Rozdział 39
Podałem każdemu dobrze znaną bransoletę statystyk. Mieli je założyć, aby było wiadomo kto ile zrobił i czy wykonali wszystko z listy. Każdy miał podzielony inny teren na potrzeby swoich umiejętności. Suzuno ma pod górkę, Burn ma powierzchnię skalistą, Desarm na wysokości i ciasne, a Reize błotnisty. Moja droga to zwykłe przeszkody. Poszliśmy w swoje strony. Za trzy godziny kapitanowie mają się spotkać w jednym ustalonym punkcie. Oby nikt nie oszukiwał i podołał zadaniu. Zacząłem biec wymijając krzaki, drzewa, róże, bagna i wiele innych. Trochę adrenaliny dostałem w czasie tych kilku godzin. Staję na ustalonym miejscu, chwilę później dobiegł Reize.
-I jak było?- patrzę na jego brudny strój.
-Trochę ciężko, nie wiedziałem, że będę tak spowolniony i stracę równowagę co kilka kroków- zaśmiałem się.
-Tak czy siak dobrze Ci poszło jak na taki tor, brawo- zaplątał kosmyk włosów na palec.
-Dzięki, ty również- jest taki uroczy. Nie kontynuowałem z nim rozmowy, gdyż dobiegła reszta, psując cały nastrój.
-Co tak długo?- pytam bez emocji, patrząc na nich uważnie albo czemu tak szybko-Z resztą, uwinęliście się przed czasem- który był zapisy w ich karcie pracy- Macie szczęście, teraz wracamy tą samą drogą. Powodzenia, tym szybciej to zrobicie, tym szybciej będziecie w domku- odbiegam. Z niewiadomych przyczyn droga powrotna poszła mi sprawniej niż za pierwszym razem. Nie mówiąc o bólu w nogach, będę musiał się jeszcze wzmocnić. Wchodzę do domku. Wziąłem na szybko prysznic, siadam w salonie na kanapie, popijając wodę. Włączyłem telewizor, szukałem coś ciekawego, ale nic nie przykuło mojej uwagi. Po raz kolejny jako drugi przybył zielono włosy-Hej- jest teraz całkowicie w błocie-Wejdź pod prysznic. Przyniosę Ci ciuchy- kiwnął głową. Wszedł do pomieszczenia zostawiając za sobą brudne ślady na podłodze. Wróciłem z jego ciuchami. Otwieram, specjalnie nie zamknął na zamek drzwi. Patrzę na chłopaka za zaparowaną szybą. Nabieram na policzkach takiego samego koloru co moje włosy. Odkładam rzeczy na krzesełko i wychodzę. Przez ten czas, jak wszyscy wracali i robili co mieli, przygotowałem grilla. Po nie całej godzinie, siedzieliśmy sobie na tarasie, rozmawiając o czymś drętwym. Usłyszałem jak ktoś krzyknął do Reize:
-Hej mała! Chcesz się z nami zabawić?- co kurna? Wstałem od stołu z mordem w oczach.
-Sorry, mam chuja- zniżył ton głosu, przez co zabrzmiał jak dojrzały chłopak.
-O kurwa!- uciekli, zaśmiałem się.
-Nie używaj takich słów- komentuję, nie pasują one do niego
-Wolałem to wytłumaczyć raz, a porządnie- uśmiecha się łagodnie. Mój słodziak, siadam z powrotem. Wyciągam piwo.
-Co ty robisz?!- pyta w szoku złoto oki
-Jak to co?- otwieram bez problemu i biorę łyka-Niezłe~- patrzą na mnie jak na ducha- No co?
-Od kiedy ty pijesz?
-Od urodzenia, a tak na poważnie. Reize, spróbuj- podaje chłopakowi butelkę. Skrzywił się-Zaufaj mi- wzdycha i niepewnie spróbował.
-To sok jabłkowy- powiedział z ulgą.
-Ha ha, mieliście niezłe miny. Nie piję takich świństw. Tym bardziej nie dałbym tego komuś innemu- spojrzałem lekko zły na czarnookiego-Papierosy też są złe i nikt z nas nie powinien ich palić- odwrócił wzrok-Rozumiano?
-Tak, tak- przewraca oczami
-I dobrze.
-Palił?- spytał czerwono włosy.
-Może...- to jeszcze bardziej ich zaskoczyło niż moje udawane piwo. Mnie również, kiedy to zobaczyłem. Na szczęście, to było nieporozumienie. Tylko spróbował, a dokładniej został do tego kiedyś zmuszony przez starszaków. Na szczęście od tamtej pory nie tknął tego świństwa. Niby ma swój charakterek, ale nie tknął by z własnej woli czegoś takiego. Daję mu kosmyk włosów za ucho.
-No to niezłe ziółko sobie wybrałeś.
-Tak, moje ziółko~- kładę rękę na jego.
-Gran- szepnął z pretensją, zaśmiałem się.
-Czas spać, jutro z samego rana zaczynamy. Lepiej, aby nikt z nas nie był trupem- przytaknęli, poszliśmy do swoich pokoi. Dokładniej siedziałem na podłodze i wsłuchiwałem się w to co dzieje się na dole. Jeśli usłyszę chociaż jeden nieodpowiedni pomruk, to schodzę tam z kijem bejsbolowym i wszystko rozwalam razem z głową wroga. Sama cisza...dobra, odpuszczę... wróciłem do łóżka z grobową miną.
-Burn, nie rób tego- słyszę szept zza drzwi
-Niby co?
-Dobrze wiesz co, zabierz to w tej chwili- o czym oni rozmawiają?-N-Nie, ty idioto, powiedziałem coś- podniósł ton głosu. Oho, zaczyna się kłótnia o 1 w nocy? Nowość?-Co ty robisz?
-Próbuję się dostać do ciebie, te marne przeszkody nie przeszkodzą mi w moim celu- opieram brodę o dłoń. Tyle pytań, zero odpowiedzi. Powinienem do nich zajrzeć i sprawdzić czy wszystko dobrze?
-Ha? Mógłbyś się nie wydurniać?- trzasnęło coś-Wo, brawo, zabiłeś go
-Gdybyś nie był wystraszoną panienką, też byś zabił tego robala.
-Po prostu ty byłeś bliżej kapcia, a gołą ręką nie będę tego robić.
-Tak, tak, dobranoc.
-Branoc- szczerze jak ich słucham... myślę, że mają leprze relacje niż wcześniej. Niby ukrywają do siebie uczucia pod maską nienawiści, ale jednak. Z jednej strony to urocze, a z drugiej...nie wiem. To ich miłość. Mam nadzieję, że wkrótce to w końcu wyznają bez zbędnych słów, morderstw i czegoś tam jeszcze, nie wiadomo co. Trzymam za nich kciuki, jak coś, pokieruję ich na właściwą drogę.
**********
29.08.2020r.
Ilość słów: 824
**********
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro