Prologue
Nie wiedziała co ją podkusiło do wejścia tutaj. Posiadłość była ogromna i bardzo, bardzo stara. Niegdyś biały marmur poszarzał, a gdzieniegdzie pojawiły się już drobne pęknięcia. Oszałamiająca willa mieściła się na obrzeżu Paryża i odstraszała swoim wyglądem wielu turystów.
Jej klasa miała właśnie dwugodzinną przerwę w zwiedzaniu, a ona zamiast siedzieć w pensjonacie, postanowiła przejść się po okolicy. Już z daleka dostrzegła czerwoną dachówkę i wysoką wieżyczkę z dużym zegarem. Zaciekawiona, ruszyła wtedy w jej stronę. Ciekawość zawiodła ją również do środka.
Przeszła długi i okropnie zakurzony hol prowadzący na drugą stronę posesji, otworzyła pięknie zdobione w witraże szklane drzwi, i całkiem nieoczekiwanie znalazła się w ogrodzie. Jak mogła się spodziewać, on również był zaniedbany. Z alejki usypanej z białych kamyków wyrastały chwasty, a ją samą zdobiły uschnięte kwiaty lub zarośnięte róże, blokujące przejście. Gdzieś dalej dostrzegła mały staw i płytką, mulistą rzeczkę. Plac wokół otaczały wiekowe drzewa i dawno nieprzycinane krzewy.
Wróciła do środka. Dopiero teraz na kamiennej podłodze dostrzegła majestatyczny symbol z kolorowych kryształów. Biały sierp księżyca był opleciony przez cztery róże - niebieską, białą, fioletową i czerwoną - z ostrymi kolcami na pnączach. Dodatkowo od zachodu jedną z nich przecinał miecz z wysadzaną szlachetnymi kamieniami rękojeścią. Było wręcz nie do pomyślenia, że wcześniej tego nie zauważyła. Nagle dotarło do niej coś jeszcze: zniknął wszechobecny kurz i pajęczyna, a wszystko co wcześniej było zniszczone i zaniedbane wróciło do dawnej świetności.
Cofnęła się zszokowana i wpadła na kogoś. Ten sam Ktoś złapał ją za lewy łokieć i odwrócił przodem do siebie. Fiołkowym oczom blondynki ukazał się wysoki, barczysty chłopak z niezadowoloną miną. Przy tym szybkim ruchu jej czarna torebka zsunęła się z ramienia i wylądowała na ziemi z głośnym hukiem, który niósł się poprzez kamienną podłogę i pusty hol. Czarnowłosy stał się jeszcze bardziej złowrogi, o ile to w ogóle możliwe.
Powiedział coś w nieznanym jej języku, a widząc jej zdezorientowaną minę, powtórzył je, tyle że głośnej i bardziej wrogo.
- Kim jesteś? - warknął, mocniej ściskając jej ramię. - Kolejną adeptką wiedźmy? Ostatnio jest was tutaj na pęczki.
Popchnął ją, nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć. Zaskoczona potknęła się i poleciała na ziemię z piskiem, zdzierając sobie skórę na łokciach. Chłopak patrzył na nią z góry, marszcząc groźnie brwi. Uniósł rękę, a w jego dłoni rozbłysnął biały ogień. Otworzyła szerzej oczy i spróbowała się cofnąć chociaż odrobinę, ale na nic się zdały jej starania. Nie mogła wykonać najmniejszego ruchu; takiego jak chociażby ruszenie gałek ocznych. Oblał ją zimny pot. Bała się, Luno, jak cholernie się bała. W ostatniej myśli gotowa była wykrzyknąć, że tak właśnie kończy się zbytnia ciekawość. Pewne przysłowie wreszcie nabrało sensu: ,,Ciekawość to pierwszy stopień do piekła". Przełknęła z trudem ślinę.
Kiedy chłopak miał opuścić dłoń z ogniem na jej ciało, gdzieś z góry odezwał się czyjś spokojny, a jednocześnie władczy głos. Było to kolejne słowo, którego nie zrozumiała, choć z tonu mogła się domyśleć, że był to rozkaz. Spojrzała w górę, kiedy poczuła, że odzyskała kontrolę nad swoim ciałem, i jej oczom ukazała się drobna brunetka. Słońce padające na witraż za nią, nadało jej włosom kilka świetlnych refleksów, a jej skóra nabrała nieco niebieskawych kolorów. Dziewczyna powiedziała coś jeszcze i ogień w ręce chłopaka, który jeszcze chwilę temu tak ją przerażał, zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Brunetka zaczęła schodzić po długich schodach po jej lewej stronie, cały czas badawczo jej się przyglądając. Głowę nosiła prosto i lekko uniesioną, roztaczając aurę godności. Piękna, pastelowa suknia opadała luźno od pasa, a małe kryształki na gorsecie błyszczały psotnie. Beatrise patrzyła na nią zafascynowana, ledwo rejestrując fakt, że nadal leży na podłodze. Ta drobna dziewczyna wyglądała jak księżniczka, i panna Charpentier niewiele pomyliła się w swojej ocenie.
Kiedy stanęła na ostatnim stopniu, jej obcasy stuknęły cicho na kamiennej podłodze. Beatrise zerknęła na prawą dłoń dziewczyny, gdzie na środkowym palcu widniał złoty pierścionek z hipnotyzującym, szafirowym oczkiem, który był opleciony przez srebrne niby pnącza, a następnie na twarz nieznajomej, która uśmiechała się do niej łagodnie.
- Jak długo masz zamiar leżeć na tej podłodze? - zapytała nienaganną francuszczyzną, przymykając oczy. - Jeszcze trochę i się przeziębisz.
W tej samej chwili, jakaś siła zaczęła powoli stawiać blondynkę na nogi, a jakaś inna siła podniosła jej torebkę, wsuwając z powrotem na ramię. Patrzyła na to wszystko oczarowana. Zerknęła jeszcze raz na brunetkę, która przechyliła lekko głowę. W jej ciemnych, niebieskich oczach kryły się rozbawione iskierki.
- Każda normalna dziewczyna uciekłaby teraz z krzykiem - powiedziała. - A ty, mimo że słyszysz muzykę w opuszczonym domu, nadal tu stoisz.
Faktycznie, teraz gdy dziewczyna o tym wspomniała, Beatrise usłyszała grę na fortepianie. Wzdrygnęła się. Dlaczego wcześniej jej nie słyszała? To był Marsz żałobny Chopina. Czy ktoś niedawno tu umarł?
- Zawsze jesteś taka milcząca? - zapytała znów dziewczyna. - Na dłuższą metę to wydaje się męczące... tak gadać jak do ściany.
Blondynka pokręciła głową. Czuła dreszcz przechodzący pod skórą, słysząc tę melodię. Nie potrafiła się skupić na czymkolwiek innym.
- Nie, to nie tak... Ja... - Wzięła głęboki wdech i ośmielona lekkim uśmiechem nieznajomej, kontynuowała: - Weszłam tutaj z ciekawości, nie zamierzałam... - przerwała, szukając odpowiedniego słowa.
- ...Się tutaj panoszyć? - podsunęła uprzejmie dziewczyna, podchodząc bliżej. - Zbliża się zmierzch - dodała w stronę chłopaka. - Czas zabezpieczyć wejścia.
Chłopak spojrzał na nią z lekko zmarszczonymi brwiami. Jego ciemne oczy wydawały się szukać w twarzy dziewczyny coś, co pozwoli mu zakwestionować jej... Sugestię. Najwyraźniej mu się udało, ponieważ jego oblicze rozjaśnił delikatny uśmiech. Beatrise zawsze fascynowała taka zmiana w wyglądzie. Wystarczył jeden uśmiech, by groźny wyraz twarzy został zastąpiony sympatycznym.
- Może nie powinienem - zaczął, schylając pokornie głowę - ale pozwolę sobie zapytać, Waszą Wysokość, czy pamięta o dzisiejszym wydarzeniu.
Beatrise poruszyła niemo ustami. Wasza Wysokość? - zdawało się pytać jej spojrzenie fioletowych tęczówek. Brunetka zerknęła na nią kątem oka, co nie trwało dłużej niż dwie sekundy.
- Nie wiem o czym mówisz, Ericku. Z całą pewnością wolałabym abyś mówił wprost to, co masz na myśli.
Wspomniany chłopak zgiął się wpół z uniżeniem i wyprostował po kilku sekundach. Domniemana księżniczka przystąpiła z nogi na nogę ze zniecierpliwienia. Beatrise patrzyła na tę scenę skonsternowana. Weszła do starej willi z ciekawości, a tym czasem była świadkiem paranormalnych zjawisk.
- Zapomniałaś, Wasza Wysokość? Nie mogę zamknąć jeszcze wejść, ponieważ dziś nie możesz tutaj zostać.
- Ach, tak? - Księżniczka położyła obie dłonie na biodrach i zrobiła niezadowoloną minę. Erick tymczasem jednak zdawał się być usatysfakcjonowany. - A to niby dlaczego?
- Ponieważ dziś jest bal, Wasza Wysokość - odparł. - Panienki brat przypominał o tym wczoraj.
Mina księżniczki była nie do opisania. Beatrise spodziewała się, że będzie zadowolona, w końcu wszystkie księżniczki uwielbiają bale. Niemal myślała, że brunetka zaraz zaklaszcze w dłonie i ruszy w drogę jak najszybciej byle tylko się nie spóźnić... A tym czasem wszystko było inaczej. Brunetce zrzedła mina, ręce opadły, a blondynce wydawało się, że temperatura w holu spadła o kilka stopni.
- Och, jakże mogłam zapomnieć o tym wspaniałym wydarzeniu, jakim jest bal - zakpiła. - Tyle rzeczy do obejrzenia, tyle do obgadania! - Uniosła ręce i wzrok ku sklepieniu willi. Po chwili jednak przeniosła wzrok na Beatrise. - Obawiam się, że nie mogę cię zostawić samej, moja droga. Chodź.
Złapała jej dłoń i pociągnęła w stronę schodów. Beatrise była zbyt zaskoczona by jakkolwiek zareagować.
- Chwileczkę, królewno! - zawołał chłopak. - Ona musi tu zostać. Nawet sam mogę usunąć jej pamięć, o ile to konieczne.
- Nawet jeśli, to ty nie jesteś zbyt delikatny, Ericku.
Na górze muzyka stała się znacznie głośniejsza. Przeszły na drugą stronę holu, i Beatrise nie mogła się powstrzymać przed wychyleniem za ozdobne barierki i spojrzeniem na chłopaka z góry. Erick odwdzięczył się piorunującym spojrzeniem i strzelił palcami. Nieprzyjemny trzask odbił się echem w jej uszach, aż się skrzywiła.
Brunetka otworzyła któreś z kolei białe drzwi i weszła do środka, a blondynka zaraz za nią. Pomieszczenie okazało się być przytulnym salonem z dwoma kwiecistymi fotelami, fortepianem, jasnym, puchatym dywanem oraz kominkiem, w którym wesoło trzaskał zielony ogień, podsycany przez dziewczynę na jednym z foteli. Fortepian przestał grać, a nastolatka, która przy nim siedziała, spojrzała na nie kątem oka i zmieniła repertuar. Trzecia z blondynek siedziała nieruchomo w drugim fotelu, od samego początku patrząc w stronę drzwi.
Na pierwszy rzut oka wydawały się być identyczne, jednak po chwili Beatrise doszła do wniosku, że się różnią. Ta przy fortepianie miała włosy w kolorze dojrzałych łan zbóż, za to ta siedząca w fotelu przy kominku miała je tak jasne, że niemal białe. Ostatnia miała najciemniejsze oczy.
- Kogo przyprowadziłaś, Selanno? - zapytała ta przy fortepianie. - Nie wygląda mi na wiedźmę.
- Prawda? - Selanne uszczypnęła ją w policzek. - Jest całkiem milutka.
Charpentier spojrzała na nią z niedowierzaniem i cofnęła się pod ścianę; byle jak najdalej od nich.
- A szkoda - dodała jasnowłosa. - Dawno się nie bawiłam żadną z nich. - Odwróciła wzrok z powrotem w stronę ognia, w którym nagle ukazał się obraz stosu gałęzi i płonąca dziewczyna w samym środku.
Beatrise szybko odwróciła od niej wzrok. Przy okazji dowiedziała się, że brunetka ma na imię Selanne, która patrzyła teraz na nią z czymś na wzór przeprosin.
- Pozwól, że przedstawię ci moje trzy nieznośne kuzynki - odezwała się. - Sabrina, Sherin, Seraphina.
Wskazała je kolejno, a one skinęły głowami na przywitanie. Sabrina wróciła do gry na fortepianie, a Seraphina do patrzenia w ogień z podkulonymi nogami. Tylko Sherin nadal przypatrywała jej się badawczo. Wyglądało to tak, jakby toczyła jakąś wewnętrzną walkę między jedną myślą a drugą. Kiedy nareszcie podjęła decyzję, wstała i podeszła do brunetki.
- Zanim zadasz to pytanie, tak, pamiętam o balu - uprzedziła ją Selanne.
Młodsza dziewczyna zamrugała oczami zaskoczona, a następnie uśmiechnęła się krzywo i skrzyżowała ramiona.
- Dlatego przejdę od razu do drugiego i trzeciego pytania, dobrze? - Selanne wzruszyła ramionami na znak zgody. - Czy już możemy się przenieść? I czy mamy w planach zabranie jej ze sobą? - Wskazała Beatrise palcem.
Na twarzy starszej dziewczyny wykwitły jasne rumieńce. Znikąd w jej dłoni pojawił się kolorowy wachlarz, którym natychmiast zasłoniła policzki.
- Właśnie chciałam was zaprosić do wyjścia, moje drogie panie. - Dygnęła lekko.
Sherin skinęła głową i ruszyła do drzwi. Sabrina ponownie przerwała grę, a zaalarmowana tym Seraphina spojrzała w ich stronę. Kiedy trojaczki wyszły na korytarz, Selanne podeszła do młodej Charpentier i położyła dłoń na jej ramieniu.
- Przepraszam, że wcześniej cię o to nie zapytałam, ale jak właściwie masz na imię?
- Beatrise.
- Beatrise - powtórzyła Selanne, smakując to słowo. - Ładne. Bardzo ładne. W każdym razie ładniejsze niż Seraphina...
- SŁYSZAŁAM! - Dobiegł ich głos z korytarza.
Selanne zaśmiała się pod nosem i pociągnęła dziewczynę za sobą. Dziewczyna zaprowadziła ją dalej korytarzem, otworzyła czarne drzwi, i wspięła się po chodach na szczyt wieżyczki, która wcześniej zwróciła uwagę Beatrise.
Ściany budowli nad schodami zdobiły liczne runy wplecione w przepiękne malowidła, przedstawiające różnorakie sceny z nie tego świata. Beatrise nie wiele pomyliła się w swoich przypuszczeniach. Wchodzenie po schodach przypominało wejście do innego wymiaru. Malowidła przy samych drzwiach - na początku ciemne - z każdym krokiem rozjaśniały się i ukazywały więcej szczególnej magii, która oplatała tamten świat.
Selanne zatrzymała się przed kolejnymi czarnymi drzwiami i narysowała palcem wskazującym grecką deltę. Drzwi, które już drzwiami nie były, pokruszyły się, zupełnie znikając i ukazały jasnoniebieską ciecz. Ciecz ta bez przerwy wirowała i sprawiała wrażenie, jakoby w każdej chwili miała się zbuntować i wylecieć prosto na nich. Do Beatrise doszedł piękny zapach róż i morskiej bryzy.
- To tunel międzywymiarowy - wyjaśniła Selanne na widok jej pytającego spojrzenia. - Dzięki niemu przeniesiemy się do wymiaru Vella.
Zadrżała, jakoś średnio miała ochotę przenosić się do innego wymiaru.
- Tchórzysz? - zapytała Seraphina, podśmiewając się pod nosem.
Faktycznie, to wielce zabawne, pomyślała adresatka przytyku.
- Jeśli chcesz, możesz potrzymać mnie za rękę - zaproponowała Sherin, z krzywym uśmiechem.
-Dlaczego w ogóle muszę się z wami przenosić? - Zrobiła kilka kroków w tył, ale trojaczki blokowały przejście.
Selanne odwróciła się i usunęła z centrum tunelu.
- Przykro mi, Trisi.
Nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, któraś z trojaczek popchnęła ją i wleciała prosto w błękitny wir. Teraz miała tylko nadzieję, że nie będzie bolało przy lądowaniu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro