Rozdział 20
Wróciliśmy do ośrodka o dość późnej godzinie, gdzie rozeszliśmy się w swoje strony zmęczeni. Wszedłem do siebie, od razu padając na łóżko, czując w ciele zmęczenie spowodowane dzisiejszym dniem. Nie potrzebowałem nawet pięciu minut, aby zasnąć.
Rano zrobiłem to co zawsze, czyli bycie zajebistym. Prócz tego oczywistością było pójście na śniadanie. Po nim wróciłem wziąć torbę na trening, a po drodze do szatni, zobaczyłem idących razem w ramię w ramię Gazelle i Gran. Ukryłem furię i przeszedłem obok nich, jakby nigdy nic. Trzasnąłem za sobą drzwiami szatni, rzucając o szafki swoją torbę, przeklinając na głos. Drużyna spojrzała na mnie zdziwiona.
-Wszystko dobrze?- spytała Rean
-A czy wygląda jakby było dobrze?!- prawie co jej czegoś nie zrobiłem, chłopacy musieli mnie przytrzymać. Po kilku minutach usiadłem naburmuszony, myśląc nad tym.
-Lepiej?
-Ta- drapię się po karku-Sorry za ten wybuch. Lepiej, abym dziś grał samodzielnie bez nikogo.
-Stało się coś? Ostatnio jesteś bardziej w nie sosie niż zazwyczaj- dziewczyny wyszły do siebie
-Jakby was to interesowało. Z resztą...- wstałem, zacząłem zmieniać ciuchy na strój drużyny-To nic takiego- zamknąłem szafkę z impetem, po czym wyszedłem obojętnie, wkładając luźno dłonie w kieszenie spodenek. Wszedłem na boisko, od razu podbijając piłkę kolanem. Tak jak mówiłem wcześniej. Przydzieliłem ćwiczenia swojej drużynie, a sam zająłem się wyżywaniem na piłce w oddali. O mało co nie musiałem iść po piątą, po rozwaleniu czterech wcześniejszych. Ległem na ławce po dwóch godzinach moich wyładowań. Lżej mi na sercu, przynajmniej tak powiedzmy. Popijałem wodę, dopóki ktoś mi nie przeszkodził w " relaksie" z samym sobą.
-Jak tak dalej pójdzie, pęknie Ci żyłka na czole- skomentował czarnooki
-Nie wtrącaj się w moje życie, sam nie wyglądasz lepiej. Nie mogłeś spać?- zwróciłem uwagę na jego wory pod oczami
-Możliwe, ale to nieistotne. Chodź do mojego pokoju. Nic głupiego nie odwalimy, po prostu łaskawie to zrób, królewiczu. Drgnęła mi brew na tą ksywkę.
-Niech będzie- wstałem, wzdychając. Skierowaliśmy kroki w stronę jego pokoju-A więc? O co chodzi?- zapytałem, kiedy już znaleźliśmy się w wspomnianym wcześniej pomieszczeniu.
-Nigdy jakoś kapitanowie drużyn nie byli ze sobą w dobrych stosunkach, ale teraz będzie jeszcze gorzej, prawda? Jak to będzie wyglądać? Wszyscy będą się ignorować? Obrażać? Nie lepiej sobie wszystko wyjaśnić? Nawet jeśli to bolesne- zacisnął palce na koszulce-To jednak lepiej tak zrobić- myślę chwilę
-Jak chcesz- wzruszyłem ramionami-Lepiej dogadać się słowami niż, aby później wydarzyła się tragedia, ta?
-Tak- teraz jak tak nad tym głębiej pomyślę...czy kiedykolwiek rozmawiałem na spokojnie z lodówką? Raczej były takie momenty, chociaż mało ich kojarzę. Bardziej wydarzyły się przez jego zasłabnięcie na tydzień. Mam lepszy pomysł, kupię mu długopis z kotem w kształcie aparatu i będzie wszystko git. Jestem genialny-Czemu się tak dziwnie uśmiechasz?- patrzył na mnie słabo
-Myślę o mojej boskości i majestacie, a co?
-Nic...- stracił równowagę, szybko go złapałem, kładąc na ziemi
-Hej, pistacja, co Ci?- potrząsam nim, nie wiedząc jak się zachować w tak nagłej sytuacji.
-Nie ma co owijać w bawełnę. Tak czy siak niedługo to odkryjecie.
-Co takiego?- długo musiałem czekać na dalszą wypowiedź. Słyszałem tylko jego ciężki oddech, jak i słabnący wzrok, wpatrujący się w jedyne okno w pokoju. Kolor jego oczu nagle się zmienił, wprawiając u mnie jeszcze większy niepokój i spięcie.
- Niedługo umrę...-wyszeptał pół przytomny. Otworzyłem zdziwiony usta, niedowierzając słową, które właśnie wydobyły się z jego ust- Zostało mi mało czasu. Chcę jakoś pokazać uczucia do Gran, ale to tylko pogorszy sprawę- szepnął jeszcze ciszej-Gdybym go posłuchał ten jeden raz...nie byłbym tak osłabiony...- spojrzał ponownie załamanym wzrokiem w bok-Byłem głupi nie wykorzystując czasu, kiedy jeszcze byliśmy przyjaciółmi. Odtrącałem cały czas swoje uczucia, wmawiałem sobie jak idiota, że mi minie, ale jednak- zaśmiał się delikatnie- Schrzaniłem po całej linii. Pomyśleć, że chciałem w przyszłości z nim być jako małżeństwo i do tego adoptować dziecko. Nawet już czuję, że ono się narodziło i za kilka lat byłoby nasze. Głupie marzenia- zasłonił oczy ręką-Jestem beznadziejnym egoistą. Nieważne co bym powiedział, nigdy by mnie nie pokochał- nie spodziewałem się od niego takiego wylewu uczuć. Usadziłem go w swoich objęciach, przegryzając wargę nerwowo. Musiałem sobie ułożyć jakąś odpowiednią wypowiedź. Teraz to już nie są przelewki. Mam poważnie chorego człowieka w swoich objęciach.
-Nie jesteś sam, też mam podobne marzenia. Też w wielu sprawach schrzaniłem- przyznałem, przygryzając jeszcze mocniej wargę, z której wydobyła się kropla krwi- Jednak już za późno, są ze sobą. To jest takie...frustrujące...Gdybym nie miał takiego ego, mógłbym jej powiedzieć prawdę i założyć normalną rodzinę.
-Jej? Jak to jej?
-Głupia sprawa- odwróciłem wzrok zmieszany
-Mówisz o...- do środka wszedł nie kto inny jak Gazelle, który tylko skrzyżował ręce na klatce, widząc naszą pozycję.
-A więc dobrze wam się układa? Gratuluję. Burn, jeśli skończycie, przyjdź do mnie. Dowiedziałem się tego co chciałeś- po tym komunikacie wyszedł. Wstaliśmy powoli z podłogi.
-Idź do niego, lepiej sobie wszystko wyjaśnijcie i co miał się dowiedzieć?
-Nic szczególnego. To już nie jest za ważne, teraz... potrzebuję alibi. Najpierw trzeba coś dla ciebie zrobić, abyś miał to dziecko z Gran. Poczekaj chwilę- biorę czerwony barwnik z jego biurka, nie wnikam czemu go ma. Pchnąłem go na łóżko, rozebrałem siłą, polałem cieczą jego uda i prześcieradło. Robię zdjęcie.
-Co ty robisz?!
-Wrabiam siebie w gwałt, nie widzisz?- wstałem z niego, klikając coś w telefonie, jakby nigdy nic?
-C, po co...?
-Zobaczysz- pomachałem, wychodząc z uśmieszkiem. Jakoś trzeba mu pomóc... patrzę w sufit znudzony. Nie wiem czemu sam sobie robię takie problemy. Zauważyłem swój cel na te kilka sekund, tak zwany kapitana Genesis.
-Zależy Ci na Reize?- spojrzał na mnie poważny, słysząc jego ksywkę.
-Coś ty zrobił?- wysłałem mu zdjęcie zrobione chwilę temu
-Dlaczego od razu ja? Ale ta, leży teraz na łóżku. Został rozdziewiczony i to brutalnie. Poza tym słodko krzyczy i płacze- zaśmiałem się, widząc jego wyraz twarzy patrzącą na ekran telefonu -Jest w krytycznym stanie. Szkoda, że Cię nie było- nawet się nie zorientowałem, kiedy złapał mnie za szyję i przywalił o ścianę z furią, o mało nie miażdżąc mi krtani-W-Wyluzuj, lepiej do niego biegnij- mówię z lekkim utrudnieniem. Cały drżał w tych emocjach... puścił mnie i pobiegł do jego pokoju. Poprawiłem ciuchy, mając cały czas jego wyraz twarzy w głowie. Pierwszy raz widziałem u niego taki wkurw. Nie sądzę, aby poszedł do niego, gdybym powiedział coś innego. Dlatego właśnie musiałem odwalić coś tak głupiego. Gwałt nie jest rzeczą do śmiechu, to poważna sprawa...nie wiem co by się stało gdyby ktoś to zrobił komuś mi bliskiemu. Nieistotne! Nie pora na to, wbiłem do chłopaka jak do siebie.
-Siema, stara, jak tam dzieci?
-Co?
-Co?
-Nieważne- odkłożył notatki na bok-Musimy porozmawiać.
-O? Jedynie co mnie interesuje to bycie najlepszym i bransolety, o nich chciałeś pogadać, prawda?
-Normalnie wróżka z ciebie. Siadaj, a nie- wskazał ruchem ręki na miejsce obok siebie. Usiadłem posłusznie.
Pov. Gran
Zabiję go, po prostu następnym razem zabiję tego skurwy...nie, nie będę przeklinać. Nie warto. Wbiegam do jego pokoju. Stanęło mi serce, widząc jak składał pościel, a po jego udach spływała krew.
-M-Mido...- spojrzał na mnie zdziwiony, po chwili zaszkliły mu oczy. Koszmarny widok, podchodzę do niego, obejmując najdelikatniej jak się dało jego drżące ciałko, które w danej chwili, aż bałem się dotknąć -Przepraszam...to moja wina, nie dopilnowałem Cię. Mogłem temu zapobiec. Tak bardzo przepraszam- zaciska palce na moich plecach.
-N-Nic mi nie zrobił.
-Wiem, że tu trudne, ale sobie z tym poradzimy. Nie zostawię Cię.
-Gran, naprawdę nic mi nie zrobił- odsunąłem się delikatnie, patrząc mu w oczy. Wziął na dwa palce czerwoną ciecz i mi ją pokazał-To nie krew, on po prostu nagle mnie rozebrał i wylał na mnie czerwoną substancję. Nic mi nie zrobił i nie próbował- musiałem sobie wszystko ułożyć w głowie.
-Dalej jesteś dziewicą?
-Oczywiście- odpowiedział czerwony, padłem przed nim na kolana-G-Gran?- też kucnął przede mną
-Uduszę go kiedyś za to. Po prostu...ech, tak się cieszę, że nic Ci nie jest- przyznałem ze słabym uśmiechem-Ale czemu płakałeś?- ułożyłem dłoń na jego policzku w dalszym zmartwieniu.
-Powiedziałeś moje imię, nie ksywkę kosmity- kurna! Teraz się właśnie zorientowałem. Co mam mu powiedzieć? Nie ma odwrotu? Tak spanikowałem, że samo tak wyszło.
-Zapomnij, to nie jest coś warte twojej uwagi- wstałem z grobową miną. Widocznie go to zasmuciło-Z resztką, czemu Burn wymyślił coś takiego? Nudzi mu się?
-Zrobił to, abym...- zacisnął palce w pięści, było widać jak bije się z własnymi myślami-Z tobą porozmawiał.
-O czym?- przełknął ślinę, jeszcze bardziej mnie skrycie stresując.
-Jesteś z Gazelle, prawda? Gratuluję wam. Mam nadzieję, że się między wami dobrze ułoży i będziecie szczęśliwi w związku- patrzę na jego twarz, nie rozumiejąc go. Czemu mówi takie słowa z tak widocznym bólem na twarzy? Czemu nie powie czegoś innego, jak" Zostań, bądź ze mną" cokolwiek by chciał, a to bym zrobił. Jakiś jeden jasny znak z jego strony, by mi wystarczył-Naprawdę jesteście do siebie dopasowani. Nawet charaktery- krzyżuje ręce, nawet nie raczy spojrzeć mi w oczy przy tych okropnych kłamstwach. Nie chcę ich słyszeć, ale czemu nie jestem w stanie go powstrzymać? Powiedzieć, że to nieprawda i zależy mi tylko na nim?-To wszystko co chciałem powiedzieć.
-Dobrze, ja życzę Ci powodzenia z Burn, jednak uważaj na siebie. Nigdy nie wiadomo co ponownie strzeli mu do głowy. Jesteś delikatną istotą- nie wyobrażam sobie, aby go ktoś inny dotykał niż ja, nawet podziwiał piękno, tak cudowne, nieskazitelne piękno, które tylko ja jestem w stanie w nim dostrzec pod każdym względem i pokochać.
-Dzięki.
-Będę wracał, powinienem być już na treningu- podszedłem do drzwi, poczułem szarpnięcie za rękaw.
-C-Co powiesz na to, abyś to ty mnie rozdziewiczył?- o mału co nie dostałem ataku-Nawet jak jesteśmy obaj chłopakami, chcę mieć z tobą dziecko- otworzyłem dosłownie wpieniony drzwi i wyszedłem.
-Życie Ci nie miłe? Burn- wysyczałem przez zęby nienawistnie już naprawdę tracąc cierpliwość-Nie wygaduj już nigdy więcej takich bzdur.
-Lepiej uważaj na słowa. Ja wam tylko pomagałem.
-Pomoga...!?- słyszę za sobą trzaśnięcie drzwi-Reize?
-Odejdźcie stąd! W tej chwili! Nie chcę was widzieć!- poczułem jak serce mi pękło. Spuściłem głowę, odszedłem tak czy siak nie mając innego wyboru. Nie mogę teraz o tym myśleć. Mam trening, muszę wygrać z raimon. Teraz to jest najważniejsze. Tak, to jest mój obowiązek. Jeszcze mam nadzieję w Gazelle. Oby plan wyszedł.
**********
Ilość słów: 1706
26.07.2020r.
**********
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro