I. Oddalenie
Kto by pomyślał, że Cerber, Fenrir, czy Mantykora istnieją naprawdę..., a jednak. Rodzice którzy weszli za mocno w magię, sekty lub inne podobne rzeczy sprowadzili na swoje pociechy klątwy. Klątwy, które pokierowały bezbronne dzieci na złą drogę przez odmienny wygląd i schorzenia psychiczne.
- Czyż to nie zabawne? - powiedziałem głucho w akompaniamencie fal oceanu, które uderzały o mur więzienny. W palcach obracałem niewielką fiolkę, zaczepioną na łańcuszku wokół mojej szyi. Podniosłem wzrok ku niebu gdy księżyc w pełni wyłaniał się za gęstych, ciemnych chmur. - Chcesz coś powiedzieć? - po moim pytaniu znów skrył się w ciężkich obłokach. Prychnąłem pod nosem, racja... Jeżeli wiesz o swoim ubytku, nie codziennej inności to najprostszą i najlepszą opcją jest schować się w takim miejscu, aby podobna do ciebie osoba również tam się znalazła. - Naiwne dzieci... - schowałem wisiorek pod koszule oraz poprawiając czapkę na głowie. Przymknąłem oczy znów oddając się swoim myślą, ale głuchy huk, który rozniósł po całym terenie budynku przerwał mi owe zajęcie. Westchnąłem głęboko, zaczynając kierować się do niewielkiej windy, która była poprowadzona przez całą wysokość muru. Ostatni raz spojrzałem na fale oceaniczne i oddalone, pogrążone w mroku główną część więzienia Nanba. Mimo takich ciemności można było dostrzec jej jaskrawe kolory oraz migoczące światła. Gdy znalazłem się wewnątrz metalowego pudełka, wcisnąłem strzałkę w dół. Szybko znalazłem się na stałym gruncie, znów słysząc ten sam hałas co przedtem.
- Numer sześćdziesiąt sześć dostał podwójną dawkę, ale nic się nie zmienia... - drgnąłem lekko, słysząc tuż obok siebie cichy, melodyjny, ale zarazem zmęczony głos.
- I nic się nie zmieni, przecież jest pełnia. - obróciłem się przodem do niższego ode mnie chłopaka o długich, białych włosach i oczach takich samych jak moje.
- Faktycznie... Nie zwróciłem na to uwagi. - w jego głosie mogłem usłyszeć gniew na samego siebie. Przetarł oczy, masując nasadę nosa oraz chowając wolną dłoń do kieszeni spodni.
- To ze zmęczenia... Ryū mówiłem, że jak jesteś zmęczony to wystarczy jak powiesz. Liche się przecież wszystkim zajmą. - mówiłem spokojnym głosem, kładąc dłoń na jego policzku tak, aby spojrzał na mnie.
- Nie jestem zmęczony. - fuknął, odtrącając moją dłoń. - Nie potrzebuje pomocy twoich sługusów. Podałem dwie dawki środków nasennych, założyłem na niego wszystkie łańcuchy oraz knebel i kaganiec... Przecież mogło mi umknąć coś takiego... - mówił lekko poddenerwowanym tonem, krzyżując ręce na klatce piersiowej i odwracając się pół profilem. Pokręciłem głową z niedowierzaniem na to jak dziecinnie się zachowuje. Ugryzłem się w język, aby moje myśli nie wyszły na zewnątrz.
- No dobrze, może i nie jesteś zmęczony, ale... - chwyciłem go za jeden z rogów przez co chłopak zareagował wstrzymaniem oddechu i zaciśnięciem dłoni na ramionach. - Jak powiem, że dobrze się spisałeś to pójdziesz grzecznie do łóżka? - mój głos zmienił się na pusty i zimny, a źrenice w oczach stały się niczym u kota.
- Taa... Tylko mnie puść... - zauważyłem jak odwraca wzrok, starając się zakryć twarz włosami przed moim spojrzeniem, które wróciło do poprzedniego stanu, słysząc odpowiedzi. Puściłem go, a on powolnym krokiem zaczął kierować się do skrzydła budynku, które było przeznaczone dla strażników. Pstryknąłem palcami, a za plecami białowłoseg w oddali dwóch metrów pojawiła się istota podobna do wyrośniętego psa z wydłużonymi kończynami oraz o gnijącym ciele..., które na szczęście tylko tak wyglądało, a nie pachniało. Oddedchnąłem z ulgą mając teraz pewność, że Ryū nie zrobi żadnego głupstwa. Po tym jak biały mundur chłopaka znikną za zakrętem, sam skierowałem się do drzwi, które prowadziły do samego serca zła tego więzienia. Szedłem powoli z dłońmi w kieszeniach, nasłuchując brzęczenia łańcuchów i niezrozumiałego skowytu, który był przerywany przez huki jakby upadającego czegoś na ziemię. Gdyby nie numer sześćdziesiąt sześć to w całym budynku panowała by grobowa cisza, aż trudno byłoby uwierzyć, że znajdują się tu takie wynaturzenia... Przystanąłem przed schodami prowadzącymi w dół, lecz szybko wznowiłem kroku, słysząc coraz lepiej odgłosy dobiegające stamtąd.
- Słyszałem, że piesek jest niegrzeczny. - zatrzymałem się, patrząc wprost w rozwścieczone oczy, które emitowały jaskrawo żółto-pomarańczowym światłem. Skrzyżowawełm ręce na piersi gdy wielkie cielsko zaczęło na mnie szarżować, aby po chwili padło na zimny beton przez łańcuchy przypięte do ścian, sufitu i ziemi. - I na co ci to? - nie odrywałem od niego wzroku, lekko przechylając głowę w bok. W odpowiedzi usłyszałem jedynie warkot i coś niezrozumiałego przez knebel w jego ustach. Westchnąłem cicho, masując skroń. "Fenrir"* inaczej numer sześćdziesiąt sześć nie jest uciążliwym więźniem, o dziwo... Pięć metrów wzrostu, mięśnie ze stali i spojrzeniem, które przeciętnemu obywatelowi mogłoby wyrwać dusze. Na szczęście jest w miarę spokojny, ale w czasie pełni zamienia się w istotę z chęcią mordu i całkowitego zniszczenia. W tedy trzeba pakować w niego tony środków nasennych oraz uspokajających, a jak to nie pomaga - łańcuchy, które owijają jego ciało, a nadgarstki i kostki przyozdabiają kajdany. Wyprostowałem się, obserwując jak znów szykuje się do skoku, który skończył się tak jak poprzedni, zaskakujące czyż nie? Po obydwu moich stronach zmaterializowały się dwie istoty podobne do tej, którą posłałem za Ryū. - Jak coś się stanie, prosto do mnie. - powiedziałem beznamiętnym głosem. Stworzenia jedynie kiwnęły głowami po czym wbiły wzrok w przerośniętego więźnia. Ruszyłem osowiałym krokiem ku wyjściu by potem skierować się do mojej sypialni. Uśmiechnąłem się pod nosem, mówią, że do więzienia Nanba trafiają najgorsi, a ci najgorsi z najgorszych do budynku trzynastego. Jakby ktoś dowiedział się, nie licząc dyrektora i kilka osób z personelu, że istnieje mniejsza wyspa tuż przy głównym oddziale, która ma pod "opieką" monstra, powstałoby prawdziwe piekło. Cóż, ale tak jak stworzenia w mitów pozostaną mitami, także budynek zero musi pozostać tylko i wyłącznie plotką na ustać strażników. Otworzyłem drzwi do mojego prywatnego pokoju po czym zamnkąłem je na klucz kończąc swoje rozmyślania.
Fenrir* - Olbrzymi wilk z mitologii nordyckiej. Był tak wielki, że kiedy ziewał, dotykał końcami paszczy nieba i ziemi, w związku z tym przerażeni bogowie związali go magicznym sznurem, aby im nie zagrażał
°°°°°°°°°°°°°°Posłowie°°°°°°°°°°°°°°°
No ten... Następne opowiadanie, którego pewnie nie skończę xd. Ale może będzie mieć więcej niż dwa rozdziały... Heh.
Zachęcam do komentowania, oceniania oraz dawania rad jeżeli ktoś zauważy jakiś błąd~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro