Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 71

-Nie żartuj tak sobie. Nie mamy na to czasu- bez słowa ich minąłem, ignorując już krzyki za sobą. Kiedy zniknąłem z pola widzenia, oparłem się ramieniem o ścianę z cichym szlochem bezsilności. Stopniowo stawiałem przed sobą kroki, aby móc dojść do szatni, gdzie kompletnie już nie byłem w stanie oprzeć się emocją. Łzy zalały moje policzki, a oczy piekły niemiłosiernie.

Kiedy w końcu przeminęła ta cała fala okropnie narzucających się emocji, byłem w stanie ostrożnie wyrównać chaotyczny oddech na głębszy i spokojniejszy. Z pulsujące bolącą głową wyszedłem powolnym krokiem na zewnątrz budynku, aby nabrać świeżego i zimniejszego powietrza panującego w danej chwili wieczoru. Próbowałem tym sposobem chociaż trochę ułożyć myśli i zapomnieć o rozrywającym bólu, który przeżywałem zaledwie kilka chwil wcześniej, a tym co teraz mnie nurtuje. Obejrzałem kątem oka okno, które należało do pokoju ognistego napastnika. Próbowałem dostrzec w nim swojego ukochanego, jednak pomimo stania przez kilka minut jak kółek, nie dostrzegłem nawet złamanego cienia. Zrezygnowany wróciłem się do dość cichego pomieszczenia, wyglądającego na pierwszy rzut oka, jakby nawet duchy tutaj nie zaglądały. Korytarze zaczynały się wydłużać, a światło słabnąć. Coraz bardziej nerwowo się rozglądałem na boki i za siebie, wmawiając sobie, że to moje chore urojenia i wszystko jest w porządku.

-C- zatrzymałem się w szoku-Jakim cudem jestem w kantorku? Nie, chwila- przetarłem oczy, próbując sobie ułożyć po raz kolejny myśli. Dobra... wciąż stąpam po korytarzu. Nie wiem czemu zaczynam sobie wyobrażać labirynt, ale to naprawdę zaczyna drażnić. Uniosłem wzrok na drzwi, na których widniał znany mi numer-Nagumo...- odsunąłem się o około dwa kroki w tył, zachowując przy tym grobową ciszę. Nie mogę go teraz męczyć, skoro wprost wyznał o  jakimś swoim problemie...najwyżej sam do mnie podejdzie, kiedy będzie potrzebował. Odwróciłem się szybko na pięcie słysząc kroki, jednak nikogo nie dostrzegłem w miejscu, gdzie miałby ktoś stać. Znowu to samo... zmarkotniały pomasowałem okrężnymi ruchami skroń. Muszę wrócić do pokoju, póki jeszcze ogarniam swoją lokalizację. Zanim jednak dotrę do swojego pokoju, będę musiał minąć korytarz Gemini storm, a na wyższym piętrze znajduje się drużyna Epsilon i Geneza. Nie wiem czemu akurat ja teraz muszę się męczyć i iść najdłuższą drogę, ale teraz nie mam co marudzić...chociaż czy teraz powiedziałem prawdę? W ogóle tak jesteśmy podzieleni? Ugh, nie teraz. Muszę znaleźć swó...

-H-Hir...- stanąłem, patrząc jak jakiś posąg w drzwi, za którymi chyba...przysłoniłem usta z rumieńcem zmieszania

-W-Wybacz...ledwo co się kontroluję. Mam wyjść?- wyjść?! Robią coś takiego?? Teraz? Niemożliwe...

-N-Nie, ale poczekaj.

-Dobrze...masz tyle czasu ile potrzebujesz.

-K-Kocham Cię.

-Mido...ja ciebie też.

Nie...nie powinienem tutaj tak stać. To ich intymna chwila, tylko dla tej dwójki. Odszedłem pośpiesznie z szacunku do nich, próbując wymazać tę sytuację z pamięci.

-AAA!- zerwała się pode mną podłoga, zrzucając mnie na piętro niżej. Zacisnąłem zęby i oczy, czując przeszywający ból w ciele. Z wieloma syknięciami pomasowałem swoją kość ogonową, sprawdzając otoczenie, pomimo ograniczonej widoczności spowodowanym mgiełką kurzu-Chyba wciąż jestem przy świadomości...- uniosłem się na drżących nogach. Już ostrożniej ruszyłem w stronę swojego pokoju, podpierając się przez całą drogę wszystkiego co popadnie po drodze. Nareszcie dotarłem do celu, nie mając więcej wypadków. Ległem na łóżko, które...było całkowicie rozwalone. Zasłoniłem twarz przedramionami, nie chcąc widzieć tego bajzlu, który najprawdopodobniej nawet nie istnieje.

/ Time skip/

-Twoje ostatnie słowa?~- zapytał z nutką szaleństwa, bacznie mi się przyglądając

-H-Haruya- wykaszlałem ostatkiem sił, widząc jego czerwone włosy przed sobą-H-Ha...ruya...

-Fuusuke! Oi!- uniosłem się na łokciach z piskiem w uszach

-Na...- otulił mnie silnie w drżeniu

-Ty durniu! Nawet w wyobraźni nie pozwolę ci mnie opuścić! Rozumiano?- Fuusuke...- bezsilnie zamknąłem oczy, pozwalając na tą chwilę. Chciałem już na wieczność zostać w jego objęciach. Już niczego innego nie czuć niż bicie jego serca i zapach tego, którego pokochałem i tego, który przytrzymuje mnie jeszcze przy tej kruchej granicy, między życiem, a śmiercią. Nie wiem co dalej się wydarzy, ale dopóki on będzie w pobliżu...-Uch...Wszystko bym dla ciebie zrobił...pamiętaj. Nigdy bym nie puścił twojej dłoni. Jeśli masz się gdzieś wybierać, to razem ze mną- uchyliłem usta, po chwili je zamknąłem z cichym westchnięciem. Nie będę mu wypominać tego, że z kilka godzin temu mnie wygonił w jakimś chaosie. My oboje próbujemy sobie jakoś poradzić z tymi nowymi doświadczeniami i nie chcemy skrzywdzić tego drugiego. To nawet lepiej, że z rozsądku się ode mnie wtedy izoluje-Kocham cię.

-Ja ciebie też, idioto. Nie nazywaj mnie durniem- mruknąłem

-Jeszcze czego, jesteś moim durniem. Pogódź się z tym.

-Nie wiem czy akurat temu podołam. Daj mi lepiej jakieś lepsze wyzwanie lub równanie matematyczne.

-Ego to ci się nigdy nie zmieni.

-A powinno?

-Nie, zostań sobą.

-Uch, powinniśmy przestać być tak wylewni z tymi uczuciami.

-Niech każdy wie z kim chodzisz.

Pov. Yugure

Oparłem plecy o ścianę, w skupieniu przysłuchując się całej rozmowie pomiędzy napastnikami. Spuściłem głowę w coraz to większym zamyśleniu. Wiedziałem, że to miejsce będzie czymś ożywiającym, ale nie sądziłem, że aż tak mnie sobą zainteresuje~Coraz bardziej chcę się w to zagłębić. Przymknąłem oczy"Haruya", więc to by było jego ostatnie słowo? Aż mdli mnie od tej słodyczy. Obejrzałem swoją dłoń, na której powoli w dół spływały brunatne krople krwi. Heh, pomyśleć, że pomimo jego jasnych kolorów w wyglądzie w środku jest czerwony... fascynujące ~




**********
Ilość słów: 875

29.10.2023r.

**********

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro