Rozdział 43
-Kocham Cię- szepnąłem z tyloma emocjami, które rzadko co u mnie kiedykolwiek występowały. Po prostu nie mam co się okłamywać...kocham go, całym swoim sercem i muszę mu to powiedzieć, tak jak i pokazać. Patrzę na jego twarz, zniżam muskając wargami czółko.
-Jakim prawem zasypiasz przy moim wyznaniu, mrożonko?- zaśmiałem się ze swojej głupoty. Wziąłem go na ręce, tak delikatnie jakbym trzymał jajko. Wszedłem po schodach do góry.
-Co z nim?
-Karetce powiemy, że to był fałszywy alarm- uspokoiłem swoje emocje do minimum. Położyłem go na łóżku, otulam kocem i siadam na brzegu łóżka-Będę przy nim czuwał. Możecie iść spać, odpowiednio się nim zajmę.
-Rozumiem, jak coś mów. Nie jesteście w tym sami.
-Jasne, jasne- głaszcze kostkę lodu po policzku-Jak coś się stanie, to powiem- jak na razie sobie radzę. Kiwnęli głową na zgodę. Każdy poszedł do siebie, a ja oczywiście co chwilę sprawdzałem oddech chłopaka, czy nie ma gorączki i Bóg wie co jeszcze. Na szczęście nic się nie wydarzyło przez te kilka godzin. Zerkam na zegarek, który pokazywał 6:22, za jakąś godzinę zaczyna się trening...niech sobie śpi spokojnie. Nie ma co się martwić, ani obawiać... kładę się obok niego, cicho jęcząc z bólu kręgosłupa. Objąłem go ramieniem. Wsłuchuje się w każdy jego oddech i obserwuję ruchy jego klatki.
Pov. Gazelle
Otwieram delikatnie oczy, całą noc przespałem jakbym nie spał przez tydzień. Czuję jakiś ruch na moim ramieniu. Zerkam w bok z przymrużonymi oczami. Burn? Co on...ach, pilnował mnie?
-W końcu widzę twoje oczy- wymamrotał-Jak się czujesz?- Odwracam się na bok, aby być twarzą w twarz z nim.
-Dobrze, naprawdę nie przespałeś całej nocy? Nie mów, że tak bardzo się zmartwiłeś.
-Ja? Może, ciesz się, bo mógłbym być ostatnią deską ratunku- poprawiam poduszkę, aby się wygodnie położył.
-Zostań, prześpij się choć trochę. Jeden trening Cię nie zbawi, a w takim stanie mało zdziałasz.
-Nie wierzysz we mnie?
-Nie odpowiem na to.
-Jesteś okrutny.
-Wiem- kładzie mnie-Idź spać, zrozumiano?- zawisłem nad nim.
-Widzę, że czujesz się lepiej.
-Dzięki twojej pomocy- przyznaję z trudem. Nie lubię na kimś polegać, ale najwyraźniej teraz musiałem...-A teraz leż.
-Ty razem ze mną, śnieżynko- przyciągnął mnie do siebie, na co spiąłem mięśnie w szoku.
-Naprawdę brak snu źle na ciebie wpływa- stwierdzam beznamiętnie
-Oj tam, cichutko- zamyka oczy. Wzdycham, przypatruję się jego twarzy" Kocham Cię", rumienię się od razu, przypominając sobie jego wczorajsze słowa. Na szczęście udało mi się wszystko stłumić i udać sen...chociaż nie wiem czy to była moja fantazja czy naprawdę coś takiego powiedział. Pewnie to pierwsze. Nie wyobrażam sobie, aby mógł w jakikolwiek sposób wyznać mi coś takiego. Fajnie by było, ale nie. Poprawiam grzywkę i schodzę na dół. Nalałem wody do czajnika. Patrzę na rozpiskę treningów na drzwiach. Co? Kto skreślił pierwsze godziny treningów?
-Zauważyłeś- zerkam za siebie-Zmieniłem trochę plan, aby każdy mógł dzisiaj normalnie funkcjonować. Nie zadawaj zbędnych pytań. Raczej odpowiedz mi, jak tam twoje zdrowie? Lepiej?
-Tak, nie czuję tego co wczoraj. Jestem jak zawsze?- nie wiem jak miałbym poprawnie odpowiedzieć, to powinno wystarczyć.
-To dobrze, a jak tam wspólnie spędzona noc?
-Bardzo śmieszne. Spałem, a Burn mnie pilnował. Nic więcej.
-Tylko pytałem- wzrusza niedbale ramionami-Nie słyszałem hałasu, dlatego chciałem sprawdzić czy przypadkiem obaj nie jesteście chorzy.
-Ha ha- zaśmiałem się z ironią, zaczynam robić herbatę. Patrzę na samotnego Desarm siedzącego na kanapie-Twój kopciuszek gdzieś uciekł- spojrzał gdzie ja. Zajrzał do łazienki i na zewnątrz.
-Racja- zrobił na szybko kanapki i wyszedł. Jak zwykle, szybki z niego kochanek, który biegnie do swojego słodziaka. Usłyszałem stłumiony krzyk pochodzący z góry. Odłożyłem kubek na blat i wbiegłem po schodach. Wzdycham z ulgą.
-Miałeś koszmar?- pytam z nutą drwiny
-Ech, po prostu nagle mi uciekłeś. Myślałem, że znowu ktoś Cię dopadł lub coś.
-Tak łatwo się nie dam. Przeżyłem śmierć, jestem w tej chwili niezniszczalny- ale gadam głupoty.
-Gdyby nie byłaby to prawda, nie wybaczyłbym sobie tego- on najwyraźniej też gada bzdury...
-Jak chcesz, nie idziesz dalej spać?- wstał, zdejmując koszulkę. Zniżyłem delikatnie wzrok na jego klatkę.
-Nie- rozciągnął ramiona, wzdychając ciężko-Za godzinę jest trening. Nie mogę sobie odpuszczać ćwiczeń. Nie przeżył bym, gdybyś nagle stał się ode mnie lepszy.
-Mogłem się tego po tobie spodziewać. Tylko mi nie padnij w połowie drogi.
-Nie masz co się obawiać, śnieżynko~ umiem sobie sam poradzić- miało mnie to obrazić? Krzyżuję ręce na klatce, a on ubiera koszulkę swojej drużyny.
-Widzę, Boże seksapilu- schodzę na dół. Piję swoją herbatę, mu też nalałem z czego skorzystał od razu jak zszedł. Zasłania usta.
-Co to za herezja? Skaza na moje kupki smakowe- patrzę na niego jak na idiotę
-Zrób lepszą, jeśli Ci nie pasuje- wziął mój kubek i zaczął z niego pić.
-Zrobiłeś sobie lepszą.
-Zrobiłem je tak samo- przewracam oczami, zerka na mnie z uśmiechem. Jednak zrozumiałem o co mu chodzi...mijam go, dotykając palcami warg-Chodźmy na trening, zanim się spóźnimy.
-Już, już- wyszliśmy
-Burn- zatrzymała nas od razu czarnowłosa dziewczyna-Musimy porozmawiać.
-Idealnie, ja z tobą też- położył rękę na moim barku-Pójdę z nią pod drzewo przy którym niedawno gadaliśmy- jakieś romanse tu widzę. Odeszli, odczekałem chwilę, zauważyłem w oddali Gran i Reize. Czerwono włosy, pokazał znakiem ręki, że za nimi pójdzie. Będzie to mniej podejrzane...a jak coś, odpowiednio zareaguje i raczej nie będzie ofiar w ludziach. Zaciskam palce na swoich ramieniu.
-Wróć cały...Nagumo- szepnąłem, patrząc w miejsce, gdzie jeszcze nie dawno stał.
**********
15.10.2020r.
Ilość słów: 890
**********
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro