogi, o mało nie zderzając się z podłogą. Co za pieprzona niezdara. Już nie ma normalnych ludzi, którymi warto się posługiwać. Sami idioci. - A WY SZUKAĆ TEJ SUKI! - zwracam się do pozostałych. - Radzę wam ją znaleźć! - posłusznie opuszczają mój gabinet. Po chwili do środka wchodzi jak zwykle rozluźniony Bruno. Jest takim samym sukinsynem, co ja, dlatego jemu jedynemu ufam.
- Stało się coś? - pyta i bez mojego pozwolenia siada na krześle naprzeciwko mnie. Ta szuja wcale się mnie nie boi. Szanuję go za to.
- Nadal nie znaleziono Naomi - wypowiadam.
- Przeszukaliście kanały pod miastem? Łatwo do nich wejść i tam się schować pomimo szczurów i smrodu.
- To jest myśl! - uderzam otwartą dłonią w biurko. - JAKE! - wołam, a młody chłopak pojawia się od razu.
- Tak, panie?
- Przeszukajcie kanały pod miastem. Możliwe, że tam się ukrywa.
- Dobrze - kłania się i wychodzi, zamykając za sobą drzwi.
- A co z tym sukinsynem w lochach? - pyta Bruno i zapala papierosa. Jak zwykle wyluzowany i pełen zapału do pracy.
- Chyba go zabiję - odpowiadam bez zastanowienia. - Nie chce gadać, a ja straciłem do niego cierpliwość.
- Może nam się jeszcze przydać - wypowiada i wypuszcza dym papierosowy. - On na pewno coś wie, ale jest zbyt uparty. Znajdź sposób, żeby zaczął mówić.
- Nie działa nawet groźba, że zabiję jego cholerną narzeczoną.
- Widocznie mu na niej nie zależy. - wzrusza ramionami.
- Co masz na myśli? - pytam zdezorientowany, co często się nie zdarza.
- To, że istnieje dla niego ktoś lub coś cenniejszego niż Naomi. Dowiedz się tego, a potem masz go w garści.
- Ciekawa teoria - opieram się o oparcie fotela. - Nie zabiję go jednak. Dam mu szansę.
- A jakieś wieści o Adele? - zagaduje, a ja odruchowo zaciskam dłonie w pięść.
- Nie wiem - syczę. - Ta suka zniknęła.
- A może rzeczywiście spłonęła w pożarze. - stwierdza. - Nikt nie potrafi na dobre się ukryć. Ty dobrze o tym wiesz.
- Nic nie wiem - wzdycham. - ONA MA TU KURWA WRÓCIĆ! - wstaję z fotela i zrzucam wszystkie rzeczy z biurka. - Ode mnie się nie ucieka.
- Co zrobisz jak ją jednak znajdziesz?
- Najpierw zabiję tych, co pomogli jej uciec i tych, co ją dotknęli w sposób jaki mogę robić to tylko ja. Potem dostanie porządną nauczkę, a na samym końcu wypieprzę ją jak za dawnych czasów. Ode mnie się nie ucieka!
- Nadal jestem zdania, że uciekła na tamten świat. To dziwne, że nie ma po niej żadnego śladu.
- ONA ŻYJE! - spoglądam na niego z furią. - NIE WCISKAJ MI TYCH KITÓW! Ona ma wrócić! Jest M O J A!
- Poszukam jej - wstaje z fotela. - Może mi się uda coś dowiedzieć.
- I za to cię cenię - siadam znacznie spokojniejszy przy biurku. Bruno opuszcza mój gabinet, a ja odpalam cygaro. Dłużej bez niej nie wytrzymam....
*******
Dominic ( Bruno)
Wracam do swojego drugiego mieszkania, które dzielę z żoną. Jestem padnięty. Cała ta sytuacja zaczyna mnie męczyć. Obiecałem Lorelei, że skończę się mścić za siostrę, ale dopóki nie doprowadzę do zemsty, nie spocznę. Faith nie zasługiwała na taki los, jaki on jej zgotował, dlatego zrobię wszystko, żeby pomóc Adele. Ona jest taka niewinna, a on okrutny. Niespełna dwie minuty po moim wejściu do domu, rozlega się mocne pukanie do drzwi. Otwieram i wpuszczam do środka brata Jacoba. Czekałem na niego jak pająk na swoją ofiarę, z tą różnicą, że ja nie mam cierpliwości.
- Gdzie jest Naomi?
- W mieszkaniu Lorelei - odpowiadam i prowadzę go do salonu.- Jest bezpieczna. Jacobowi na razie też nic nie grozi.
- Skontaktowałem się z Colinem. Zatrzymał Valerie w Dubaju. Dzisiaj wieczorem mają lot do Atlanty. Twoja żona leci z nimi.
- Cholera - zaglądam przez okno. - Nie chcę jej w to wciągać.
- Wszystkie loty, aż do Filadelfii mają razem.
- Możesz zmienić grafik?
- Nie, wybacz. - wzdycham z rezygnacją. - Dogadam się z Colinem, żeby miał je na oku.
- Co za szczęście, że on tam z nimi jest, ale muszę z nim sam pogadać. Ta sprawa zaczyna nam się powoli wymykać spod kontroli, a Colin jest nieświadomy tego całego niebezpieczeństwa.
- Uważaj, żeby On cię nie rozgryzł.
- Ufa mi - prycha. - Chłonie każde moje słowo jak gąbka. Tak naprawdę nie wykazuje się zbyt dużą inteligencją. Ale nie możemy go lekceważyć. Ma swoje kontakty i lepiej, żebyśmy byli ostrożni.
- Masz jakiś pomysł?
- Mam, ale wcale mi się on nie podoba. Ale bez udziału Lorelei się nie obejdzie. Tylko ona może porozmawiać z Colinem, dlatego skontaktuj się z nią w tej sprawie. Ja tego nie zrobię, żeby przypadkiem on nie dowiedział się, że mam na imię Dominic i mam żonę.
- I psa - nabija się.
- Właśnie - rozglądam się po salonie. - Gdzie polazł ten kundel?
- Ha ha ha... nie pierdol, że zgubiłeś szczeniaka. - cmokam, aby zawołać psa, ale on na złość nigdzie się nie pojawia. Nawet nie słychać jego pazurków na panelach. Lorelei mnie zabije.
- TOBY! - krzyczę. - Ty mała futrzana kulko! - przeszukuję każdy pokój, aż w końcu natrafiam na białego szczeniaka pod naszym łóżkiem w sypialni z merdającym ogonem. Ten mały gnojek chce mnie zmusić do zabawy. Sięgam po piłkę i rzucam ją prosto na korytarz. Wybiega po nią, a ja wracam do salonu.
- Dziecko też byś tak gubił?
- Zamknij się. Nie czas na takie rozmowy. Pogadaj z moją żoną. Niech powie Colinowi wszystko.
- Ok - wstaje z fotela. - Ty pilnuj mojej bratowej i brata. Mają żyć.
- Wiem. Możesz być spokojny.
-----
Hej misie ❤️
Miłego dnia 😘😘
Buziole ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro