" Kochaj się ze mną''
- On nie żyje! - rozweselona twarz Nathaniela znajduje się tuż obok mojej. - Zabiłem go. Jego już nie ma, kochanie. - chwyta mnie za nadgarstki, mocno przyciągając do swojej klatki piersiowej. Chowa twarz w moich włosach. Czuję jego oddech na mojej szyi. Nie! Nie! Nie! Nie chcę tak!
- Puść mnie. - myślę, ale nie mogę powiedzieć. Czuję przy szyi coś ostrego. Nóż...
- Ty też zginiesz mała suko. - ostrze rozcina mi szyję,padam na ziemię, duszę się, krwawię - Ty też zginiesz..
- Valerie! - biorę głęboki wdech i błyskawicznie siadam. Gdzie ja jestem? Rozglądam się chaotycznie po ciemnym pomieszczeniu, a za sobą czuję czyjś oddech. Nathaniel O nie! Nie. Nie. Zaczynam się miotać, próbując jak najszybciej wstać z łóżka.
- Zabiłeś go! - krzyczę. - ZABIŁEŚ! - czyjeś ręce oplatają się wokół mojego brzucha.
- Spokojnie. To ja, Colin. - szepcze mi do ucha. - Spokojnie. To tylko sen.
- Nie żyłeś. - łkam. - Nie żyłeś. On mi tak powiedział. Pamiętam!
- Ciii - delikatnie mną kołysze. - Kłamał. On kłamał.
- Żyjesz - wyduszam. Dlaczego akurat teraz to do mnie wróciło? Przecież Colin był pierwszą osobą, jaką zobaczyłam po przebudzeniu. Dlaczego akurat teraz? Niewiele myśląc odwracam się i wpijam się w jego wargi. Potrzebuję go.
Od razu odwzajemnia pocałunek, kładąc swoje dłonie na moich pośladkach.
- Żyję - wypowiada wprost w moje usta. - I nigdzie się nie wybieram.
- Pocałuj mnie - błagam.
- Gdzie? - droczy się, przybliżając swoje wargi do mojej szyi.
- Wszędzie. - pod wpływem impulsu, zdejmuję przez głowę swoją jedwabną bluzkę od piżamy, a wzrok Colina od razu ląduje na moich nagich piersiach.
- Cholera - kwituje i przywiera ustami do mojej szyi, ssąc ją delikatnie, dłońmi błądząc po całym moim ciele. Niespodziewanie przewraca mnie na plecy, a sam usadawia się między moimi nogami, całując, gryząc i ssąc szyję. Jedną dłonią ściska moje piersi, kciukiem zataczając kółeczka na moich nabrzmiałych sutkach. Opuszcza się niżej na ramionach , dzięki czemu czuję na swoim udzie coś co już na pewno nie jest klamrą od paska. Colin zrywa z siebie koszulę i odrzuca ją na bok. Wędruję dłońmi w dół, nie odwracając wzroku od oczu blondyna. Odpinam klamrę od paska, a następnie rozpinam rozporek, widząc jak jego źrenice wypełniają się czystą żądzą.
- Chcesz tego? - pyta. - Jeśli nie, przerwijmy to teraz, póki mam jeszcze w sobie siłę, żeby przestać. Nie chcę ci zrobić krzywdy.
- Kochaj się ze mną - po tych słowach wszystko inne przestaje mieć znaczenie. Dopadamy do siebie, złaknieni dotyku i pieszczot. Usta Colina są dosłownie wszędzie, a moje palce drapią skórę na jego plecach. Pierwszy raz w życiu chcę tego, chcę poczuć jak to jest kochać się z kimś, komu na tobie zależy, kimś komu się ufa. Usta blondyna pieszczą moje piersi, a dłonie gładzą skórę na udach, sunąc coraz wyżej do mojej spragnionej dotyku kobiecości. Wzdycham, gdy w końcu wsuwa dłoń pod moje koronkowe majteczki.
- Valerie - mruczy przy moim uchu. - Tak bardzo cię pragnę.
- Weź mnie, proszę. - sapię, a ciężar ciała Colina nagle znika. Zdezorientowana spoglądam na blondyna, który chaotycznie pozbywa się swoich spodni wraz z bokserkami, odrzucając je za siebie.
- Prosisz i masz - przygryza dolną wargę, gdy znów usadawia się pomiędzy moimi nagami. Tym razem ociera się o mnie swoją nabrzmiałą męskością, doprowadzając mnie tym do szaleństwa. Moje ciało płonie w ogniu, który trzeba ugasić. Sięga do szafki nocnej, wyjmuje z niej kwadratowy pakunek, szybko rozrywając go zębami. Ze zniecierpliwieniem prześwietlam nagie ciało Colina. Cholera. Ten facet jest idealny, na miejscu jego byłej żony, nie pozwoliłabym mu odejść. Ba! Nie wypuściłabym go z sypialni. Oplatam go nogami w pasie, a chwilę później stajemy się jednością.
- Oh! - jęczę. - tak, tak. - wypełnia mnie sobą, złączając nasze wargi. Porusza się powoli, splata nasze dłonie nad moją głową i czule całuje. Kocha się ze mną, czci moje ciało, przeżywa ten akt wraz ze mną.
***
- Która godzina? - pytam, leżąc z głową na torsie blondyna.
- Po siódmej. - odpowiada, bawiąc się moimi włosami. - Przez ciebie spóźniłem się już na spotkanie.
- To dlatego byłeś w garniturze - stwierdzam oczywisty fakt. - Ale mimo wszystko, nie jest mi przykro.
- I bardzo dobrze - śmieje się. - Spotkanie nie zając nie ucieknie. - wzdycha. - Co ci się śniło? Wychodziłem z domu, gdy zaczęłaś krzyczeć.
- Nathaniel. - wyszeptuję. - Mówił, że nie żyjesz. Nie żyłeś!
- On chciał, żebym nie żył. Pragnął tego, ale nie mogłem się poddać śmierci. Nie wtedy, gdy mnie potrzebowałaś.
- Dziękuję za to, że przy mnie byłeś.
- I zawsze będę, pani Williams.
----
Hej misie ❤️
Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału, ale straciłam wenę oraz miałam straszne urwanie głowy w szkole :(
Przepraszam 😘
Buziole 😘
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro