Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 64

Pov. 3 osoba

Przeraźliwy krzyk, rozdzierającego gardło, jak i jakby torturowanego człowieka zabrzmiał w całej okolicy, zwracając ku sobie uwagę wszystkich domowników, drużyn, piłkarzy, jak i nawet samego ojca. To był moment, gdzie praktycznie każdy co stał na danym boisku, przez sekundę utracił zdolność widzenia, wywołanego szybkimi, mocnymi blaskami, wydobywającego się przez tak krótką chwilę z ciała czerwono włosego. Wszystkie oczy były skierowane ku niemu, sami niedowierzając temu czego byli świadkami. To był ten moment, gdzie każdy był przekonany, że to nie była żadna technika lub pułapka przeciwnika. To było coś, co prawie, że zapłonęło, pozostawiając bolesne i czerwone ślady na ręce przywódcy. Nikt się nie ruszył w jego stronę, czemu? Czyżby sparaliżował ich strach? A może pomyśleli sobie, że jak chociaż zrobią nieprawidłowy krok ku niemu, a nawet jakąkolwiek próbę ucieczki, to skończy się tym samym co z napastnikiem?

Piłkarz z najróżniejszymi jękami i syknięciami agonii, próbował jakby oderwać sobie rękę. Wolał już ją stracić, niż czuć tak rozrywający płomień w niej. Prąd, który dosłownie go przeszył, o mało go nie zabił. Nie odebrał mu z taką łatwością życia, jak i czegokolwiek innego, jak na przykład zdolność chodzenia lub chociażby wzroku. Tyle się mogło wydarzyć w ciągu zaledwie dwóch sekund, a jednak. Wił się sam, przez dobre kilka minut, nawet nie próbując pomyśleć o czymkolwiek przyjemnym, co by chociaż odrobinę uśmierzyło ból. Nagle znowu coś zabłysło w jego oczach, tym razem nie pozwalając chłopakowi pozostać przytomnym. Bezsilnie legł na boisko, nie wydając już z siebie żadnego dźwięku.

Mijały kolejne minuty, gdzie w ciągłym czasie każdy z osobna pozostał na swoim miejscu, nie odwracając wzroku od ciała. Powoli zaczynali dochodzić do wniosku, że to nie była reakcja ciała, tchórzostwo lub cokolwiek innego. Zwyczajnie...mieli bariery wokół swojego ciała. Ledwo widoczną, a tak mocno wyczuwalną, po czasie przemyśleń i analizy. Ci co doszli do tego pierwsi, próbowali znaleźć jakieś rozwiązanie, wyszukać chociaż jeden szczegół, który mógłby im pomóc uwolnić się od tego. Reina zacisnęła ledwo co pięści wkurzona, myślała sobie pewnie"Czemu nikt nie przyszedł z innych drużyn? Czy u reszty wydarzyło się to samo? Może to jakaś wspólna pułapka innych drużyn? Co mamy zrobić? Gran jest nieprzytomny od paru minut i nie wygląda, jakby miał wstać. Nawet nie mam pewności czy wciąż żyje. Co robić?" Te myśli kłopotały młodą dziewczynę, jak i prawdopodobnie całą resztę. Ile będą tak stać?!

Pov. Burn

Chciał mnie odsunąć, ale jego bezsilne próby nie pozwoliły na to w najmniejszym stopniu. Ująłem jego dłoń w swoją, nie wyczuwając w niej żadnej siły, jaką ogólnie posiada.

-Z-Zostaw mnie- dalej próbował być tą starą bez emocji kostką, ale kompletnie mu to nie wychodziło. Łzy bezlitośnie spływały po jego policzkach, tworząc wodospady bólu, które też niemiłosiernie wpływały na mnie.

-Gazelle, uspokój się. Jestem tu i nie mam zamiaru nigdzie odchodzić - mówię zmartwiony, w dalszym ciągu oglądając jego coraz gorszy stan

-To mnie zmusza- wysapał-T-To mnie zmusza...- kucnął, wbijając krzywdząco palce w głowę-N-Nie daję rady- wysapał z coraz to większymi problemami z nabraniem powietrza-N-Nie...nie! Przestań! Nie chcę tego!- wzdrygnąłem się spłoszony, nagłymi krzykami, wydobywającymi się z jego skrzywionych i drżących ust. Złapałem za jego barki w ogarniającej mnie panice.

-Suzuno, jestem tu- powtórzyłem- Powiedz kto cię zmusza!

-Nie wiem...n-nie wiem- przegryzł wargę do krwi, oglądam przerażony jak jego źrenica dosłownie zmienia wielkość w coraz to większym niepokoju. Objąłem go szczelnie, jakbym próbował tym gestem ochronić go przed całym światem i pokazać, że może na mnie polegać. Pokazać, że ma we mnie chociaż najmniejsze wsparcie i nie jest z tym sam.

-Nie zostawię cię...jesteś naprawdę silny- szepczę, przekształcając jakoś głoś, aby brzmiał na spokojniejszy i czulszy, niż to jak się czułem w środku.

Miotał się jeszcze jakiś czas, krzycząc coś z bólu lub prosząc, abym go zostawił, tym bardziej nie dotykał swoimi strasznymi i brudnymi dłońmi. Pomimo jego próśb nie zrobiłem tego i z całej siły go obejmowałem, szepcząc coś mu do ucha z jakby skruchą, która powoli objawiała się w moich oczach, jako jedna, przezroczysta łza bezsilności, którą tak nienawidziłem.

Nagle pojawiła się przede mną zieleń, później żółć jak polnego zboża, następnie jakieś urywane kroki w ciemno szarych odcieniach. Następnie niebieski jak Wisła, po czym znowu zieleń. Zmrużyłem oczy z jakby ruchem, który wywołało ukłucie w tak wrażliwym miejscu, jakimi są oczy. Jak się tak skupić, to dostrzegam ruiny, ale czego, to już nie jestem pewien. Wyglądają na starszą budowlę, na przykład zamek, ale pewności to naprawdę nie mam.

Wróciłem do oddechu i siebie, czując jak jego ciało się momentalnie rozluźnia, opadając na moje swoim ciężarem.

-Suzuno- potrząsam nim delikatnie, przewróciłem go na plecy, nadal trzymając go jedną ręką. Ułożyłem dłoń na jego rozgrzany policzek, zbyt gorącym jak na niego. Próbowałem go przebudzić przez jakąś minutę, którą wyznaczało bicie mego serca. Uśmiechnąłem się z ulgą, widząc jak jego powieki się ruszyły-Trzymaj się, jestem tu- zerkam na ciecz na swoim ciele, szlag! Jakim muszę być debilem, że nie zatrzymałem jeszcze krwawienia? Gdybym go nie trzymał, wyrżnąłbym sobie tak mocno w twarz, że może odzyskałbym trochę rozumu. Ułożyłem go ostrożnie na ziemi, wyjąłem z szafki apteczkę, od razu odkażając rany, po czym je bandażując. Sprawdziłem czy jest wszystko okej, co chwilę coś poprawiając. Obym chociaż tego nie zwalił...zerkam na jego twarz. Nie mogę... mój ukochany musi przeżyć, żyć ze mną, a nawet beze mnie, ale ma żyć szczęśliwym życiem. Tyle czasu przed nim, nie może się to wszystko skończyć z takiego debilnego powodu, którego nawet nie znam-Masz przeżyć, kumasz? Nie daruję ci, jeśli mnie teraz zostawisz. Nie daruję - załamał mi się głos. Przyłożyłem czoło do jego, kołysząc nami, mając dalej nadzieję, że zaraz powie, że to koszmar lub okrutnie ze mnie zażartował, jak niedawno Reize. Gdyby to byłaby prawda, nie wiem czy bym mu się rzucił na szyję z miłością czy z nienawiścią i wkurzeniem.

Światła nagle zamigotały, po chwili jedna po drugiej wybuchając, robiąc przy tym nie mały hałas. Osłoniłem ukochanego swoim ciałem, niedługo później zerknąłem na odłamki szkła wokół nas. Co się tu dzieje? Nawet budynek zaczyna wariować? Nie mówicie, że ktoś stworzył tak mocną technikę, że system wywaliło. Wolę postąpić trochę rozsądnie i nie zostawiać chłopaka teraz samego. Jeszcze by mi ktoś go ukradł i zaczęłaby się akcja jak z jakiejś książki, co zaginęło ciało i trzeba znaleźć winnego. Problem jest w tym, że my nie mamy lokaja, więc tym bardziej bym nie odgadnął kto by się dopuścił tej zbrodni.

-Co to...za mina?- wyprostowałem plecy, wracając uwagą do piłkarza na ziemi

-Suzuno!

-Ugh- skrzywił się, łapiąc za głowę -Nie krzycz tak- skarcił mnie...po tym jak uratowałem mu życie, znowu stał się tym oziębłym Suzuno... Uniosłem kąciki ust z dumą. Znowu stał się moim ukochanym! Otulam go.

-Nigdy więcej mi tak nie rób! Co to w ogóle był za odpał?! Ty wiesz coś ty zrobił?!

-Ja?- zmrużył brwi, zerkając na swoje uda. Zasłonił oczy ramieniem-Nie rozmawiajmy o tym.

-Nie, nawet sobie nie myśl, że puszczę ci to płazem. Zostawiasz mnie, sam siebie okaleczasz, płaczesz i krzyczysz, jakby właśnie cię katowano i sam nie wiesz co to było, a  teraz mi mówisz, że mam to zostawić, tak?

-No właśnie, sam nie wiem co się dzieje, dlatego tym bardziej ci nic nie powiem.

-Ale możesz powiedzieć co widziałeś, kto mówił, jaki głos, czemu, co dokładnie, od kiedy, no Jezu! Musimy jakoś się dowiedzieć co się tu odwala!

-Bu...

-Nie pozwolę drugi raz ci cierpieć! Nie pojmujesz tego?!- zacisnąłem pięści zły-A to niby ja jestem tym nieodpowiedzialnym. Skoro wiesz, że coś się dzieje, to tym bardziej powinieneś się tym zająć albo chociaż przejąć, aby już nie doszło do takich sytuacji - pokazałem bandaże-No co?- pytam, widząc jego oziębłość w oczach-No powiedz coś, nie mów, że się teraz obraziłeś- próbuję sobie wbić do głowy, że to niby przez osłabienie nie kontaktuje, ale wcale to tak nie wygląda. To tak, jakby wiedział, że coś do niego mówię, ale specjalnie ignorował...czy to już moja paranoja czy serio tak jest? Ugh, wszystko musi być tak skomplikowane! To on zawsze był od myślenia, nie ja! Nie mogę się tak nagle przestawić na coś takiego!- Ogarnij się!- wtulam twarz w jego cieplejszą klatkę bezsilnie-Tch, czyli ja mam się tym zająć - mruknąłem w widocznym niezadowoleniu-Jak sobie życzycie, odzyskam cię i nie pozwolę już nikomu skrzywdzić mojego chłopaka - uniosłem głowę, tak aby spojrzeć mu poważnie w oczy, utwierdzając go w przekonaniu, że nie żartowałem w najmniejszym stopniu. Wtedy zrozumiał, że nie ma po co się wykłócać i moja determinacja tylko wzmocni moje działania-Tylko czekaj, śnieżynko. Wkrótce się wszystko skończy.









**********
Ilość słów: 1310

30.08.2022r.

**********

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro