Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 39

Podałem każdemu dobrze znaną bransoletę statystyk. Mieli je założyć, aby było wiadomo kto ile zrobił i czy wykonali wszystko z listy. Każdy miał podzielony inny teren na potrzeby swoich umiejętności. Suzuno ma pod górkę, Burn ma powierzchnię skalistą, Desarm na wysokości i ciasne, a Reize błotnisty. Moja droga to zwykłe przeszkody. Poszliśmy w swoje strony. Za trzy godziny kapitanowie mają się spotkać w jednym ustalonym punkcie. Oby nikt nie oszukiwał i podołał zadaniu. Zacząłem biec wymijając krzaki, drzewa, róże, bagna i wiele innych. Trochę adrenaliny dostałem w czasie tych kilku godzin. Staję na ustalonym miejscu, chwilę później dobiegł Reize.

-I jak było?- patrzę na jego brudny strój.

-Trochę ciężko, nie wiedziałem, że będę tak spowolniony i stracę równowagę co kilka kroków- zaśmiałem się.

-Tak czy siak dobrze Ci poszło jak na taki tor, brawo- zaplątał kosmyk włosów na palec.

-Dzięki, ty również- jest taki uroczy. Nie kontynuowałem z nim rozmowy, gdyż dobiegła reszta, psując cały nastrój.

-Co tak długo?- pytam bez emocji, patrząc na nich uważnie albo czemu tak szybko-Z resztą, uwinęliście się przed czasem- który był zapisy w ich karcie pracy- Macie szczęście, teraz wracamy tą samą drogą. Powodzenia, tym szybciej to zrobicie, tym szybciej będziecie w domku- odbiegam. Z niewiadomych przyczyn droga powrotna poszła mi sprawniej niż za pierwszym razem. Nie mówiąc o bólu w nogach, będę musiał się jeszcze wzmocnić. Wchodzę do domku. Wziąłem na szybko prysznic, siadam w salonie na kanapie, popijając wodę. Włączyłem telewizor, szukałem coś ciekawego, ale nic nie przykuło mojej uwagi. Po raz kolejny jako drugi przybył zielono włosy-Hej- jest teraz całkowicie w błocie-Wejdź pod prysznic. Przyniosę Ci ciuchy- kiwnął głową. Wszedł do pomieszczenia zostawiając za sobą brudne ślady na podłodze. Wróciłem z jego ciuchami. Otwieram, specjalnie nie zamknął na zamek drzwi. Patrzę na chłopaka za zaparowaną szybą. Nabieram na policzkach takiego samego koloru co moje włosy. Odkładam rzeczy na krzesełko i wychodzę. Przez ten czas, jak wszyscy wracali i robili co mieli, przygotowałem grilla. Po nie całej godzinie, siedzieliśmy sobie na tarasie, rozmawiając o czymś drętwym. Usłyszałem jak ktoś krzyknął do Reize:

-Hej mała! Chcesz się z nami zabawić?- co kurna? Wstałem od stołu z mordem w oczach.

-Sorry, mam chuja- zniżył ton głosu, przez co zabrzmiał jak dojrzały chłopak.

-O kurwa!- uciekli, zaśmiałem się.

-Nie używaj takich słów- komentuję, nie pasują one do niego

-Wolałem to wytłumaczyć raz, a porządnie- uśmiecha się łagodnie. Mój słodziak, siadam z powrotem. Wyciągam piwo.

-Co ty robisz?!- pyta w szoku złoto oki

-Jak to co?- otwieram bez problemu i biorę łyka-Niezłe~- patrzą na mnie jak na ducha- No co?

-Od kiedy ty pijesz?

-Od urodzenia, a tak na poważnie. Reize, spróbuj- podaje chłopakowi butelkę. Skrzywił się-Zaufaj mi- wzdycha i niepewnie spróbował.

-To sok jabłkowy- powiedział z ulgą.

-Ha ha, mieliście niezłe miny. Nie piję takich świństw. Tym bardziej nie dałbym tego komuś innemu- spojrzałem lekko zły na czarnookiego-Papierosy też są złe i nikt z nas nie powinien ich palić- odwrócił wzrok-Rozumiano?

-Tak, tak- przewraca oczami

-I dobrze.

-Palił?- spytał czerwono włosy.

-Może...- to jeszcze bardziej ich zaskoczyło niż moje udawane piwo. Mnie również, kiedy to zobaczyłem. Na szczęście, to było nieporozumienie. Tylko spróbował, a dokładniej został do tego kiedyś zmuszony przez starszaków. Na szczęście od tamtej pory nie tknął tego świństwa. Niby ma swój charakterek, ale nie tknął by z własnej woli czegoś takiego. Daję mu kosmyk włosów za ucho.

-No to niezłe ziółko sobie wybrałeś.

-Tak, moje ziółko~- kładę rękę na jego.

-Gran- szepnął z pretensją, zaśmiałem się.

-Czas spać, jutro z samego rana zaczynamy. Lepiej, aby nikt z nas nie był trupem- przytaknęli, poszliśmy do swoich pokoi. Dokładniej siedziałem na podłodze i wsłuchiwałem się w to co dzieje się na dole. Jeśli usłyszę chociaż jeden nieodpowiedni pomruk, to schodzę tam z kijem bejsbolowym i wszystko rozwalam razem z głową wroga. Sama cisza...dobra, odpuszczę... wróciłem do łóżka z grobową miną.

-Burn, nie rób tego- słyszę szept zza drzwi

-Niby co?

-Dobrze wiesz co, zabierz to w tej chwili- o czym oni rozmawiają?-N-Nie, ty idioto, powiedziałem coś- podniósł ton głosu. Oho, zaczyna się kłótnia o 1 w nocy? Nowość?-Co ty robisz?

-Próbuję się dostać do ciebie, te marne przeszkody nie przeszkodzą mi w moim celu- opieram brodę o dłoń. Tyle pytań, zero odpowiedzi. Powinienem do nich zajrzeć i sprawdzić czy wszystko dobrze?

-Ha? Mógłbyś się nie wydurniać?- trzasnęło coś-Wo, brawo, zabiłeś go

-Gdybyś nie był wystraszoną panienką, też byś zabił tego robala.

-Po prostu ty byłeś bliżej kapcia, a gołą ręką nie będę tego robić.

-Tak, tak, dobranoc.

-Branoc- szczerze jak ich słucham... myślę, że mają leprze relacje niż wcześniej. Niby ukrywają do siebie uczucia pod maską nienawiści, ale jednak. Z jednej strony to urocze, a z drugiej...nie wiem. To ich miłość. Mam nadzieję, że wkrótce to w końcu wyznają bez zbędnych słów, morderstw i czegoś tam jeszcze, nie wiadomo co. Trzymam za nich kciuki, jak coś, pokieruję ich na właściwą drogę.


**********
29.08.2020r.

Ilość słów: 824

**********

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro