Deux: Médaillons
Ledwo świadomie podeszła do drzwi i uchyliła je lekko. Nie wiedziała z jakiego powodu wejścia do jej komnat pilnowała dwójka strażników, którzy stanęli na baczność, gdy tylko wychyliła głowę, ale nie spodobało jej się to. Naprzeciwko niej stał Cloridan. Opierając się o ścianę, uśmiechnął się lekko, kiedy ją zauważył. Poczuła, że jej usta również wyginają się w uśmiechu.
— Gotowa? — zapytał, oferując jej ramię. Przytaknęła ruchem głowy.
Kiedy pojawili się na szczycie schodów, nagle wszystkie głowy odwróciły się w ich stronę, głosy zamilkły, a król Aquarii podniósł powoli wzrok znad kieliszka z winem.
Selanne u boku Leonarda ledwo powstrzymywała się od przewrócenia oczami. Zamiast tego przywołała na twarz uprzejmy uśmiech. Jej brat wyprostował się jeszcze bardziej — o ile to możliwe — i uniósł dumnie głowę, wypinając pierś. Chciało jej się śmiać.
— Następca tronu Aquarii Leonard Shevellie oraz jego siostra Królewna Selanne Shevellie — rozległ się tubalny głos spod drzwi.
Rodzeństwo powoli ruszyło w dół schodów z gracją przyczajonego tygrysa. Patrzyła przed siebie, prosto w oczy ojca, w których pojawił się ten dobrze znany błysk, znaczący, że coś planuje. Coś bardzo sprytnego co, z całą pewnością, jej się nie spodoba. Ostatnim razem chciał aby zrezygnowała z siódmego roku nauki w Diamond Academii* pod zasłoną zakładu. Niedoczekanie twoje, ojcze, pomyślała.
Lekkie dygnięcie przed tronem i puszczenie przedramienia brata. Pokonanie trzech schodków zdecydowanie trwało za krótko. Nie chciała siadać przy, kiedyś pustym tronie matki, a teraz zajętym przez podłą macochę. Miejsce Leo było po przeciwnej stronie, obok ojca.
Na ruch dłoni króla orkiestra ponownie zaczęła grać, dworzanie i goście wrócili do rozmów, a ostatnie spojrzenia rzucane w jej stronę zniknęły. Prawie.
W ogromnej sali balowej, po przeciwnej stronie schodów, znajdują się trony dla królów trzech największych mocarstw w wymiarze Vella: Aquarii, Larysii oraz Celethii. Król Larysii swój tron miał po jej lewej stronie, i właśnie stamtąd poczuła na sobie spojrzenie stalowych tęczówek. Uparcie je ignorowała. Nie miała ani czasu, ani ochoty na użeranie się z młodszym laryskim księciem. Dorian Van Araen przechylił się na prawą stronę swojego tronu, podpierając głowę na zaciśniętej dłoni. Patrzył na profil królewny Aquarii z lekkim uśmiechem, doskonale wiedząc, że to ją zirytuje.
Damy dworu królewny Selanne siedziały na ogromnych, puchatych poduszkach w rogu sali. Lady Elizabeth, jak zwykle poważna, obserwowała całą salę, lady Catrin wypatrywała wszelkich niebezpieczeństw, a lady Lysandra z rozbawieniem patrzyła na minę królewny; nieruchoma twarz zastygła w jednym punkcie i tylko oczy przesuwały się po sali. Trzy kolejne damy szczebiotały wesoło, czym denerwowały pozostałe i lady Elizabeth tylko cudem powstrzymała się od wrzaśnięcia, żeby nareszcie się zamknęły.
Po kilku chwilach, kiedy to odrobinę zniecierpliwiona królewna stukała paznokciami w podłokietnik tronu, w końcu na niego spojrzała. Dorian wyszczerzył zęby, wyciągając z kieszeni złoty medalion. Selanne uniosła brew.
— Chcesz mi się oświadczyć, Van Araen? Dziwne — nie dała mu dojść do słowa. — Miałam wrażenie, że nie byłeś zadowolony, kiedy twoi rodzice porosili o moją rękę. Całe szczęście, że ojciec liczy się z moim zdaniem, bo inaczej pokusiłabym się o morderstwo... — Wyszczerzyła do niego zęby.
Głęboko westchnął.
— To było rok temu, nie rozumiem dlaczego dalej to roztrząsasz.
— Biedna Auraya — kontynuowała, błądząc wzrokiem po sali. — Ciekawe jak to jest być królewną stawianą na drugim miejscu... — zastanawiała się. — Cóż, raczej nigdy nie będzie mi dane tego doświadczyć. — Uśmiechnęła się ze sztuczną łagodnością.
Zgodnie z prawem Nadświata osoby, które ukończyły szesnaście lat są pełnoletnie i bez przeszkód mogą korzystać ze wszystkich darów świata. Jako siedemnastolatka nawet nie myślała o zamążpójściu. Na czole chłopaka pojawiła się pozioma zmarszczka. Czuł się zobowiązany bronić swojej narzeczonej.
— Przestań tak mówić.
— Bo co? Wyszepczesz moje imię ze złością? — zakpiła.
~ Co ja ci mówiłem o pokojowym usposobieniu, Selanne? Chyba nie chcesz wywołać wojny? — Odezwał się w myślach jej opiekun.
Każdy Rallie ma swojego magicznego opiekuna, który odzwierciedla jego duszę. Niekiedy zdarzało się, że kobieta miała za opiekuna mężczyznę, a mimo upływu lat jego wiek się nie zmieniał. Opiekunowie mieli różnorodne zdolności, szybkość, siła, zmiennokształtność... To już zależało od nich i energii Rallie.
~ Wojna? To by było ciekawe — odparła w myślach.
Nicolai nie odpowiedział, ale wyczuła jego wzburzenie. Przymknęła na chwilę oczy.
— Chcę porozmawiać — powiedział Dorian.
Obrzuciła go niechętnym spojrzeniem.
— Znajdź mnie za kilka minut — odparła i wstała, nie czekając na jego odpowiedź.
Kiedy zabrzmiały pierwsze takty kolejnego tańca towarzyskiego, lady Catrin wstała ze swojego miejsca by przejść się wzdłuż ścian, gdzie stało większość strażników, a lady Elizabeth podeszła do stołu z przekąskami, chcąc jak najszybciej odciąć się od irytujących głosów koleżanek. Tylko lady Lysandra pozostała na swoim miejscu, przysłuchując się rozmowie, mając nadzieję, że choć raz usłyszy od nich jakąś wartościową informację.
Lady Catrin zatrzymała się przy jednej z kolumn, chowając się w cieniu. Stąd miała całkiem dobry widok na boczne wejście. Była swego rodzaju ukrytą łączniczką między Selanne a pałacowymi strażnikami. Skinęła jednemu z nich głową. Horacy, syn profesora uczącego w Diamond Academii literatury ziemiańskiej, uśmiechnął się do niej ciepło w odpowiedzi. Ten radosny z usposobienia chłopak był dość znany i lubiany na dworze króla Aravena. Jak na razie nikt niepożądany nie próbował wbić się na przyjęcie bez zaproszenia. Spojrzała za siebie i zauważyła królewnę w towarzystwie swojej kuzynki. Lady Catrin zrobiło się odrobinę lżej na duchu, wiedząc, że Szafirową Różę ma kto obronić w razie pierwszej fazy ataku. O ile takowy nastąpi.
Twarz Selanne rozpromieniła się w jednej chwili, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kiedy do jej towarzystwa dołączyła Sherin. Blondynka spięła włosy w pięknego kłosa, w który dodatkowo zostały wplątane małe, perłowe koraliki. A jej prosta suknia kolorem przypominała poświatę księżyca. Nie dostrzegła wiele biżuterii. Co najwyżej małe perłowe kolczyki i bransoletkę, którą dziewczyna dostała w spadku po zmarłej Sophie, przechodzącą z matki na córkę w rodzie Hattorich.
— Jesteś dziwnie w dobrym humorze, Selanno — zauważył Leonard, który pojawił się tuż obok siostry. — Co znów wymyśliłaś? Chcesz zrzucić któregoś Van Araen'a ze schodów, czy jak?
— Ależ skąd, braciszku... Wymyśliłam, że zrzucę ze schodów ciebie. I sama obejmę tron, siejąc terror.
Sherin zrobiła zaskoczoną minę i uniosła dłoń do ust, tłumiąc śmiech. Mina Leonarda w tej chwili była bezcenna. Chłopak zaczął się rozglądać za jakąś dobrą wymówką, aż zauważył lady Elizabeth przy stole z kolorowymi ciastkami. Zgiął się w pół.
— Wybaczcie, moje drogie...
Dziewczęta odprowadziły go wzrokiem, wymieniając znaczące spojrzenia. Brunetka nawet nie mrugnęła, kiedy za jej plecami pojawił się Dorian. Wielokrotnie słyszała pełne uwielbienia westchnienia młodych panienek z dobrego domu na jego widok, przez co okropnie często przewracała oczami. Ostatnim razem wypluła herbatę, kiedy usłyszała, że lady Hanah zrobiłaby wszystko żeby tylko wskoczyć mu do łóżka.
— Rozmawiałyśmy właśnie o zadufanych w sobie arystokratach... Mogę rzec o wilku mowa — odezwała się Sherin.
— Bardzo zabawne.
Przez strasznie długą chwilę, a przynajmniej tak się wydawało Selanne, zapadła krępująca cisza. Jej kuzynka uciekła wzrokiem gdzieś w tłum, a Dorian wlepiał wzrok w koronę królewny.
— Czy możesz zostawić nas samych, Sherin? — Nawet na nią nie spojrzał.
W miejscu wydzielonym jako parkiet, co odważniejsze pary zaczęły wzbijać się w górę by zatańczyć w powietrzu. Lewitacja wymagała ogromnego skupienia, a należało przecież jeszcze wykonać odpowiednie ruchy, przyporządkowane danemu tańcowi. Przez to taniec był nie tylko trudny, ale i zjawiskowy.
— Powiedz, zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego tutaj jest tyle zasłon? — zapytała, kiedy Sherin spełniła prośbę królewicza.
Uśmiechnęła się lekko, kiedy pokręcił głową, i kazała mu iść za sobą. Przeszli obok stołu z ciastkami, skąd Selanne porwała dwie babeczki z owocową posypką (Luna jej świadkiem, że mogłaby je jeść codziennie na śniadanie), i zyskali zaskoczone spojrzenia Leonarda i lady Elizabeth, którzy rozmawiali ściszonymi głosami.
W rogu Sali stał olbrzymi posąg pierwszego króla Aquarii, który opierał się na mieczu z rękojeścią wysadzaną szafirami. Okalały go ciemnogranatowe zasłony i właśnie jedną z nich odsunęła Selanne, po wcześniejszym upewnieniu się, że nikt nich nie obserwuje.
Wprowadziła go do jakiegoś małego pomieszczenia, którego wejście znajdowało się za kotarą tuż przy łydce Sprawiedliwego. Pokój był utrzymywany w ognistych barwach; wydawało się, iż czerwień i pomarańcz wżerał się w duszę Van Araen'a, sprawiając, że ten dusił się od środka. Dziwił się, jakim cudem w tak małym pomieszczeniu zmieściła się obszerna kanapa — na której usiedli — podłużny stolik i nawet przyjemny w dotyku dywan, a pokój nadal nie sprawiał wrażenia zapełnionego. Jego uwagę przykuła też tapeta, gdzie w niektórych miejscach pojawiała się mała, złota róża. Zapalone złote świeczniki też zapewniały temu pomieszczeniu swój klimat... Czy mu się wydawało, czy zaczęło tutaj pachnieć nutą truskawek w czekoladzie?
Bez słowa sięgnął znów do kieszeni, wyciągając z niej medalion. Selanne zabrała go z jego ręki bez chwili zwłoki, oglądając dokładnie z każdej strony. W tej chwili skojarzyła mu się z ciekawską małpką, którą nieraz można spotkać na Wielkim Targu. Za każdym razem trzeba było uważnie strzec kieszeni, bo taka małpeczka zabierała wszystko co się świeci niczym mała sroczka.
— Od miesiąca wszyscy stają na głowie z jego powodu — powiedział. — Podobno nagle znikąd pojawił się w pokoju Pabla, a on pokazał go ojcu.
— Twój starszy brat zawsze ze wszystkim chodzi do tatusia? — Na jej twarzy rozlał się kpiący uśmiech.
W odpowiedzi tylko wzruszył ramionami. Był przyzwyczajony do jej usposobienia i nawet nie próbował bronić brata. W końcu bawili się jako dzieci, a od tamtego czasu minęło naprawdę wiele czasu by mogli poznać się na wylot. A zwłaszcza w Diamond Academii, gdzie na każdym spotkaniu była obowiązkowa docinka z jej strony.
— Rozumiem, że chcesz wiedzieć co tu jest napisane — powiedziała, przejeżdżając palcem po wybitych literach w nieznanym mu języku. Przytaknął ruchem głowy. — Musisz jednak wiedzieć, że wdałam się w ciotkę Tessę i nie robię nic bezinteresownie.
Patrzył na nią przez chwilę, jakby oczekiwał, że zaraz wybuchnie śmiechem, oznajmiając, że tylko żartowała i oczywiście pomoże mu nie chcąc w zamian żadnej zapłaty. Przeliczył się.
— Co zechcesz, tylko błagam w granicach rozsądku — niemal jęknął.
Posłała mu zwycięski uśmiech i uniosła medalion na wysokość oczu. Jej usta układały się w bezgłośne słowa, jakby upewniała się czy dobrze przeczytała.
— O krok od całkowitej zagłady. — Upuściła medalion na kolana. — Oczywiście to wydaje się być totalnie bez sensu.
Przez chwilę patrzyła na wisior w zamyśleniu, po czym zapięła go sobie na szyi. Wydawało się teraz, że znajdował się tam od samego początku, jako jedna z wielu ozdób na dzisiejszym balu. Wielokrotnie zastanawiało go, ile żelastwa są wstanie założyć szlachetnie urodzone damy na swoje ciało, nim w końcu zdecydują, że już wystarczy. Shevellie wydawały się działać odwrotnie. I nigdy nie było to zwykłą biżuterią.
— Nie można przewidzieć co się stanie, a ty właśnie zakładasz go sobie na szyję, jak zwyczajną ozdóbkę!
Wycelowała w niego wskazujący palec.
— Czy ty właśnie mnie pouczasz?!
— Jakże bym śmiał, Wasza Wysokość...
Obrzuciła go tylko groźnym spojrzeniem. Ach, nie. Dorzuciła jeszcze kopnięcie w kostkę, o ile dobrze pamiętam. Ród Shevellie jest dość impulsywny i nie liczy się z konsekwencjami swoich czynów.
Dorian wyglądał, jakby właśnie przypomniał sobie o czymś bardzo ważnym i nie rozumiał, jak mógł wcześniej o tym zapomnieć. Zbladł, ciężko westchnął, a później nawet złapał się za szyję, jakby nie mogąc złapać tchu. Odczekała jeszcze pięć sekund napawając się tym widokiem, a następnie pociągnęła go na równe nogi, kładąc dłoń na jego splocie słonecznym. Sekundowy błysk niebieskich oczu, kogoś innego mógłby przyprawić o omdlenie, ale Van Araen nieraz już widział znaki używania przez nią magii... Co prawda nigdy nie przypuszczał, że będzie używała jej na nim.
Siła energii pchnęła go na ścianę, dzięki czemu wreszcie odzyskał oddech. Zgiął się w pół, opierając dłonie na kolanach, i oddychając spazmatycznie.
— Nie przeczę, twoja śmierć byłaby trochę kłopotliwa, ponieważ nie wywiązałeś się jeszcze ze swojej części umowy, ale ciekawi mnie jedna rzecz — powiedziała. — Dlaczego twój opiekun nie zareagował?
Chłopak wciąż był blady i ciężko oddychał. Kosmyki jasnych włosów okalały jego twarz na tyle, że nie potrafiła dostrzec jej wyrazu. W pewnym momencie spojrzał jej w oczy, a w nich zobaczyła pełnię największego lęku ludzkości. Pewność zagłady.
— Dziś rano ojciec ostrzegł straże, że nadciąga burza, której nie widziano od pięćdziesięciu lat. — Przełknął ślinę. — M-myślisz, że to zdanie na medalionie, to swojego rodzaju obietnica? Taka jak dewiza twojego rodu?**
— Powiedziałabym raczej, że to przepowiednia — przerwała mu niewzruszona. — Choć może i masz rację z tą obietnicą. Obietnica zagłady... Zniszczę całe dobro na tym świecie! — Wyrzuciła w górę ramiona z obłąkanym wyrazem twarzy.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem. Nienawidził tej teatralności i kpiny w jej zachowaniu. Czyżby nawet zagłady ich magicznego wymiaru nie brała na poważnie? Po chwili zrozumiał; była znudzona. Tak bardzo znudzona, że nawet coś tak strasznego jak to, co miało się wydarzyć już niedługo, wydawało jej się świetną rozrywką.
— Dlaczego to bagatelizujesz? Nasz wymiar może zostać zniszczony, a ty...
— Czytałeś kiedyś podręcznik od demonologii? — Wstała i odwróciła się do niego plecami. — Wiem, że w twoim przypadku choćby otworzenie książki graniczy z cudem, ale może słyszałeś o tym, że w ostatnich latach bariery zaczęły słabnąć. Powiedziałeś, że nadciąga burza, jakiej nie widziano od bardzo dawna. Ostatnie pęknięcie, które wywołało huragan, niszczący wszystko na swojej drodze, było pięćdziesiąt lat temu.
Przerwała na chwilę, bawiąc się medalionem. Dorian był ciekaw czy jest tego świadoma. Pamiętał ze szkoły, że zwracała uwagę na każdy szczegół, nieważne jak mały czy nieistotny, jednakże miała swoje małe zamyślenia. Wydawało się wtedy, że jest obecna ciałem, ale nie duchem. Ostatnim razem spędziła w wieży zegarowej wszystkie godziny lekcyjne, patrząc nieruchomo w jeden punkt na rzece.
— Ale wciąż nie mam pojęcia, dlaczego ta burza wypada akurat na bal... Do tej pory nawet nie dowiedziałam się dlaczego jest wydawany! To musi być zwyczajny pech. — dodała, mamrocząc do siebie.
Jej uwagę zwrócił cichy chichot Doriana, który zakrywał sobie oczy przedramieniem. Cały drżał od tłumionego śmiechu.
— Co cię tak śmieszy? — Zdenerwowała się.
Zbliżył się o kilka kroków i pochylił w jej stronę.
— Być może to, że dziś jest Srebrnica*** zamknięcia bram do Świata Ciemności. Być może to — zbliżył się jeszcze bardziej — że dokładnie pięćdziesiąt lat temu rozpętała się taka sama burza. — Teraz już prawie stykali się nosami. — A już na pewno to, że całkowicie o tym wszystkim zapomniałaś, choć tuż przed przerwą międzysemestralną omawialiśmy ten temat na historii wymiaru.
Selanne z całą pewnością odsunęłaby się na bezpieczną odległość, gdyby nie przytrzymywał ją ramieniem w talii.
— Pomyśl o Auraii i odzyskaj jasność myślenia! — Zdzieliła go po twarzy.
Zaskoczony wypuścił ją z objęć. Selanne strząsnęła niewidzialne pyłki z sukni.
— Chodźmy stąd zanim całkiem stracisz głowę.
Miał wrażenie, że wcale nie miała na myśli metafory.
Sherin nie przeszła nawet pół drogi do obranego celu, kiedy ziemia nagle się zatrzęsła. I z pewnością upadłaby, gdyby nie interwencja starszego kuzyna z linii uzdrowicieli, który zamknął ją szczelnie w swoich ramionach.
Gdzieś z tłumu rozległ się krzyk, a chwilę później przez okna wpadły latające stwory, niszcząc piękne witraże. Chaos. W jednej chwili cała praca służących, by dzisiejszy wieczór był idealny, legła w gruzach.
— No proszę, a ja myślałam, że będzie nudno.
Strażnicy, którzy do tej pory stali milczący pod ścianami, próbowali jak najszybciej opanować sytuację, jednakże demony wydawały się być bardziej przygotowane na starcie. Blondynka znokautowała jednego z nich, posyłając w jego stronę kulę ognia. Latająca bestia niemal natychmiast znów przystąpiła do ataku. Lud Rallie był całkowicie bezbronny.
Po drugiej stronie Sali królewna Aquarii zatoczyła się do tyłu, wpadając na klatkę piersiową Doriana. Brakowało jej tchu. Jeśli ktoś przyjrzałby się bliżej jej oczom, zauważyłby, że świecą się intensywnym, szafirowym blaskiem.
~ Selanne... SELA! Natychmiast zdejmij ten medalion, słyszysz mnie?!
Nie słyszała.
Van Araen zorientował się, że coś jest nie tak, dopiero wtedy, gdy medalion uniósł się na wysokość oczu dziewczyny. Oparzył się, chcąc go zerwać z szyi drobnej dziewczyny. Łańcuszek i tak chwilę później pękł sam, kiedy już zabrał całą energię królewny, i poszybował w ręce zamkowej służki.
Która wcale służką nie była. Młodsza królewna Aquarii, porwana lata temu, powróciła podstępem na swój dwór, by zemścić się na własnej rodzinie, która nie potrafiła lub nie chciała jej pomóc. Lorenna uśmiechnęła się jadowicie do swojej bliźniaczki, która nie widziała całego zajścia. Zwyczajnie zemdlała.
*Elitarna akademia dla Rallie, tj. istot człowieczych z umiejętnością posługiwania się magią, założona przez drugie pokolenie rodu Shevellie przed pięcioma wiekami. Obecnie mamy 2000 rok.
**,,To nie groźba, lecz obietnica'' – dewiza i ulubione powiedzenie wśród członków rodu Shevellie.
***Srebrnica – 50 lat.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro