Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 42

-Przeżyje? Powiedz coś!- wróciłem na ziemię, czując jak napastnik szarpnął mnie za bark-Co z nim!? Czemu nic nie mówisz?!- spuściłem głowę-Oi!- położyłem rękę na jego czole. Na jedną setną sekundy, zatrzymało mi się serce. Czuję ciepło, jakby dostał gorączki! Sprawdzam oddech, powrócił? Serce tak samo. Co to było? Czy chwilę temu nie był...martwy?

-On...żyje-szepnąłem, odsunął mnie i sam to sprawdził

-Żyje...całe szczęście, mój skarbek żyje- przytulił do siebie szaro włosego, jakby odzyskał najważniejszą osobę w jego życiu. Nie dziwię się-Nienawidzę tego wszystkiego. Co to miało znaczyć?

-Lepiej wezwijmy pogotowie, póki jeszcze jest w stabilnym stanie.

-Już to zrobiłem- oznajmił czarno oki

-Dobrze, teraz musimy ochłonąć. Co się stało? Mieliście bójkę?- chociaż nie widziałem żadnych śladów pobicia i nie wierzę, aby ktoś z nich zareagował tak agresywnie.

-Nie, nie wiem co się stało. Szliśmy po leśnych ścieżkach i tu nagle popycha mnie na ziemię, mówiąc: " Idiota, ktoś taki jak ty, nigdy nie zrozumie prawdziwego znaczenia miłości." I na tym koniec. Padł na ziemię, poleciała mu krew z nosa, natychmiast sprawdziłem czy oddycha. Nie dawał żadnych oznak życia. Zacząłem krzyczeć po pomoc, aż sam wziąłem go na ręce i zacząłem biec do domków, gdzie po drodze spotkałem was. Resztę historii znacie- powiedział to na jednym tchu. Nie umiem znaleźć logicznego wyjaśnienia na to zdarzenie.

-Ktoś z wami tam był? Może ukrył przed nami jakąś chorobę?- zamyśliłem się. Nie, to mało prawdopodobne. Sprawdzałem jego statystki zdrowotne i wszystko co możliwe, kiedy zaszkodziła mu substancja z bransolet. Nic wtedy nie wykryto. To możliwe, aby człowiek tak po prostu " umarł"? Bez niczego? Nie sądzę, aby miał zawał, inaczej by to wyglądało. Podniosłem wzrok, słysząc ciche mamrotanie.

-...Ugh...anioł?- spytał sam siebie, widząc kapitana Prominance-A nie, jestem w piekle, świetnie- przewrócił oczami z ironią. O mało co chłopak nie wybuchnął złością, zdusił wszystko w sobie. Położył rękę na jego policzku.

-Co to miało znaczyć? Odpowiedz mi, wiesz jak bardzo mnie zmartwiłeś?- wow, potrafi być tak łagodny i czuły? Podniósł się na łokciach, padł bezsilnie-Leż spokojnie, za niedługo będzie pogotowie. Wytrzymaj do tego czasu. Wszystko będzie dobrze.

-Jeszcze nie umieram- zamknął oczy, widziałem, że chciał coś zrobić albo pokazać, ale nie miał na tyle siły-Burn, podnieś mi koszulkę- rumieni się w szoku

-Co mam zrobić?! Oszalałeś?! Niby po co?!

-Zamknij się i zrób to- przemyślał to i podniósł ją

-Mam jakieś rany? Siniaki? Cokolwiek?- oglądamy jego skórę

-Nic nie masz.

-Niezła jest- Ikru? O nią chodzi?-Musiała mieć jakąś broń, która zabija bez śladów. Istnieje taka, ale jakimś cudem wciąż tu jestem...

-Skąd te podejrzenia? Widziałeś ją?

-Tak, ale moje słowa będą przeciwko jej. Jeszcze trochę i naprawdę ktoś umrze. Burn...mam pytanie, odpowiedz mi na nie szczerze- zerka na mnie. Wstałem, pociągając za sobą chłopaka. Weszliśmy do innego pokoju. W tej chwili właśnie nastąpi moment, który wszystko zmieni. Zależy to od odpowiedzi napastnika.

-Myślisz, że się wszystko ułoży?

-Nie wiem, nie jestem wstanie tego stwierdzić- wyznaję z skruchą-Trzeba cierpliwie czekać.

Pov. Burn

Ledwo przytomny chłopak, spojrzał na Gran, te spojrzenie mówiło" zostawcie nas samych". Zrozumiał to i wyszli.

-Jakie pytanie?- zacząłem

-Spytam w prost. Nie wkurzaj się i po prostu odpowiedz szczerze- wbił delikatnie paznokcie w moją dłoń. Kiwnąłem głową na zgodę-Kochasz Ikru?- zanim zacząłem kłótnie, wbił mocniej paznokcie.

-Nie, nie kocham jej.

-Jakim uczuciem ją dażysz?- będzie robił mi przesłuchanie?

-Nie wiem- drapię się po głowie-Na pewno nie miłość. Jest dla mnie dziwna, wolę nie mieć z nią kontaktu- podniósł kącik ust

-Jednak nie jesteś takim idiotą, za jakiego Cię uważałem.

-Ha? Lepiej odpowiadaj, po co Ci to było.

-Powiedz jej w prost, że jej nie kochasz. Albo Cię uwięzi gdzieś albo zabije każdego, kto kiedykolwiek się do Ciebie zbliżył.

-Ani pierwsza, ani druga wersja nie jest dobra.

-Niestety, trzeba trochę pocierpieć. Twoja wina. Nie trzeba było być Bogiem seksapilu, jak ty to mówiłeś.

-Racja, moja wina. Będziemy musieli się od siebie oddzielić. Chcę, aby wszystko wróciło do normy. Abyśmy dalej się kłócili o byle co, abyśmy wciąż grali w tą samą piłkę. Nie wiem co bym zrobił bez rywalizacji z tobą. A tak naprawdę...nie wiem co bym zrobił bez Ciebie, śnieżynko- szepnąłem ostatnie zdanie

-Naprawdę ostatnio zmiękłeś. Taka z Ciebie kluska.

-Miało mnie to obrazić?

-Połowicznie, ale cieszy mnie to. Nawet nie wiesz jak bardzo jestem szczęśliwy, widząc, że Ci na mnie zależy. Bądźmy szczerzy, obaj nie umiemy bez siebie żyć. Jesteśmy zbyt związani ze sobą.

-Nić przeznaczenia, będziemy iść przed siebie, przez wszystkie przeszkody, aż dotrzemy do ostatniej bazy.

-Bazy?- schylam się tak, aby stykały się nasze nosy

-Owszem, bazy- nabrał czerwonego koloru na policzkach.

-O-Odnuń się.

-Czemu?

-Bo tak mówię, specjalnie mnie zawstydzasz.

-Jesteś uroczy- odsuwa mnie, a bardziej dotknął mojej twarzy-I słaby, nie dasz rady ze mną walczyć. Mówiłeś, że wieczorem jesteś mój~ zobowiązuje się z obietnicy, póki jeszcze tu jesteś.

-Nie chcę do szpitala i tym bardziej, nie chcę, abyś teraz się ze mną droczył.

-Oj, no weź...- burknąłem niezadowolony-Kiedyś dokończę i wtedy Cię zdobędę.

-Już dawno mnie zdobyłeś.

-Co? Powtórzysz?- spytałem, nie słysząc co powiedział.

-Nie będę się powtarzać- ja mu zaraz dam! Dobra, rozumiem. Jak zwykle jakieś tajemnicę. Od dziś ich nienawidzę.

-Powinieneś chodź trochę być ze mną szczery. Dzięki temu byśmy uniknęli wielu problemów.

-Co byś w takiej sytuacji zrobił? Odizolował od siebie Ikru? Kocha Cię i jest szalona. Myślisz, że nie będzie próbowała Cię zdobyć? Może trzeba ją zamknąć w psychiatryku?

-Sam nie wiem. Potrzebuje pomocy, ale czy to będzie najlepsze rozwiązanie?

-A jak myślisz? Co jest lepszego?

-Ja mogę pomóc- usłyszeliśmy dziewczęcy głos przy drzwiach

-Kim jesteś?- zasłaniam szaro włosego swoim ciałem

-Spokojnie, jestem osobą, która zna Ikru od samego początku. Powiedzmy, że jestem jej senpai- podeszła do nas-Nie chcę już widzieć, jak wszyscy przez nią cierpią, dlatego rozwiązaniem jest, aby mi ją oddać.

-Kim ty jesteś?- powtarzam pytanie-Co chcesz z nią zrobić?

-A jak myślisz? Jest w tobie szaleńczo zakochana. Trzeba ją " odzwyczaić". Zostawcie ją w moich rękach. I kim ja jestem? Osobą, która życzy wam szczęścia i raczej już mnie nie zobaczycie- kuca przy nim-Wiem czym został zastrzelony. Macie rację, to była Ikru- daje mi coś do ręki-Wstrzyknij mu to, a rano już będzie wszystko w porządku. O ile ma silny organizm. Jeśli nie, to...umrze. Nic więcej nie da się zrobić, tylko wierzyć w cuda. Lepiej zrób to szybko. Nie ma czasu na zmartwienia i nieufności- ma rację, jeśli to go uratuje... zrobię to. Przykładam do jego skóry-Tak, w tym miejscu- dostaję pozwolenie od chłopaka.  Wbijam z lekkim zawahaniem igłę i wstrzykuję, to coś.

-Boli?- pytam z troską

-Nie, nic praktycznie nie czuję- wstała i podeszła do drzwi.

-Życzę wam powodzenia w dalszych wspólnych przygodach swojego życia- pomachała i wyszła. Trochę dziwna dziewczyna, ale nie teraz powinienen o tym myśleć. Wziąłem go w swoje objęcia.

-Obaj damy radę, nie zostawiaj mnie- wtapia twarz w moją szyję

-Nie zostawię.

Przegryzam dolną wargę. Tak panicznie się bałem, że stracę osobę która zapoczątkowała moje szczęście. Bzdura, co ja mówię? On jest moim szczęściem...moim skarbem, moim wszystkim.

-Kocham Cię- szepnąłem z tyloma emocjami, które rzadko co u mnie występowały. Po prostu nie mam co się okłamywać...kocham go, całym swoim sercem i muszę mu to powiedzieć, tak jak i pokazać. Zerkam na jego twarz, uśmiecham się i całuje go w czółko.









**********

4.10.2020r.

Ilość słów: 1211

**********

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro