Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 43

-Kocham Cię- szepnąłem z tyloma emocjami, które rzadko co u mnie kiedykolwiek występowały. Po prostu nie mam co się okłamywać...kocham go, całym swoim sercem i muszę mu to powiedzieć, tak jak i pokazać. Patrzę na jego twarz, zniżam muskając wargami czółko.
-Jakim prawem zasypiasz przy moim wyznaniu, mrożonko?- zaśmiałem się ze swojej głupoty. Wziąłem go na ręce, tak delikatnie jakbym trzymał jajko. Wszedłem po schodach do góry.

-Co z nim?

-Karetce powiemy, że to był fałszywy alarm- uspokoiłem swoje emocje do minimum. Położyłem go na łóżku, otulam kocem i siadam na brzegu łóżka-Będę przy nim czuwał. Możecie iść spać, odpowiednio się nim zajmę.

-Rozumiem, jak coś mów. Nie jesteście w tym sami.

-Jasne, jasne- głaszcze kostkę lodu po policzku-Jak coś się stanie, to powiem- jak na razie sobie radzę. Kiwnęli głową na zgodę. Każdy poszedł do siebie, a ja oczywiście co chwilę sprawdzałem oddech chłopaka, czy nie ma gorączki i Bóg wie co jeszcze. Na szczęście nic się nie wydarzyło przez te kilka godzin. Zerkam na zegarek, który pokazywał 6:22, za jakąś godzinę zaczyna się trening...niech sobie śpi spokojnie. Nie ma co się martwić, ani obawiać... kładę się obok niego, cicho jęcząc z bólu kręgosłupa. Objąłem go ramieniem. Wsłuchuje się w każdy jego oddech i obserwuję ruchy jego klatki.

Pov. Gazelle

Otwieram delikatnie oczy, całą noc przespałem jakbym nie spał przez tydzień. Czuję jakiś ruch na moim ramieniu. Zerkam w bok z przymrużonymi oczami. Burn? Co on...ach, pilnował mnie?

-W końcu widzę twoje oczy- wymamrotał-Jak się czujesz?- Odwracam się na bok, aby być twarzą w twarz z nim.

-Dobrze, naprawdę nie przespałeś całej nocy? Nie mów, że tak bardzo się zmartwiłeś.

-Ja? Może, ciesz się, bo mógłbym być ostatnią deską ratunku- poprawiam poduszkę, aby się wygodnie położył.

-Zostań, prześpij się choć trochę. Jeden trening Cię nie zbawi, a w takim stanie mało zdziałasz.

-Nie wierzysz we mnie?

-Nie odpowiem na to.

-Jesteś okrutny.

-Wiem- kładzie mnie-Idź spać, zrozumiano?- zawisłem nad nim.

-Widzę, że czujesz się lepiej.

-Dzięki twojej pomocy- przyznaję z trudem. Nie lubię na kimś polegać, ale najwyraźniej teraz musiałem...-A teraz leż.

-Ty razem ze mną, śnieżynko- przyciągnął mnie do siebie, na co spiąłem mięśnie w szoku.

-Naprawdę brak snu źle na ciebie wpływa- stwierdzam beznamiętnie

-Oj tam, cichutko- zamyka oczy. Wzdycham, przypatruję się jego twarzy" Kocham Cię", rumienię się od razu, przypominając sobie jego wczorajsze słowa. Na szczęście udało mi się wszystko stłumić i udać sen...chociaż nie wiem czy to była moja fantazja czy naprawdę coś takiego powiedział. Pewnie to pierwsze. Nie wyobrażam sobie, aby mógł w jakikolwiek sposób wyznać mi coś takiego. Fajnie by było, ale nie. Poprawiam grzywkę i schodzę na dół. Nalałem wody do czajnika. Patrzę na rozpiskę treningów na drzwiach. Co? Kto skreślił pierwsze godziny treningów?

-Zauważyłeś- zerkam za siebie-Zmieniłem trochę plan, aby każdy mógł dzisiaj normalnie funkcjonować. Nie zadawaj zbędnych pytań. Raczej odpowiedz mi, jak tam twoje zdrowie? Lepiej?

-Tak, nie czuję tego co wczoraj. Jestem jak zawsze?- nie wiem jak miałbym poprawnie odpowiedzieć, to powinno wystarczyć.

-To dobrze, a jak tam wspólnie spędzona noc?

-Bardzo śmieszne. Spałem, a Burn mnie pilnował. Nic więcej.

-Tylko pytałem- wzrusza niedbale ramionami-Nie słyszałem hałasu, dlatego chciałem sprawdzić czy przypadkiem obaj nie jesteście chorzy.

-Ha ha- zaśmiałem się z ironią, zaczynam robić herbatę. Patrzę na samotnego Desarm siedzącego na kanapie-Twój kopciuszek gdzieś uciekł- spojrzał gdzie ja. Zajrzał do łazienki i na zewnątrz.

-Racja- zrobił na szybko kanapki i wyszedł. Jak zwykle, szybki z niego kochanek, który biegnie do swojego słodziaka. Usłyszałem stłumiony krzyk pochodzący z góry. Odłożyłem kubek na blat i wbiegłem po schodach. Wzdycham z ulgą.

-Miałeś koszmar?- pytam z nutą drwiny

-Ech, po prostu nagle mi uciekłeś. Myślałem, że znowu ktoś Cię dopadł lub coś.

-Tak łatwo się nie dam. Przeżyłem śmierć, jestem w tej chwili niezniszczalny- ale gadam głupoty.

-Gdyby nie byłaby to prawda, nie wybaczyłbym sobie tego- on najwyraźniej też gada bzdury...

-Jak chcesz, nie idziesz dalej spać?- wstał, zdejmując koszulkę. Zniżyłem delikatnie wzrok na jego klatkę.

-Nie- rozciągnął ramiona, wzdychając ciężko-Za godzinę jest trening. Nie mogę sobie odpuszczać ćwiczeń. Nie przeżył bym, gdybyś nagle stał się ode mnie lepszy.

-Mogłem się tego po tobie spodziewać. Tylko mi nie padnij w połowie drogi.

-Nie masz co się obawiać, śnieżynko~ umiem sobie sam poradzić- miało mnie to obrazić? Krzyżuję ręce na klatce, a on ubiera koszulkę swojej drużyny.

-Widzę, Boże seksapilu- schodzę na dół. Piję swoją herbatę, mu też nalałem z czego skorzystał od razu jak zszedł. Zasłania usta.

-Co to za herezja? Skaza na moje kupki smakowe- patrzę na niego jak na idiotę

-Zrób lepszą, jeśli Ci nie pasuje- wziął mój kubek i zaczął z niego pić.

-Zrobiłeś sobie lepszą.

-Zrobiłem je tak samo- przewracam oczami, zerka na mnie z uśmiechem. Jednak zrozumiałem o co mu chodzi...mijam go, dotykając palcami warg-Chodźmy na trening, zanim się spóźnimy.

-Już, już- wyszliśmy

-Burn- zatrzymała nas od razu czarnowłosa dziewczyna-Musimy porozmawiać.

-Idealnie, ja z tobą też- położył rękę na moim barku-Pójdę z nią pod drzewo przy którym niedawno gadaliśmy- jakieś romanse tu widzę. Odeszli, odczekałem chwilę, zauważyłem w oddali Gran i Reize. Czerwono włosy, pokazał znakiem ręki, że za nimi pójdzie. Będzie to mniej podejrzane...a jak coś, odpowiednio zareaguje i raczej nie będzie ofiar w ludziach. Zaciskam palce na swoich ramieniu.

-Wróć cały...Nagumo- szepnąłem, patrząc w miejsce, gdzie jeszcze nie dawno stał.






**********

15.10.2020r.

Ilość słów: 890

**********

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro