" Komunikat"
Siedzę naprzeciwko Colina i czekam, aż kelner przyniesie nasze zamówienia. Co ja tutaj w ogóle robię? Jak mogłam się zgodzić na ten obiad? Nienawidzę typa i strasznie mnie irytuje. Więc jaki diabeł mnie podkusił, żeby tu przyjść? Moje życie to jeden wielki pech.
- Rozchmurz się trochę. - mówi Colin. - W tej chwili utożsamiasz się z pogodą za oknem.
- Z czego mam się niby cieszyć?
- Siedzisz naprzeciwko seksownego mężczyzny. To powinien być powód do szczęścia.
- Bardziej cieszyłabym się, gdyby zdechł mi kaktus - stwierdzam.
- To nie możliwe. Przecież kaktusy wytrzymują długo bez dostępu wody.
- Więc nie mam z czego się cieszyć - wzruszam ramionami. - A zwłaszcza z tego obiadu.
- Oszukujesz sama siebie - stwierdza w chwili, gdy kelner kładzie przed nami zamówienia. Jedzenie wygląda smakowicie. Od samego patrzenia, zrobiłam się głodna. Zaczynamy jeść w ciszy, co jest mocno krępujące. Jedynie grający telewizor wydaje jakieś dźwięi. Nie mamy nawet o czym rozmawiać. Ja nie wiem na ile mogę się otworzyć, żeby nie powiedzieć za dużo, a on pewnie coraz bardziej traci swoje zainteresowanie mną. Oby szybko ze mnie zrezygnował, bo kontakty ze mną kończą się źle. Jeśli on mnie znajdzie, wszyscy co mnie znają, zapłacą własnym życiem, a nie chcę mieć tych wszystkich ludzi na sumieniu.
- Smakuje państwu? - pyta po kilku minutach kelner. Zgodnie kiwamy potwierdzająco głową.
- Valerie - zagaduje Colin po chwili. - Może opowiesz mi coś o sobie.
- Wolałabym nie - wzruszam ramionami.
- No weź - spogląda na mnie z niemą prośbą. Jest rozbrajający, a jego oczy są tak intensywne, aż mam ochotę naprawdę powiedzieć mu wszystko, ale to niemożliwe. Tak naprawdę nie wiem jaka jest Valerie.
- Ty zacznij - zmieniam taktykę. Lepiej, żeby on coś mówił, a gdy nadejdzie moja kolej, po prostu sobie stąd pójdę. Coś zresztą wymyślę.
- No dobra - uśmiecha się. - Jak już wiesz jestem właścicielem Cruise Air.
- Nie ładnie zaczynać od zachwalania się - stwierdzam z lekkim uśmiechem, którego nie potrafię kontrolować.
- Grr - warczy - Myślałem, że właśnie na to polecisz. - robi minę zbitego psa. - No dobra. Od początku. Siema mała jestem Colin co tam słychać - zmienia ton głosu na typowego gimnazjalistę. - Chcesz zajarać? Bo wiesz, ja lubię jarać. Albo chodźmy po prostu się pieprzyć. - nie mogę powstrzymać chichotu.
- Dobra - wtrącam. - Już wolę twoje zachwalanie.
- Warto było zrobić z siebie pajaca, żeby zobaczyć ten piękny uśmiech. No dobra. Ogólnie jak już wspomniałem, rozwodzę się. Moja żona to zwykła zołza i nie warto już ratować tego małżeństwa.
- Długo byliście razem?
- Trzynaście lat, ale małżeństwem od ośmiu. Poza tym praktycznie cały czas pracuję, ale chcę to zmienić. Marzę o założeniu rodziny. Mam trzydzieści dwa lata i nie mam już ochoty na chodzenie po klubach i przygodowy seks. To mnie nie obchodzi. Czas pomyśleć o innych aspektach życia.
- Nie masz w ogóle dzieci?
- Nie, Leah nigdy nie chciała stracić swojej figury. Ja zresztą dopiero po trzydziestce dorosłem do myśli o byciu ojcem. Leah niestety nie i nie chciała o tym nawet słyszeć.
- Masz rodzeństwo? - im więcej zadam mu pytań tym lepiej. Nie mam zamiaru mówić o sobie nic.
- Tak, brata i siostrę. Nate to leniwy gnojek, który wiecznie narzeka, a Carly mieszka w Chicago z mężem i córeczką.
- Filadelfia w strachu - słyszę nagle komunikat z włączonego telewizora. Colin milknie i skupia się na wiadomościach. - Od kilku dni ludzie żyją w ciągłym strachu. Po ulicach miasta krążą ludzie jednej z najgroźniejszej mafii świata.
- Ciekawie - kwituje Colin. - moje ukochane miasto, kurwa. - nagle na ekranie pojawia się zdjęcie Jacoba i Naomi. Robi mi się słabo.
- Tydzień temu zgłoszono zaginięcie Jacoba Proctera i jego narzeczonej Naomi Cox. Na chwilę obecną nie ma po nich żadnego śladu. Nie znaleziono ciał, lecz z każdą godziną rodzina zaginionych boi się o nich coraz bardziej. Filadelfia zmienia się w piekło i dla własnego bezpieczeństwa, obywatele powinni spędzać jak najwięcej czasu we własnych domach. - komunikat się kończy, a ja mam ochotę zwrócić cały obiad.
- Ja pierdole. Co tam się dzieje - Colin spogląda na mnie i dosłownie zamiera. - Cholera. Jesteś blada jak trup. Oddychaj.
- Ci zaginieni - wyduszam z siebie. - Znam ich - czuję jak po moich policzkach zaczynają spływać łzy. - To przeze mnie mogą teraz cierpieć. - nie potrafię zapanować nad własnymi emocjami. Wstaję od stołu i nie przejmuję się zabraniem swoich rzeczy. Po prostu wybiegam z lokalu prosto na deszcz. Naomi i Jacob mi pomogli, a teraz za to płacą. Ten sukinsyn nie odpuszcza. Nie powinnam była uciekać. Wiedziałam, że to będzie miało tragiczne skutki. Przecież ja nie zasługuję na szczęście. Nagle czuję na swoich ramionach czyść dotyk, a potem orientuję się, że ktoś założył mi płaszczyk.
- Valerie - zwraca się Colin. - Co się wydarzyło w Filadelfii? Wyglądasz na przerażoną.
- Powinieneś trzymać się ode mnie z daleka - wypowiadam jedynie i ostatni raz na niego spoglądam. - Proszę, to dla twojego dobra. Dla twojego i twojej rodziny.
- Nie chcę się trzymać od ciebie z daleka. Chcę cię poznać. Valerie, otwórz się na świat.
- Nie. Niczego nie rozumiesz. Jeśli masz rozum, odpuść.
- W takim razie nie mam rozumu. Nie jestem twoim wrogiem. Intrygujesz mnie, chcę cię poznać. Wiem, że cierpiałaś. Widzę to po twoim zachowaniu, ale czas z tym skończyć. Czas stawić czoła swoim problemom.
- Zostaw mnie w spokoju - wypowiadam i odchodzę. Nie mogę ryzykować. Colin nie zasłużył sobie niczym na gniew tego psychopaty. Naomi i Jacob tym bardziej. Nie mogą zginąć przeze mnie! Nie mogą! Kocham ich. Są dla mnie jak rodzina, której tak naprawdę nigdy nie miałam. To niesprawiedliwe! Dlaczego to wszystko spotyka mnie? Jestem chodzącym pechem! Niczym więcej. Docieram do hotelu cała przemoczona. Chcę dotrzeć jak najszybciej do swojego pokoju. Muszę się wypłakać i zastanowić się nad powrotem do Filadelfii. Nie mogę pozwolić, żeby oni cierpieli za mnie. Przecież to wszystko jest moją winą. Wpadam do swojego pokoju i od razu zanoszę się płaczem. Jest mi zimno, ale nie mam siły się przebrać. Oni mogą zginąć przez moją głupotę. Powinnam tam wrócić i ich uratować. Nie mogę tak siedzieć bezczynnie. Muszę działać.
------
Hej misie ❤️
Dziękuję za cierpliwość. Nadrobię wszystko w ferię, które zaczynam już za tydzień 😘😘
Buziole ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro