Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

" Już nie jesteś Panem"

Dominic

Colin razem z Jacobem zawieźli Valerie do szpitala. Poprzez nacięcie na lewym policzku, do jej organizmu wdało się zakażenie, dlatego przez kilka najbliższych godzin nie wybudzi się ze śpiączki.

- Domy - Lorelei pstryka mi palcami przed twarzą. -Gdzie odpłynąłeś? Zaraz nas zabijesz - wskazuje na drogę przed nami.

- Przepraszam - mówię ze skruchą. - Po prostu tyle się wydarzyło w ciągu kilku godzin.

- Wiem - wzdycha i opiera głowę o zagłówek. - Ale to jeszcze nie koniec, prawda?

- Z rezydencji Nathaniela nic nie zostało. - uśmiecham się na widok ognia pochłaniającego wszystko to, co stworzył ten sukinsyn. Pozwoliliśmy uciec większości straży, ale nie wszyscy byli na tyle inteligentni, żeby ratować swoje życie. Niektórzy żyli tylko po to, by służyć Nathanielowi. - W środku zostało może dziesięć osób. - przyznaję.

- Zginęli?

- Nie wiem - wzruszam ramionami. - Może uciekli. Wszystko możliwe, ale to nie ważne. - zajeżdżam pod dom rodziców Colina, gdzie Reece i pan Williams przetrzymują Nathaniela. - Zostań tutaj.

- Pogrzało cię? - oburza się i wysiada z samochodu zanim zdążę zareagować. Uparła się, żeby przyjechać, ale nie sądziłem, że będzie chciała stanąć twarzą w twarz z tym człowiekiem.

- Lori! - wołam za nią. - proszę, nie narażaj się.

- Oh, Domy. - uśmiecha się. - Idę się spotkać z Carly, a nie z tym psycholem.

- Oh? Okej - odpowiadam zaskoczony, bo nie miałem pojęcia, że przez jeden pogrzeb zżyła się z siostrą Colina. Prycham. Pogrzeby zbliżają ludzi. Znika na schodach prowadzących na piętro domu, a ja wychodzę na taras, aby po chwili znaleźć się w szopce na narzędzia i kosiarki.

- O jesteś! - stwierdza Reece. - Super! Ja lecę do kibla - śmieje się.

- Gdzie reszta? - zatrzymuję go.

- Pan Williams i Brant poszli po świeże piwko. Chyba się polubili, ale nie wiem. - wzrusza ramionami i zostawia mnie samego z Nathanielem, przywiązanym do metalowego krzesła.

- Nieźle wyglądasz z siniakami na ryjku - opieram się o stary stół, z rękoma skrzyżowanymi na piersi.

- Wypieprzaj gnido! - pluje krwią na posadzkę. Brak przedniego zęba, to zapewne sprawka Reece'a. Jego zawsze najbardziej ponosi, jak okłada kogoś pięściami po twarzy. - Zabiję cię! Słyszysz?

- Co? - śmieję się. - Coś mówiłeś, ptaszynko?

- ZABIJĘ CIĘ!

- Aaa, kochasz mnie? Uroczo, ale mam żonę. - posyłam mu buziaka, na co się krzywi.

- Powiedziałem. Że. Cię. Kurwa. Zabiję!

- Wyrażę się tak - spoglądam na swoje paznokcie. - Twoja rezydencja to zgliszcza, strażnicy są wolni, nie masz pieniędzy, samochodów, domu i broni. Wszystko się spaliło.

- Nie miałbyś jaj, żeby mnie zniszczyć!

- Kto powiedział, że to moja sprawka? - pytam, nie oczekując odpowiedzi. - Ratowaliśmy Valerie z twojej piwnicy, a potem cóż. Pojawił się ogień i wszystko poszło z dymem.

- Nie wierzę ci! - warczy.

- Nie? - wyjmuję z tylnej kieszeni komórkę. - Wiadomości aż o tym huczą. - wpisuję w wyszukiwarkę internetową odpowiednią frazę, a następnie wchodzę na pierwszą znalezioną stronę. Znajduję fragment wideo, wciskam play i ukazuję ekran Nathanielowi.

Dzisiaj w godzinach popołudniowych doszło do nieszczęśliwego wypadku w dzielnicy Northeast. Jedna z nielicznych rezydencji stanęła w płomieniach. Na miejscu jest już nasz dziennikarz, który zrelacjonuje państwu całe wydarzenie.

- Dzień dobry, państwu. Znajduję się na terenie niegdyś imponującej rezydencji, należącej do nieznanego nam właściciela. Budowla zawsze budziła zachwyt, lecz dzisiaj pozostały po niej tylko wspomnienia. Trzy godziny temu pożar, pochłonął cały dom, nie pozostawiając po nim śladu. Według śledczych, pożar wyniknął poprzez uszkodzenie elektryki. Do tej pory nie znaleziono żadnych ciał i mamy nadzieję, że tak już pozostanie. Dziękuję za uwagę. Wracamy do studia.

Wyłączam nagranie z perfidnym uśmieszkiem. Mina Nathaniela na widok jego rezydencji jest bezcenna. Trzymał w środku wszystko i wraz z pożarem stracił wszystko.

- NIE! - krzyczy. - Moje królestwo!

- Już nie jesteś Panem - mówię powoli. - Jesteś nikim, straciłeś wszystko i pójdziesz siedzieć za usiłowanie zabójstwa swojego brata.

- Nic mi psiarnia nie zrobi! - syczy.

- Nie byłbym tego taki pewien. - śmieję się i wracam do stołu, aby się o niego oprzeć. - Bo ja już słyszę z daleka syreny policyjne.

----
Hej misie ❤️
Miałam problem z napisem tej dziennikarskiej wiadomości, więc nie jest ona cudowna 😂😂
Buziole 😘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro