Rozdział 60
Nie powiem, że nie, ale czasem warto w związku mieć chwilę szczerości. Wczoraj wszystko sobie dokładnie przedyskutowaliśmy i było widać, jak nam obu było po tym lżej. Cały powrót do naszego starego sierocińca przebiegł bezproblemowo. Wróciliśmy do odnowionych pokoi, które w sumie niczym wielkim się nie różniły od starych. Może reszta budynku, czyli korytarz na terenie śnieżynki się zmienił, ale tak późno tu dojechaliśmy, że od razu padłem, nic nie oglądając.
Teraz jak już ogarnąłem swoje bujne włosy i ciuchy, to poszedłem odwiedzić słodziaka, który też wczorajszego dnia był bardzo zmęczony. Kto by pomyślał, że akurat ten ostatni trening, tak mocno nas wykończy.
Wszedłem do jego pokoju, jak do siebie, opierając się o framugę drzwi, chcąc zobaczyć mój skarb, ale... najwyraźniej nie przybywał teraz w pokoju. Specjalnie wstałem o tak wczesnej godzinie, rezygnując z tak gorących snów, które topią lodowce i to dosłownie, a tu nie ma mojej głównej atrakcji! Chwila, co jeśli jednak z jakiegoś złego powodu nie ma go w pokoju? Porwali go? Jakieś złe wspomnienia? Może po prostu zachciało mu się zagrać z samego rana? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Muszę go...
-Wow, największy śpioch z sierocińca wstał o tak wczesnej godzinie. Czy to jest znak, abym zaczął się bać?- patrzę za siebie
-Pff, zwyczajnie czasem się poświęcam dla ważniejszych spraw~- dałem rękę za głowę, przewracając oczami, niedługo później pokazując ząbki w uśmiechu.
-Wyspany czy już zdążyłeś coś rozwalić?
-Dziwne, że nie uznałeś mojego zachowania za coś bardziej niecnego.
-Lepiej mów czego chcesz.
-Jak nazywa się mój chłopak?- uniósł jedną brew-No dawaj, powiedz.
-No nie wiem, ty mi powiedz.
-Ech, skoro lubisz być tak dominowany- przyciągnąłem go w pasie do siebie-Aktualnie moja boska osoba przyszła do niego, aby go zobaczyć.
-Ha?- zmarszczył brwi-Mógłbyś się nie wy- zasłoniłem mu usta palcem, odepchnął mnie
-Nie psuj chwili, dobrze?~ dzisiaj chyba będę romantykiem.
-Dobra, przestań, zaraz nie powstrzymam śmiechu.
-Hej! Akceptuj moje wybory!
-Uważaj, abyś przypadkiem innych nie zaczął podrywać.
-A co? Byłbyś zazdrosny?
-Po coś jesteśmy w związku.
-Czyli masz powody? Nie mów, że chciałbyś mnie mieć tylko dla siebie~- odwrócił wzrok z charakterystycznym odkrząknięciem! A więc jednak! Poklepałem sam siebie po barku dumny z siebie-Czasem bywasz uroczy~
-Przestaniesz?
-Niby co? Nie musisz ukrywać swoich uczuć.
-Jezu, z kim ja się spotykam?- zapytał sam siebie, masując pulsującą skroń
-Z kimś, kto odsunie swoje "wygórowane" ego na bok, aby mieć szczęśliwe życie z ukochanym- spojrzał mi w oczy w milczeniu, które trwało dość długi czas, ale z drugiej strony tak krótko.
-Jasne, coś jeszcze?
-Ty i ja idziemy pograć.
-Zjadłeś chociaż śniadanie?
-A, przypomniałeś mi- szybko go cmoknąłem
-Ugh, nawet o czymś takim muszę Ci przypominać?
-Kochasz mnie~
-No nie wiem... może- znów zbliżyłem twarz, robiąc z ust dziubek-Zaraz oberwiesz.
-Mogę- zrezygnował z kłótni, ucałował mnie krótko
-Wystarczy?
-Na najbliższe kilka minut, można tak powiedzieć. Chociaż nie marudził by, gdybyś sam chciał więcej~
-Chodźmy już grać czy coś- szarpnąłem za jego dłoń, kierując nasze szybkie kroki do stołówki, gdzie widniało już kilka osób z różnych drużyn. Widać tą wielką różnicę, teraz jest o wiele większa integracja, niż kiedyś... wzięliśmy coś do ręki i poszliśmy na boisko, gdzie nie patrząc na cokolwiek, zaczęliśmy grę.
Nasze kilku godzinne wypociny na stęsknionym boisku przerwał Reize. Nie wyglądał na zadowolonego...podbiegł do nas.
-Za 15 minut macie się zjawić w pokoju rozpraw- znowu?
-Z jakiegoś ważnego powodu? Jak widzisz, mamy inne priorytety- podbiłem piłkę do góry, chwilę później przyjmując ją z kilka metrów nad ziemią. Wylądowałem z powrotem na zielonej trawie. Tak dawno nie czułem tego wiatru we włosach~
-Nie czas na wygłupy. Gran wzywa wszystkich kapitanów.
-Dobra, zaraz przyjdziemy- przewróciłem oczami z brakiem jakiegokolwiek zainteresowania. Zerknąłem na ukochanego, który też zbyt bardzo się tym nie przejął. Poszliśmy do szatni w ciszy, dość sprawnie uporając się przebieraniem-Jak myślisz, o co chodzi?- włożyłem dłonie do kieszeni
-Nie wiem, raczej nie jest to coś wybitnie ważnego, ale nie możemy tego zignorować- wyszedł ze spokojem
-Hm?~ chwilka~- stanąłem przed nim
-Co?
-Czyżbyś był rozczarowany, że nie pograłeś ze mną dłużej?~
-Heh- uniósł kącik ust z rozbawieniem-Nie wyobrażaj sobie takich bajeczek, jesteś na to za duży.
-Oj tak, jestem za duży i to właśnie lubisz- zmarszczył brwi
-Będąc z tobą pod prysznicem, absolutnie nic nie zauważyłem. Nic nie rzuciło mi się w oczy.
-Ty...- zacisnąłem pięści-Jakim prawem...!?
-Chodźcie- minął nas czerwono włosy, którego zatrzymałem za ramię
-Hola hola, przystopuj i lepiej wprost powiedz po co nas ściągasz- spuścił wzrok, po chwili zerkając na nas z mrokiem chłodu, na co oboje drgnęliśmy w dreszczach.
-Cierpliwości- wszedł do pomieszczenia.
-No, widać, że nie tylko ty jesteś kostką lodu. Już czujesz tą zazdrość?
-Niby czemu bym miał?- wszedł obojętnie za tamtym.
No cóż, chyba nie mam wyboru. Usiadłem na swoim miejscu ze znanym mi czerwonym światłem nad łbem. Rozglądam się po pozostałych uczestnikach.
-A więc kolejne zebranie, ta?- odezwałem się po dłuższej ciszy. W sumie od bardzo dawna nie zniszczyliśmy nikomu szkoły, czyżby nasz słodki pomidorek zatęsknił za kurzem cegieł i szlochem ziemian?
-Związane z tym co było, a tym co będzie. Słuchajcie- pokazał bransoletkę, którą kiedyś nosiliśmy na naszych meczach, aby sprawdzić nasze umiejętności-Ojciec chce sprawdzić czy nasze zdolności poszły w górę- a więc po to ten cały szum? Wiadomo, że jesteśmy teraz jeszcze lepsi i to bez tego durnego klejnotu. Ja już myślałem, że ktoś umarł lub Reize jest w ciąży, a tu naprawdę coś tak niepotrzebnego?
-Po to ten cały pośpiech?- zapytał Desarm
-Nie moja wina, że takie prymitywy jak wy, nie umiecie zrozumieć łatwych rzeczy i brakuje wam przygód- wstałem z trzaskiem krzesła
-Jak nas nazwałeś?!- wydarłem się, wypełniając moim krzykiem całe pomieszczenie.
-Ech, też mi się nie uśmiecha na wasz widok.
-Ha?! Chyba coś ci się poprzewracało we łbie!- zignorował mnie, miałem już podejść, ale czarnooki mnie wyprzedził
-Co z tobą?- zapytał lekko zły
-Tego mi jeszcze brakowało. Nie potrzebuję pupilka, który niby będzie miał na mnie jakiś wpływ- wszyscy zamilkliśmy.
-Teraz to przegiąłeś! To twój chłopak! Nas możesz mieć w dupie, ale go nie!- podszedłem z zaciśniętymi pięściami
-Jeśli ci się podoba, to ty się nim pobaw- zielono włosy już kompletnie zamilkł, nie wiedząc co się stało. Już miałem go przywalić, ale mocne szarpnięcie za nadgarstek mnie powstrzymało.
-Ty jeszcze masz zamiar go bronić?! Słyszałeś jak cię nazwał?! To, że wszyscy wróciliśmy do tego bagna, nie znaczy, że ma być wszystko jak kiedyś!- nie odpowiedział mi
-Jeśli skończyliście, to wróćcie do swoich obowiązków- minął nas
-Jeszcze nie skończyłem! Wracaj!- wyrywam się, zamknął drzwi, poprzez ułamek sekundy oglądając mnie z pogardą, jak jakiś szlachta.
Pękła mi żyłka na czole, tego już za wiele. Chyba muszę mu pokazać, jakie panują tutaj prawa. Nie pozwolę komukolwiek mną pomiatać!
**********
Ilość słów: 1114
21.05.2022r.
**********
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro