Rozdział 67
Moja radość nie prysła całkowicie, nawet wtedy, gdy zobaczyłem siedzącego w kącie chłopaka z zakrwawioną ręką. Po przejściu kilku krzywych kroków, przy których byłem blisko stracenia równowagi, kucnąłem przed ukochanym z drżąco uniesionymi kącikami ust. Ledwo co ująłem jego zdrową dłoń w swoją, niedługo później muskając smukłe palce ciepłymi wargami. Ach, to ciepło jego ciała... tak bardzo je kocham.
-Witaj śnieżynko, już nie jesteś sam. O to przybył twój rycerz na białym koniu- spojrzał mi w oczy z drwiną i niesmakiem, która szybko zamieniła się w uległość, czyli mój ulubiony wzrok~
-Widzę...nic się nie zmieniłeś- mruknął nieukontentowany. Pomimo tej niby kwaśnej miny, nie umiał ukryć tego odbijającego się blasku w jego szarych oczach.
-Heh...- wytarłem nadgarstkiem słoną łzę, znowu się uśmiechając, jak jakiś ojciec co dostał skarb z łona ukochanej. C...dałem porównanie jakbym był Hiroto...ugh, jednak na pewno nie jestem w 100% zdrowy-To ty, prawda?
-Co się głupio pytasz?
-A tak jakoś, nie każdy widzi swojego ukochanego z rozwaloną ręką, no wiesz...
-Bardzo zabawne- zbliżył mnie za kark do siebie-Czekałem...- szepnął mi do ucha słabo.
-I się doczekałeś- wtuliłem go w siebie szczelnie-Teraz już na pewno cię nie opuszczę, nie pozwolę mojej psychice wszystko zniszczyć.
-To nie twoja wina...
-Ha?- spojrzał obok siebie, kierując tym samym mój wzrok w to samo miejsce gdzie on. Otworzyłem usta, widząc ciężarek i roztrzaskaną bransoletkę we krwi-A-A więc...to przez jakąś technologię?- przytaknął, złapałem za głowę. Więc nie jestem szalony? Nie mam jakiś problemów lub chorób psychicznych? Zacisnąłem zęby z coraz to większą ulgą -Niewiarygodne...ale...skoro ja tak wycierpiałem, chociaż miałem przez krótki czas to coś, to ty...
-Nie martw się, do słabych to ja nie należę.
-Nie, ale wciąż...jesteś świadomy tego co się działo?- wbił wzrok w jakiś inny losowy punkt za mną
-Ta, to narobiło ci nie małych problemów. Zaskakujące, że nie uległeś tym kłopotom i wciąż chcesz przy mnie być.
-Ha?- skwasiłem się-Ty jesteś poważny? Może cię zaskoczę lub nie, ale nie poddałbym się po czymś takim, głąbie - pstryknąłem go delikatnie w czoło-Chyba po coś się związaliśmy, nie?
-Może- cicho się zaśmiał
-Mógłbym słyszeć to częściej.
-Niby co? Musiałbyś się naprawdę postarać.
-Wciąż się nie poddałem, chyba zasłużyłem na całusa za te wszystkie moje starania, wiesz?
-No nie wiem.
-Nie wiesz?! To cię oświecę, nigdy w życiu tak bardzo nie parowała mi głowa! Wiesz jak trudno było się czegokolwiek dowiedzieć?! Nie wiesz, a teraz dawaj tutaj te swoje usta.
-Naprawdę jesteś idiotą, to nie było takie ciężkie do rozgryzienia- drgnęła mi brew, na ten komentarz
-Chcesz się ze mną kłócić? Zero nagrody za męki? Co to ma znaczyć? Żyję w jakimś romantyzmie czy co? Ja chcę sprawied- zamknąłem się od razu, jak i oczy, czując upragniony smak jego warg-Tylko nie myśl, że w taki sposób będziesz mógł mnie uciszać, kumasz? To moja rola- powoli go pod sobą położyłem, tym razem ja łącząc usta w czuły, ale zarazem namiętny pocałunek. Moja głowa tak szaleje...kiedy ostatnio to robiliśmy? Nawet już nie pamiętam...
-Mh- c...fuck, czy on właśnie... sprowokował mnie jednym stęknięciem, co za... pogłębiłem jeszcze bardziej, gładząc jego ramię. Przejechałem palcami wzdłuż jego ciała, kończąc na biodrze. Przytrzymałem się ramieniem obok jego głowy, aby całkowicie go swoim ciałem objąć.
-Wiesz, że skusiłeś diabła, prawda? Nie puszczę cię, nieważne co powiesz.
-Milcz już i po prostu to zrób.
-Heh~ to chciałem usłyszeć- z satysfakcją ponownie połączyliśmy nasze usta, których nie mieliśmy zamiaru odsunąć.
Pov. Reize
Kiedy czerwono włosy minął mnie jak torpeda na korytarzu, miałem zamiar zignorować jego niecodzienny pościg, ale słysząc wiadomość o pójściu do Gran nie mogłem pozwolić tej wiadomości wypaść mi przez ucho Pomimo bólu i niepewności buzujących w moim ciele, jak i umyśle, zjawiłem się w wyznaczonym miejscu. Wszystkie zasłony były odsłonięte, tylko nie te przy oknie...Stałem tak w wejściu, próbując mieć jakąkolwiek myśl, która by wypeniła tą pustkę. Na daremno, muszę zaryzykować i zrobić coś, co by mnie zbliżył do zrozumienia jego zmiany, jak i każdego tutaj. Z narastającymi wątpliwościami przeszedłem te kilka metrów. Zatrzymałem się przed odsłonięciem jasnego materiału, za którym z pewnością leżała... miłość mego życia.
Coś mnie powstrzymywało, jakaś siła wyższa trzymała mnie za rękę, chcąc abym opuścił to miejsce i już nigdy się do niego nie zbliżył. Zacisnąłem powieki ze skrzywieniem, znowu słysząc jakieś różnorodne nie wiadomo skąd słowa, mówiące mi, abym z niego zrezygnował. Wbiłem palce w głowę z syknięciem. Znowu...to obciążenie...n-niech się zamknie...nie chcę tego słyszeć! Kucnąłem z płytszym oddechem.
-Reize...- uniosłem wzrok ze szklanymi oczami, wyrwany z harmideru.
-Ta...to ja, chciałeś mnie widzieć?- wymusiłem u siebie jak największą obojętność, która najprawdopodobniej przebiła nawet chłód Gazelle. W końcu nie mogę pozwolić sobie na kolejne słabości, dopóki nie wróci mój prawdziwy chłopak...o ile właśnie te oblicze nie jest prawdziwe.
-Tak...- usłyszałem szelest kołdry, oznaczający najprawdopodobniej, że uniósł się do siadu.
-A więc? Nie przeciągajmy tego. Nie mamy na to wieczności, a marnowanie czasu nie jest moim hobby- skrzyżowałem ręce-Mów wprost czego chcesz.
-Nie dostałem informacji co się z tobą stanie...
-Czy mógłbyś łaskawie mówić wprost co masz na myśli?- cały drżałem- Naprawdę musisz wszystko tak zatajać?! Nie wiem co masz w głowie! Próbuję cię zrozumieć, ale to wygląda jakbyś sam nie był pewny czy chcesz tu ze mną być- wygarnąłem w emocjach-P-Po prostu powiedz mi w twarz... prawdę. Tylko tego od ciebie oczekuję- odczekałem z kilka minut, coraz bardziej tracąc resztki nadziei na uzyskanie prawdy-Jeśli nie masz mi nic do powiedzenia, to nic tu po mnie. Wracam na trening.
-Mido...nie zapomniałem o tym.
-O?
-Twojej chorobie- zamilkłem zmieszany nagłą zmianą tematu
-I? Ona ciebie nie dotyczy, nie marnuj już mojego czasu.
-Proszę, zostań, nie chcę tracić już czasu, którego zostało nam tak mało- otworzyłem usta, po czym je zamknąłem skrzywiony.
-Jakoś na takiego nie wyglądałeś, świetnie się bawiłeś mając mnie w dupie. Naprawdę się na tobie zawiodłem. Myślałem, że jesteś inny, a tyl...- podskoczyłem, słysząc nagły trzask żelaza o ramę łóżka-G-Gran...? Co ty robisz?- kolejny zgrzyt-Ty...- szybko odsłoniłem roletę, oglądając od razu rzucające mi się w oczy łzy.
-Tch...nie wytrzymam tak dużej...nie dam rady z tym walczyć, to całkowicie wygasza mi pień mózgu i podwzgórze. J-Ja nie daję rady walczyć z tą obojętnością, ona po prostu mnie pogrąża, nawet jeśli chcę porzuć chociaż smutek. To wszystko co zostało w nas wszczepione...wyniszcza nasze mózgi, my nie mamy na to wpływu - złapał za głowę-Nie wiem jak to wyjaśnić, zaraz ponownie siebie zatracę i nic nie poczuję widząc kogoś, kogo kocham całym sercem. Moje serce może reagować, ale mózg to neutralizuje. Te sprzeczności tak bolą...ugh. Muszę się dowiedzieć jak nas uwolnić z tych urządzeń i odwrócić te wszystkie działania, które niszczą nam życie! Nie wiem jak to wytłumaczyć! Nie wiem czy w ogóle to co ja teraz mówię ma sens, może właśnie nie? Teraz gadam znowu do siebie i obok mnie ciebie nie ma. Jestem sam w pokoju, możliwe, że tak, skoro mój mózg już przestał odbierać ból w moim ciele ...jest też możliwość, że nie żyję i nie zdążyłem wam powiedzieć tego co jako przywódca powinien powiedzieć od razu, niż...!- przerwał znowu wbijając przed siebie wzrok obojętnie-Ech...na co czekasz? Myślałeś, że cokolwiek powiem? Po prostu już wszyscy umżyjmy i koniec. To byłby najlepszy dla nas scenariusz - mruknął, kładąc się z powrotem zamykając oczy.
-Nie możesz w takim momencie przerywać! Z resztą, jakim prawem mówisz o śmierci!? Nie możemy tego zrobić.
-Bo? Boisz się?- zacisnąłem zęby gniewnie -A więc jednak wkurza? To przez bezradność czy...- szarpnąłem go za koszulkę, siadając w powietrzu nad jego miednicą.
-Zamknij się już, jeśli nie masz mi nic ciekawego do powiedzenia, idioto- za kark przyciągnąłem go do siebie, wbijając nasze usta w siebie. Czułem od niego tą chłodność, jakby w ogóle go to nie obchodziło, nie ruszyło, nie tknęło, nawet pewnie nie myśli o tym co właśnie z nim robię. Co jeśli mu to właśnie przeszkadza? Chciałby mnie odepchnąć i powiedzieć " mógłbyś przestać? To mnie drażni" czy nie byłbym wtedy szczęśliwy, gdyż odczułby cokolwiek? Nawet to co by mi przebiło serce na wylot? Szlag, znowu drżę przez te ner... złapałem za serce z coraz to głębszym oddechem. Jeszcze chwila i nie będę w stanie nabrać powietrza. Odsuwam się od niego ociężały, wbijając wzrok w niego-Całe ciało masz uszkodzone?- obejrzał mnie od góry do dołu.
-Raczej tak.
-Sprawdzę- zsunąłem z niego kołdrę, po czym spodnie sprawnie. Złapał mnie za nadgarstek, zatrzymując przy bokserkach.
-Co planujesz zrobić?
-Siłą wzbudzić w tobie emocje.
-Naprawdę? Czymś takim? Chcesz na własne żądanie siebie rozczarować?
-Muszę spróbować- zacisnął mocniej palce
-Twój stan ci na to nie pozwala, z resztą naprawdę lepiej, abyś tak nie spędził pierwszego razu.
-Obchodzi cię to?- patrzyliśmy sobie w oczy przez jakąś minutę, aż mnie puścił -Mądra decyzja. Teraz pozwól mi zająć się tobą- odwrócił jakby nieobecny wzrok, najprawdopodobniej zastanawiając się co powinien zrobić. Ja za to wykorzystałem chwilę, gdzie by nie paraliżował mnie swoim wzrokiem i mogłem masować część ciała, którą chciałem pobudzić. Ucałowałem szyję w stresie-B-Będzie dobrze, Hiroto...uda nam się.
**********
Ilość słów: 1514
25.01.2023r.
**********
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro