Un: Un Invité Volant
Nie miała pojęcia ile czasu spadała. W takim tunelu trudno mówić o jakimkolwiek poczuciu czasu. Wiedziała tylko, że w większości krzyczała, a na końcu prawie wyłożyłaby się na podłodze, gdyby nie czyjeś silne ramiona. Nie widziała jego twarzy. Z jakiegoś powodu zemdlała, budząc się dopiero na wieczór.
Ściany w kolorze ècru świetnie komponowały się z pastelowymi zasłonami przy dużych, kolistych oknach, które na zwieńczeniu posiadały namiastkę witrażu. Nie potrafiła powiedzieć co przedstawiały. Było to coś bezkształtnego, nieznanego jej do tej pory. Przez dłuższą chwilę leżała jeszcze w ogromnym łóżku i zapadała się w poduszkach, aż postanowiła wstać i przejść się po pomieszczeniu.
Naprzeciwległej ścianie znajdował się kominek, w którym wesoło trzaskał ogień, a zaraz obok Beatrise zauważyła białe drzwi. Cały pokój... nie, komnata była zapełniona świecami, i choć paliła się ich tylko mniejsza część, w pomieszczeniu było bardzo jasno. Przeszła przez komnatę po miękkim dywanie nieco chwiejnym krokiem. Już sięgała za złoconą gałkę, kiedy tuż obok niej spłynęła z góry postać w bieli i zatrzymała się kilka cali nad podłogą z uprzejmym uśmiechem.
Pisnęła i cofnęła się, potykając o długą koszulę nocną. Niechybnie upadłaby, gdyby kolejny raz nie podtrzymały ją czyjeś ramiona. Wzdrygnęła się. Czy on był tutaj przez cały czas? Przecież uważnie się rozglądała po całej komnacie! Z całą pewnością nie przeoczyłaby lewitującego gościa z powiewającą białą szatą!
— Wybacz, jeśli cię przestraszyłem — powiedział chłopak ściszonym głosem. Ciepły oddech poruszył kosmyki jej jasnych włosów. — Przeniosę cię na łóżko, dobrze?
Jednym ramieniem wciąż oplatał ją w talii, a drugie umieścił w zgięciu kolan i uniósł ją w stylu panny młodej. Zawahała się, ale splotła dłonie na jego karku. Nawet takie zabezpieczenie dawało jej nikłe poczucie bezpieczeństwa i pewność, że nagle nie spadnie na zimną posadzkę.
Chłopak — co najwyżej dwudziestoletni — miał włosy w barwie śniegu, które dodatkowo były lekko pofalowane na grzywce. Beatrise była pewna, że przy najmniejszej wilgoci zakręcały się w urocze loczki. Oczy w kolorze czekolady deserowej wpatrywały się w nią z uwagą.
Posadził ją z powrotem na łóżku i odwrócił wzrok. Na jego twarz wykwitł jasny rumieniec. Ogarnęło ją lekkie przerażenie, kiedy przypomniała sobie, że okrywa ją tylko cienka tkanina.
— Przebrała cię jedna z zaufanych pokojówek Selanne — powiedział, jakby czytał z jej twarzy jak z otwartej księgi. — Tak na dobrą sprawę twoja obecność w pałacu to jedna z największych jego tajemnic.
Jego twarz rozjaśnił lekki uśmiech, co w dodatku z rumieńcem nadawało mu uroczy wygląd. Beatrise wydawało się, że ten człowiek doskonale wiedział co powiedzieć w danej chwili by jego rozmówca poczuł się pewniej, a kiedy zakłopotany, czy wytrącony z równowagi.
Przez dłuższą chwilę milczeli, oboje wpatrzeni w widok za oknem. Beatrise otrzymała komnatę wychodzącą na zachodnią część ogrodów, która była za razem ulubioną ich częścią królewny Selanne. Z okna widziała strzeliste brzozy, przejrzystą rzeczkę oraz niewielki staw, który obrastały niebieskie róże.
— Chciałabym zwiedzić ogrody.
— Chciałabyś zwiedzić ogrody? — zapytał w tej samej chwili chłopak.
W jego oczach błysnęło rozbawienie, kiedy dotarł do niego sens jej wypowiedzi. Parsknęła śmiechem. Na myśl o zwiedzeniu nowego miejsca polepszył jej się humor. Chłopak w tym czasie dotarł do drzwi w głównej komnacie, i szepnął do jednego ze strażników aby zawołał Porchię.
Młodziutka dziewczyna dotarła do jej komnaty kilka minut później. Na czas jej wizyty chłopak wyszedł, chcąc zapewnić im chwilę prywatności. Beatrise odniosła wrażenie, że nawet na chwilę nie może zostać sama i koniecznie potrzebuje dozoru. Porchia otworzyła szafę i zaczęła przesuwać wieszaki, co jakiś czas wyjmując jakąś suknię i mamrocząc pod nosem niezrozumiałe dla blondynki słowa.
— Przepraszam... Czy mówisz po francusku? — zdecydowała się w końcu zapytać. Dziewczyna spojrzała na nią unosząc brwi. — No dobrze, a jakikolwiek inny język z Ziemi?
— Porchia mówić po francusku, ale Porchii nie wolno rozmawiać z panienką.
— Nie wolno? Ale czemu...
— Nie wolno, to nie wolno — ucięła dziewczyna. — Królewna Selanne zakazać, a Porchia stosować się do zakazu.
Beatrise była zbyt zmęczona aby dalej prowadzić dyskusję. Zdała sobie sprawę, że nawet nie zapytała tego chłopaka o imię, a przecież nie mogła się do niego zwracać ''hej, ty!'' albo ''hej, przystojniaczku...''. Pokręciła szybko głową, chcąc pozbyć się tego głupiego pomysłu.
To przez to powietrze, tłumaczyła sobie, to na pewno to powietrze tak wpływa na moją głowę. Pewnie jest zatrute i dlatego zaczynam bredzić.
Porchia wreszcie wybrała suknię, która okazała się być w kolorze dojrzałych malin, które nawiasem mówiąc Beatrise uwielbiała. Miała na plecach czarną koronkę, a w pasie sznur z czarnych, połyskujących koralików. Blondynka była nią po prostu oczarowana, dając temu wyraz szerokim uśmiechem. Porchia również się uśmiechnęła.
Oprócz dam dworu, to Sherin najczęściej dotrzymywała jej towarzystwa. Trwała właśnie przerwa międzysemestralna, która miała skończyć się już jutro i kuzynki czerpały jak najwięcej przyjemności ze swojego towarzystwa.
Szesnastolatka, a właściwie prawie szesnastolatka, ponieważ urodziny będzie obchodzić dopiero za kilka miesięcy, siedziała w fotelu z podkulonymi nogami, trzymając w dłoni filiżankę z jej ulubioną owocową herbatą. Już niedługo będzie pełnoletnia i otrzyma możliwość stworzenia własnego dworu, choć stroniła od tego i reagowała złością, gdy ktoś próbował przekonać ją do zmiany zdania.
— Moja mała kuzynka dorasta. — Selanne udała, że wyciera niewidzialną łzę spod oka. — Jestem ciekawa co będzie robić w przyszłości — dodała jakby do siebie, kierując wzrok gdzieś w górę i westchnęła. — Będzie mi jej brakowało. Była urocza na swój sposób, choć czasami bywała też irytująca...
— Och, daj już spokój — przerwała jej, gniewnie marszcząc brwi. — Doskonale wiesz, że chcę skończyć szkołę, a później zaciągnąć do Luny.
Selanne uśmiechnęła się do siebie, przystawiając usta do filiżanki. Tak łatwo było zirytować jej małą kuzynkę. Westchnęła. Naprawdę będzie jej brakowało tej drobnej blondyneczki. W oczy brunetki rzuciło się puste miejsce na lewej dłoni dziewczyny. Już za kilkanaście tygodni na tym palcu będzie widniał pierścień z oczkiem w kolorze linii jej rodu. W przeciwieństwie do starszej kuzynki, Sherin nie będzie miała szafiru a rubin — tak samo jak Sabrina i Seraphina, i inni z linii Trucicieli.*
Przez dłuższą chwilę w komnatach Selanne, która urzędowała w swojej prywatnej wieży, panowała cisza. Sherin powoli sączyła swoją herbatę z przymkniętymi oczyma, rozkoszując się jej smakiem, a damy dworu zastanawiały się nad kolejnym tematem do rozmowy.
— Wybrałaś już suknię na bal, Wasza Wysokość? — zapytała w końcu jedna z nich.
Selanne spojrzała na nią z wymuszonym uśmiechem. Myślami wciąż była przy nowo poznanej dziewczynie i Cloridanie, który miał dotrzymać jej towarzystwa, kiedy ona będzie zajęta. Sherin, która całkiem niedawno odkryła nowe hobby i teraz nieustannie obserwowała innych Rallie i ludzi, natychmiast zauważyła jej zamyślenie.
— Od dawna wisi gotowa specjalnie na tę noc, lady Margaret — odparła za nią, nagle bardziej niż zwykle przytomna. — Widziałam ją dzisiaj rano. Jest tak piękna, że niemal poczułam zazdrość, że ten kolor nie pasuje do moich oczu.
Oczywiste kłamstwo. Szafirowa suknia idealnie pasuje do koloru oczu jej kuzynki, a wyszywane złotem wzory świetnie komponowałyby się z jej włosami. Brunetka uśmiechnęła się do niej z wdzięcznością. Nie miała ochoty na więcej pytań i nawet narażając się o twierdzenia o braku dobrego wychowania, wyprosiła wszystkie damy.
— Jeśli pozwolicie, moje drogie, chciałabym już zacząć przygotowania do balu i myślę, że wy również nie chcecie przepuścić tych kilku dodatkowych minut — powiedziała, uśmiechając się przy tym ujmująco.
Damy dworu rozpromieniły się i powoli wstały, dygając przed ich królewną i młodszą siostrą następcy tronu oraz Sherin, która nawet nie drgnęła, kiedy wszystkie dziewczęta wyszły. Selanne mruknęła coś pod nosem, co brzmiało jak ,,banda idiotek" i ruszyła po schodach do komnaty sypialnej.
— Lady Margaret, lady Renè oraz lady Hanah to faktycznie idiotki — odezwała się blondynka. — Ale nie możesz powiedzieć tego samego o lady Elizabeth, lady Lisandrze oraz lady Catrin.
— No dobrze — rozległo się z góry — może odrobinę przesadziłam, ale miałam na myśli damy, które tutaj przybyły, a nie te, które plączą się gdzieś po zamku. Nie wiem w ogóle kto je tu dziś zapraszał. Moje najbliższe przyjaciółki wiedzą, że jestem nerwowa, kiedy ktoś mnie zmusza do zachowania pozorów, jednakże te trzy...
— Tak, rozumiem o co ci chodzi — przerwała jej. — Nie lubisz dużych przyjęć, a zaćmienie obu księżyców oraz dodatkowo Srebrnica zamknięcia bram, to dla ciebie za wiele. Zwłaszcza, że jako potomkini wybranej przez Lunę**, twoja obecność jest obowiązkowa — dodała z krzywym uśmiechem.
Do blondynki dotarło tylko głośne westchnienie, kiedy do środka wpadłytrzy pokojówki i od razu popędziły do sypialni królewny. Wydawało jej się, żeSelanne w ogóle jej nie słyszała. Sherin dopiła swoją herbatę i wstała z gracjągodną każdego kota. Wyszła z komnat starszej kuzynki i ruszyła w kierunkuwłasnych. Za trzy godziny rozpocznie się bal, a ona nawet jeszcze nie wybrała sukienki. A może najpierw dokończy książkę, która ją wczoraj zainteresowała? W końcu ona nie miała żadnych obowiązków związanych z balem i mogła sobie na to pozwolić.
Uroczystość odbywa się w ogromnej sali balowej, dlatego Selanne próbowała unikać tego miejsca jak najdłużej się da.
Niestety plan spalił na panewce jej starszy brat, a jednocześnie następca aquarijskiego tronu — Leonard. Wpadł do jej komnat półgodziny przed rozpoczęciem uroczystości i poganiał pokojówki, które akurat kończyły układać jej fryzurę. Podejrzewała, że w lokach, które jej nakręciły, znajdowało się już milion wsuwek.
— Byłabym wdzięczna, gdybyś nie wpadał do moich komnat jakbyś był u siebie, i nie stresował moich pokojówek.
— Kiedy ty najwyraźniej robisz wszystko żeby się spóźnić! — warknął.
Twarz Selanne oblegała kamienna maska, jakby miała gdzieś co mówi następca tronu jej państwa. Widząc to, chłopak zacisnął pięści, ale uspokoił się chwilę później. Pozory, musiał grać pozory spokojnego, dobrze wychowanego młodzieńca, który jest godny królewskiego tronu. Królewna uśmiechnęła się w duchu, jakby doskonale znała pobudki, kierujące chłopakiem, i uniosła dumnie głowę.
— Nie rób tak więcej, proszę. Chociaż tutaj chciałabym zachować resztki prywatności, która mi pozostała.
Pokojówki wymieniły między sobą współczujące spojrzenia, co Selanne doskonale widziała w lustrze. Każdy w zamku wybrał sobie rolę, którą postanowił odgrywać. Starsza córka króla Aravena grała skrzywdzoną przez los po stracie siostry, pozbawioną chwili spokoju i prywatności, z powinnościami i nigdy niczego nie pragnącą... Bo kiedy już o coś poprosi swego ojca, ten zaskoczony zgodzi się spełnić pierwsze od lat życzenie córki.
A tak poza tym, to nawet nie wiedziałaby o co go poprosić. Nie przejmowała się takimi błahostkami jak nowa suknia czy błyskotki, które przyciągają Karły. Raczej... Zaklęte przedmioty. Jak na razie posiadała tylko jeden taki przedmiot i była to bransoletka podarowana przez jej świętej pamięci matkę, pierwszą żonę króla Aravena. Druga żona nie znała umiaru, jak nie raz stwierdziła jej kuzynka Sherin. Proponowała również przygotowanie dla niej trucizny, która zabija kilka godzin po zażyciu. Cała Sherin; gotowa pomóc nawet w ekstremalnych sytuacjach.
— Przepraszam, siostrzyczko. Postaram się poprawić.
Podszedł i ucałował ją lekko w czoło. Przymknęła oczy. Jaki miły i kochający, starszy brat, pomyślała z przekąsem.
— Czy muszę wkroczyć do sali głównym wejściem? Może powinnam skorzystać z bocznego przejścia, jak damy dworu i pomniejsi lordowie?
— Nie bądź śmieszna...
Jedna z pokojówek stanęła przy Selanne, przynosząc na granatowej poduszeczce bogato zdobioną, złotą koronę, w której cudownie mieniły się drogocenne szafiry z nikłym dodatkiem kamieni księżycowych. Przez dłużą chwilę królewna po prostu na nią patrzyła, aż w końcu wzięła ją w dłonie i delikatnie umieściła na swojej głowie.
Obróciła się kilka razy wokół własnej osi, wprawiając w ruch delikatny materiał sukni.
— Mam nadzieję, że jesteś zadowolony ze efektu, braciszku, bo nie mam ani czasu, ani ochoty na przebieranki.
Leonard otaksował ją uważnie wzrokiem od góry do dołu i pokiwał głową.
— Wyglądasz cudownie, siostrzyczko. — Podał jej ramię. — A teraz chodź, mamy mało czasu do rozpoczęcia uroczystości.
* Ród Shevellie dzieli się na cztery linie (cztery róże); niebieską – Wojowników; białą – Dyplomatów; zieloną – Uzdrowicieli; czerwoną – Trucicieli.
** Jedna z trzech Strażniczek, Stworzycielek świata w wymiarze Vella, która jest patronką nocy, księżyca, i śmierci.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro