Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31

Pov. Gazelle

Stanąłem przy drzwiach, akurat w tym czasie wyszła Reina ze środka pokoju. Minęła mnie w złych humorze, po czym zniknęła w czeluściach budynku.

-Gr...- ta poważna atmosfera...-Co jest?

-Czego chcesz? Kolejna kłótnia?- wyprostował plecy, przeszywając moją osobę morderczym wzrokiem. W tej chwili najbardziej rozsądną decyzją byłoby zostawienie, niż bardziej go denerwować.

-To teraz nieważne, miałeś kłótnie z Reina?

-Coś ty, w bardzo spokojny sposób nadaliśmy sobie kilka słodkich ksywek- odrzekł, układając papiery w jedną kupkę

-O, jak uroczo, coraz lepszą relacje ze sobą macie. Pozazdrościć- stwierdziłem z ironią.

-Lepiej o tym nie gadać- jakimś cudem zapanował nad złością.

Pov. Burn

Zauważyłem chłopaka, który szedł w stronę swojego pokoju.

-Chodź- pociągnąłem czarnookiego za sobą.

-Co jest?- spytał zdezorientowany

-Nic takiego, chwilę sobie pochodzimy. Ważniejszą sprawą jest, co ci? Nie wyglądasz za dobrze- oczywiście, pomimo tego, że zadałem to pytanie, to nie znaczy to, że się nim interesuję czy coś.

-Sam nie wiem. Chyba rozmowa na temat jakiegoś meczu, jego ojca lub coś. Nie za bardzo zrozumiałem o co im chodziło. Reina i Gran zawsze mają ze sobą jakiś problem. Ta cała sytuacja mnie zestresowała- wow, powiedział wprost prawdę bez bicia.

-Tak już między nimi bywa. Zawsze była spina między nim, a Reina. Przez co ojciec ma " zły" wpływ na nich- dałem ręce za głowę- Ona jest inna, bardziej stanowcza i poważna. Zrobi wszystko dla wygranej, nie mówię, że my nie. Ale Gran ma w sobie jakąś łagodność, która jest jego słabością.

-Ja tam lubię jego łagodną naturę.

-Ha ha, racja, wczoraj były oświadczyny.

-Wcale nie! Zwykła obietnica!- spiął mięśnie czerwony.

-Mhm, jasne.

-Sam gadałeś jakieś bzdury o Gazelle, coś o...- uśmiechnął się zadziornie-Rodzeniu i byciu ojcem? Kojarzysz? Całkiem niezłe wymówki wymyślasz- powiedział mu?!

-Nieważne co, jeden fakt jest pewny, mam tak zajebiste geny, że nawet bym chłopaka zapłodnił. Chociaż nie sądzę, abym kiedyś miał być ojcem- drapię się po karku-Raczej będę wujkiem. Jak na razie mam piłkę i inne sprawy na głowie.

-Wujkiem? Z resztą, nie wnikam w twoje życie.

-Właśnie, wszystko się zobaczy.

Pov. Gran

Jakimś cudem zapanowałem nad złością.

-Wolałbym nie interweniować, ale chyba będzie lepiej jak się wyżalisz- powiedział, stając przede mną

-To moja sprawa- przeczesał grzywkę

-Jak chcesz- wzruszył ramionami-Coś wiadomo na temat Ikru?

-Nawet jeśli, nie mogę Ci powiedzieć. Wciąż jesteś podejrzany.

-Racja- usiadł obok mnie-Dziś jest ważny dzień- zerkam na niego niezrozumiale-Obaj lubicie gwiazdy, prawda?

-No, co w związku z tym?

-Dziś ma być jakieś coś na niebie, nie za bardzo się tym zainteresowałem. Z okazji tego jest otwarte planetarium z darmowym wejściem. Idealna okazja na przyjemne spotkanie- czy on mi właśnie pomógł i dał pomysł na randkę?

-Dzięki, tak się skupiłem piłką i kłopotami, że nawet o tym nie pomyślałem.

-Widzisz? Ja Ci powiedziałem co wiem, ty to wykorzystaj jak chcesz. Mogę życzyć tylko powodzenia- zaśmiałem się pod nosem.

-Nawet jak starasz się być oziębły, widać, że trochę się zmieniłeś od czasu przybywania więcej z Burn.

-Myślisz?- oparł rękę o brodę-To tak czy siak nic między nami nie zmieni.

-Wiesz, ciekawe rzeczy mówił, kiedy Cię nie było. Zaniepokoiło mnie to trochę.

-Co takiego?- zmarszczył brwi

-To nie jest nic złego...chyba, zależy jak na to spojrzysz.

-Do rzeczy.

-Mówił, że rodzisz i zostanie ojcem- oniemieniał

-Zaczyna mieć coraz bardziej chore pomysły- spojrzał przed siebie z uśmiechem.

-Widzę ten rumieniec, chciałbyś coś takiego.

-Może, w sensie nie urodzę. Nigdy w życiu, nie jestem dziewczyną. Czemu musi zmieniać mi płeć? Przecież widać, że jestem chłopakiem.

-Będziesz się z nim droczyć?

-W sensie?

-Zawsze coś odwalacie. Nagle możesz udawać dziewczynę- taka prawda.

-Nie mogę, widział moją klatkę, do tego dotykał.

-Istnieją płaskie klatki. Dziewczyna nie musi mieć piersi- spojrzał na mnie jak na idiotę

-Chcesz ze mnie zrobić dziewczynę? Nie zrobię tego i już.

-Nie zmuszam Cię do niczego przecież, dałem tylko przykład.

-Wiem, twój chłopak też wygląda kobieco- co? Chłopak? To my jesteśmy razem? Chwila...wygląda kobieco... słodka, piękna, dziewczyna...sama...przy chłopaku... Wybiegam jak poparzony z pokoju przemierzyłem cały korytarz jak burza.

-Sprzeciw!- wbiłem do jego pokoju

-Co?- zauważyłem kątem oka rozbawienie szaro włosego. Jakim cudem tak łatwo się dałem?!

-Nic, co robicie?- skrzyżowałem ręce

-Gadamy.

-O? Pytam o szczegóły- przeszywam ich wzrokiem, ukrywając zazdrość-Nie daruję zdrady, Reize.

-Zdra...nigdy tego nie zrobię!- podbiegł do mnie, ucałowałem jego dłoń.

-Ugh, dużo tej miłości, a jeszcze wczoraj tak nie było. Często będziemy mieć te przedstawienia?- dostał z łokcia od kostki lodu, jako pouczenie.

-To ich sprawa. Sam kiedyś o ile nie będziesz takim egoistą, będziesz tak traktować swoją drugą połówkę.

-Daleka droga do tego- pomóc albo nie pomóc? O to jest pytanie.

-To jak tam wasze dziecko?- spojrzeli na mnie niezrozumiale-W końcu Gazelle rodził, chłopczyk czy dziewczynka?- trzeba ich trochę powkurzać. Mała zemsta za zmartwienie mnie.

-Bardzo zabawne, dobrze wiesz, że to była tylko mała wymówka. Wymyślałem to w biegu.

-Ale, aby od razu wymyślać mój poród? Co ja jestem? Nie zmieniaj mi płci.

-To, że Cię dotykałem nic nie znaczy do pewności kim jesteś. Wystarczy moja zajebistość- trzeba zapisać go na lekcje biologii

-Czekaj, dotykałeś?- wtrąciła się pistacja, zasłonił mu usta czerwony

-Ja bym się na twoim miejscu nie chwalił. To był przypadek. Nigdy więcej się to nie wydarzy.

-Nigdy nie mów nigdy- dodał rozbawiony kapitan Gemini Storm-A teraz...- coś zamigało mu w kieszeni. Wyjął na sekundę-Muszę iść- wybiegł-Nie zabijcie się tylko!- krzyknął zanim zbiegł na dół.

-Co to miało znaczyć?- spytałem sam siebie-Idę do niego- pobiegłem za nim zmartwiony. Znalazłem go na zewnątrz budynku, rozmawiał z jakimś wysokim chłopakiem. Śmieszkowali sobie o czymś, nie wiem o czym. Najważniejsze jest to, że nie znam gościa. Skrzyżowałem ręce zły. Jakim prawem się do siebie uśmiechają? Jest za blisko. O mało nie rozwaliłem ściany, widząc jak go pogłaskał. Trzeba się go pozbyć! Kto to w ogóle jest?! Czemu tak szybko do niego pobiegł?! Nie jest jego psem! Spokojnie, muszę zachować zimną krew. Nic między nimi nie zaszło, ma ode mnie obrączkę, jakby nagle zniknął, miałbym jego lokalizację. Nigdzie się nie ukryje... opanowałem oddech. Wróciłem do swojego pokoju. Usiadłem przy biurku i zacząłem przeglądać papiery. Za dwie godziny będę miał czas dla niego, wtedy spytam go o to wyjście...oby się zgodził. Taka przyjemna niespodzianka, chyba byłby zadowolony z tego powodu.

Wykonałem co miałem, ruszyłem w stronę gdzie teraz powinien być. Wszedłem do siłowni, jest tak jak pokazuję mój telefon.

-Hej- podskoczył, spojrzał na mnie, odkładając handle.

-Hej, potrzebujesz czegoś?

-Masz czas o 18?- odwrócił wzrok zmieszany

-Niezbyt...zaraz gdzieś wychodzę. Masz dla mnie jakieś zadanie?- wychodzi gdzieś? O tej porze? Nie mówcie, że z... ugryzłem policzek od środka.

-Nigdzie nie wychodzisz, masz zostać.

-Co? Czemu? Nie jesteś moją matką.

-Masz się mnie słuchać!- podniosłem ton głosu-Przepraszam...po prostu się martwię, gdzie wychodzisz?

-Z kolegą, będziemy trenować.

-Trenować? Znam go?

-Nie, jeszcze Ci go nie przedstawiłem.

-Dobrze, życzę udanego treningu- odszedłem. Nie pozwolę, aby moja kruszynka była z kimś sam na sam. Będę ich śledzić, jednak... spuściłem zawiedziony wzrok. Chciałem zobaczyć jego radość skierowaną do mnie. Nie z jakimś innym kolesiem. Zacisnąłem pięści, no trudno. Nie można mieć wszystkiego, to tylko jeden raz. Poszedłem ubrać się w zwyczaje ciuchy. Patrzę w komórkę, trzeba zobaczyć co naprawdę będą robić.

Pov. Gazelle

Siadam na łóżku.

-Nie wyszło, dalej będziesz ze mną przybywać. Przykro mi- wyjął z szafki kajdanki, przyjrzałem mu się uważnie-Co robisz?- szarpnął mnie za rękę-Hej!- próbowałem się wyrwać, ledwo co się nie wydostałem z jego ucisku-Chcesz mnie przykuć do łóżka? Normalny jesteś?- wepchnął mi coś do ust w ciszy-Nn!- wygrał ze mną, dzięki moim wcześniejszym raną. Właśnie przez to zostałem uwięziony. Patrzę na niego z miną"Serio? Lepszego pomysłu nie miałeś?". Świetnie, lepiej być nie mogło-Nic przecież nie zrobię, wypuść mnie. Nie jestem twoim niewolnikiem- szczerze, pewnie nic nie zrozumiał z tego co wymamrotałem. Sam nie jestem pewien swoich słów. Siada obok mnie i czyta dokumenty. Chce mnie tak zostawić?! Tch, zacząłem miotać rękami we wszystkie strony, przez co raniłem dość ostro nadgarstki. Moje szamotanie nie trwało za długo, nie mam po co się ranić bez większego sensu. Nikt mnie nie usłyszy, Gran teraz jest na randce z narzeczonym, a na innych nie mam jak polegać... Wstał, złapał mnie za kostkę, kopnąłem go drugą nogą. Użył siły i też uniemożliwił mi ruch nóg. Zacisnąłem pięści wkurzony, co z nim!? Wziął torbę i wyszedł z pomieszczenia, po prostu zostawiając mnie, jak jakiegoś psa! Nie mam jak się ruszyć, a każdym ruchem powoduję u siebie większy ból w ciele. Muszę się opanować...nabieram powietrza, poczekam te 2-3 godziny, aż wróci. To nie pierwszy raz jak tak robi, w końcu mnie wypuści. Zamknąłem oczy, dziwnie się czuję z tą ciszą w jego pokoju. Ktoś otworzył drzwi. No wreszcie, chcę wstać, ale chwila... minęło dopiero 15 minut... Zmarszczyłem brwi, widząc jakiegoś wysokiego osobnika w drzwiach, którego nie znałem. Podszedł do mnie, łapiąc moją brodę agresywnie i przyciągając do siebie. Przyjrzał mi się uważnie z odrażającym śmiechem. Ugh, nie umył zębów. Złapał mnie za krocze, powodując u mnie pisk szoku. Złączyłem mocno uda ze sobą, kiedy... zaczął mnie dotykać-Nh!- próbuje się jakoś wyrwać, ale nie mam jak! Podciągnął mi koszulkę, pozostawiając mokre pocałunki na moim brzuchu. Całe moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Zcisnął mój sutek-Gh...- odwróciłem wzrok obrzydzony. Kompletnie się mną nie przejmował i włożył rękę pod moje spodenki, zarazem bokserki, jakby...szarpnąłem mocniej ramionami z próbą uderzenia go-N-Nie!- odpuścił, przewrócił mnie na brzuch, o mało nie wyłamując mi nadgarstków. Syknąłem z bólu, wypiął moje biodra w swoją stronę.  Przeszyło mnie zimno strachu, przez chwilę wprawiając we mnie paraliż. Dalej próbowałem go jakoś kopnąć. Wyjął coś z kieszeni, jeszcze bardziej mnie strasząc. Zaczął jeździć ostrzem po mojej skórze, po chwili bardziej naciskając, a kilka sekund później, robiąc mi rany cięte na udach i tyłku. Klepnął mnie z całej siły w pośladek-Agh!- poczułem niewyobrażalny ból, po chwili po moich udach spłynęła krew. Wbiłem paznokcie w dłonie ze szklanymi oczami bezsilności- B-Burn...pomóż- zamknąłem oczy, zatapiając twarz w poduszce. Nie zwracając na mnie uwagi, bez zastanowienia we mnie wszedł. Wygiąłem bardziej plecy w łuk z wrzaskiem. Bezlitośnie rozcinał mi nożykiem lub czymś tam plecy. Nie umiałem powstrzymać drżenia ciała. Znów zaczął dotykać mnie po klatce i wszystkim na co miał ochotę. Poruszał biodrami, a ja tylko powstrzymywałem jakikolwiek dźwięk i ukrywałem wstydliwe łzy, na które nie miałem żadnego wpływu.

-Burn miał rację, nudny jesteś- wyznał z drwiną. Stanęło mi serce, on...to on to wszystko zaplanował? Jak mógł...?







**********

6.08.2020r.

Ilość słów: 1745

**********

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro